– A co z Dickensem?
Miał na myśli wydanie z 1902 roku z akwarelowymi ilustracjami Kyda i Greena. Sześćdziesiąt tomów. Crosetti rozłożył bezradnie ręce. Glaser usiłował wyminąć dwóch policjantów, ale zatrzymali go i zaczęli na niego wrzeszczeć, on zaś nie pozostał im dłużny.
– Udało ci się wynieść z piwnicy Churchilla? – zapytała Crosettiego Rolly.
– Nie. Chciałem, ale mnie zatrzymali. – Opowiedział jej o wielkim strażaku.
Pociągnęła nosem.
– Wszystko będzie śmierdzieć przypalonymi frytkami. Ale przynajmniej uratowałeś Plemiona indiańskie.
– I Jane, i Walta.
– Właśnie, ich też. Sidney nie przypuszczał, że znasz się na książkach.
– Wiem po prostu, ile kosztują.
– No tak. Powiedz, czy gdyby nie ten strażak, rzuciłbyś się w ogień, żeby ratować Podróże ?
– Tam nie było żadnego ognia – odparł skromnie. Najwyżej jakiś płomyk.
Po raz pierwszy obdarzyła go uśmiechem, szczerząc te swoje zęby młodej wilczycy.
Nazajutrz zrobili inwentaryzację i stwierdzili, że jeśli nie liczyć okopconych książek i smrodu, salon i jego zasoby pozostały nietknięte. Okazało się, że w restauracyjnej kuchni była dziura w podłodze, do której kucharze wlewali zużyty tłuszcz, kiedy główna beczka była pełna lub gdy byli zbyt zajęci albo rozleniwieni, aby wynieść fryturę tam, gdzie należało. Tłuszcz gromadził się w piwnicy, pomiędzy
ścianami, i w końcu z jakichś powodów nastąpił samozapłon. Żeby opanować ogień, strażacy przebili się przez ściankę działową i w rezultacie większość tego, co znajdowało się w piwnicy, uległa zniszczeniu od wysokiej temperatury, została przywalona gruzem lub zalana wodą. Skrzynka, w której znajdowało się sześć tomów Podróży lądem i morzem Awnshama i Johna Churchilla (wydania z 1732 roku), pechowo przyjęła na siebie uderzenie padającej ściany. Książki leżały teraz wśród gruzów na stole, wokół którego stali we trójkę pan Glaser, Crosetti i Rolly, niczym policjanci oglądający ofiarę mordercy; w każdym razie na stróżów prawa wyglądali młodzi – pan Glaser przypominał raczej matkę ofiary. Wodził czule palcami po zgniecionej, przemoczonej i sczerniałej okładce pierwszego oprawnego w cielęcą skórę tomu.
– Nie wiem – powiedział łamiącym się głosem – nie wiem, czy w ogóle warto się wysilać. Niepowetowana strata!
– Więc to nie było ubezpieczone? – zapytał Crosetti.
Spojrzeli na niego z niesmakiem.
– Ależ oczywiście, że było – odparł cierpko Glaser. – Nie w tym rzecz. To jest
prawdopodobnie najwspanialsze na świecie kompletne wydanie z tysiąc siedemset trzydziestego drugiego roku. A przynajmniej było. Znajdowało się w bibliotece jednego z mniej ważnych Godolphinów, pewnie nietknięte i nie czytane od czasu zakupu aż do chwili, kiedy bibliotekę rozkradziono po śmierci ostatniego spadkobiercy w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym roku. Potem książka należała przez prawie czterdzieści lat do hiszpańskiego przemysłowca i w zeszłym miesiącu kupiłem ją na aukcji. Była w idealnym stanie, żadnych śladów zużycia, żadnych plam, żadnych… ach, mniejsza z tym. Nie da się tego odrestaurować. Trzeba będzie porozcinać tomy, żeby wyjąć mapy i ryciny.
– Och, nie! krzyknęła Rolly. Na pewno da się coś z tym zrobić.
Glaser spojrzał na nią sponad grubych okularów.
– Nie, to się nie opłaca w sensie ekonomicznym, jeśli wziąć pod uwagę koszty renowacji i cenę, jaką moglibyśmy uzyskać za oprawiony na nowo i odrestaurowany komplet. Zrobił krótką pauzę i odchrząknął. Nie, będziemy to musieli, niestety, porozcinać powiedział tonem onkologa, który oznajmia: „Czerniak w czwartym stadium”.
Westchnął ciężko i machnął ręką, jakby oganiał się od komarów.
– Caro, oddaję to w twoje ręce; zrób to szybko, zanim pojawi się pleśń.
Powłócząc nogami, odszedł do swojego gabinetu.
– Chce, żebyś to ty porozcinała te książki? zapytał Crosetti.
– To nie jest bardzo skomplikowane. Ale najpierw musimy je wysuszyć odparła w roztargnieniu. Słuchaj, będę potrzebowała pomocy dodała po chwili, jakby znów go dostrzegając, i na jej twarzy pojawił się ten pociągający wyraz, który tak lubił. Udał, że rozgląda się, czy ktoś nie stoi za jego plecami, i powiedział:
– Tylko nie ja! Byłem w przedszkolu beznadziejny w kolorowaniu. Zawsze wychodziłem poza kontur.
– Nie, tu będą potrzebne tylko papierowe ręczniki. Taka operacja suszenia może potrwać całą dobę albo nawet kilka dni.
– A co z naszymi obowiązkami?
Zatoczyła ręką szeroki łuk.
– Księgarnia będzie zamknięta przez miesiąc, bo trzeba zrobić remont, a ty możesz wysyłać zamówienia e mailem z dowolnego komputera, prawda?
– Pewnie tak. Gdzie masz zamiar to robić?
– U siebie. Mam duże mieszkanie. Chodźmy. Wzięła dwa wielkie tomiska pod pachę.
– Tak od razu?
– Jasne. Słyszałeś, co powiedział Glaser: im szybciej zaczniemy, tym mniejsze będą szkody. Weź resztę tomów. Owiniemy je papierem.
– Gdzie mieszkasz? – zapytał, podnosząc zniszczone foliały i opierając je sobie na piersi.
– W Red Hook.
Stała przy ladzie i oddzierała papier pakowy z wielkiej beli.
– Przyjeżdżasz z Red Hook na rowerze?
Crosetti nigdy nie wybrał się do Red Hook, czyli na południowo-wschodni kraniec Brooklynu, za starymi dokami. W Red Hook nie było stacji metra, bo dopóki cały przemysł stoczniowy nie przeniósł się do New Jersey, wszyscy okoliczni mieszkańcy pracowali na wybrzeżu i chodzili tam pieszo, a nikt z zewnątrz nie potrzebował odwiedzać tej okolicy, chyba że chciał oberwać po głowie.
– Nie, oczywiście, że nie odparła, pakując szósty tom. – Jadę na rowerze do samej rzeki, a dalej taksówką wodną z przystani przy Czterdziestej Czwartej Ulicy.
– Zdawało mi się, że bilety są bardzo drogie.
– To prawda, ale za to niewiele płacę za mieszkanie. Tę powinieneś włożyć w folię.
Crosetti spojrzał na książkę, którą trzymała. Sączył się z niej brunatny płyn i kapał na jego beżowe spodnie. Po raz pierwszy pożałował, że nie ubiera się na czarno jak tylu jego modniejszych rówieśników czy jak Carolyn. Przeprosiła go i poszła na górę, pozostawiając mu resztę książek do zapakowania.
Kiedy się z tym uporał, oboje ruszyli na wschód, z ciężarem umieszczonym w drucianym bagażniku roweru Rolly, masywnego, zdezelowanego wehikułu z rodzaju tych, jakie upodobali sobie dostarczyciele pizzy i przed laty – bojownicy Wietkongu. Wszelkie próby nawiązania rozmowy Carolyn kwitowała lakonicznymi odpowiedziami, więc w końcu zamilkł; nie jesteśmy na randce, chłoptasiu, zdawał się brzmieć jej niemy komunikat. Z drugiej strony dzień był piękny, ciepły i nie tak bardzo parny, a fakt, że towarzyszy Carolyn Rolly, nawet milczącej, i jeszcze mu za to płacą, był o niebo lepszy od ślęczenia nad spisem inwentarza w cuchnącej spalonym tłuszczem piwnicy. Crosetti z nadzieją myślał o tym, co może się zdarzyć w mieszkaniu dziewczyny.
Jeszcze nigdy nie korzystał z taksówki wodnej. Podróż wydawała mu się znacznie atrakcyjniejsza od jazdy metrem. Rolly przywiązała rower do relingu na dziobie i stanęła obok niego, z ręką opartą na tej samej barierce. Pozostali pasażerowie wyglądali jak turyści.
– Dobrze się czujesz? zapytała Rolly, kiedy mknęli środkiem East River.
– Jasne. Jestem starym żeglarzem. Jako chłopiec spędziłem pół życia, pływając po zatoce Sheepshead łódkami z wypożyczalni. Chcesz, to staniemy na dziobie i przytrzymam cię jak Kate Winslet w Titanicu.
Читать дальше