Tak więc pozdrowienia, pytania o siostry, o matkę, o niego samego (choć Crosetti był pewien, że Mary Peg o wszystkim ją wyczerpująco poinformowała) i do rzeczy. Wyciągnął z tuby zwinięte w rulon kartki i wręczył je Fanny. Zaniosła je na duży stół i ułożyła w trzech długich rzędach: kopie tego, co sprzedał Bulstrode'owi, i to, co zostawił sobie z oryginałów.
Kiedy już je uporządkowała, zaskoczona wyrzuciła z siebie kilka słów po polsku, jak przypuszczał.
– Albercie, czy te osiemnaście arkuszy… to oryginały?
– Tak, wyglądają na zaszyfrowane listy. Nie sprzedałem ich Bulstrode'owi.
– I zwinąłeś je jak jakiś kalendarz? Jak mogłeś?
Odeszła na chwilę i wróciła z plastikowymi koszulkami, do których powsuwała zaszyfrowane kartki.
– No dobrze powiedziała. Zobaczmy teraz, co tu mamy.
Długo przyglądała się kopiom, oglądając każdą kartę przez wielką prostokątną lupę. W końcu oświadczyła:
– Interesujące. Są tu trzy oddzielne dokumenty. Kopie dwóch różnych i do tego oryginał.
– Tak, zdążyłem się już zorientować. Te cztery karty to z całą pewnością korekta jakichś kazań i to mnie nie interesuje. Reszta to list tego Bracegirdle'a.
– Aha. I właśnie ten list sprzedałeś Bulstrode'owi, jak mi powiedziała twoja matka.
– Tak. Przykro mi, Fanny. Powinienem był przyjść od razu do ciebie.
– To prawda. Twoja droga mateczka uważa, że zostałeś oszukany.
– Wiem.
Pogłaskała go po ramieniu.
– Zobaczymy. Pokaż mi to miejsce, w którym twoim zdaniem jest wzmianka o Szekspirze.
Crosetti wskazał jej odpowiedni fragment. Fanny nachyliła lampę tak, żeby smuga intensywnego światła padała prosto na papier, i przyjrzała mu się przez swoje szkła.
– Tak, to najwyraźniej pismo z epoki – oznajmiła. Miałam już do czynienia z trudniejszymi rękopisami. Przeczytała na głos fragment, powoli, jak tępa trzecioklasistka, a kiedy doszła do końca, wykrzyknęła: Wielki Boże!
– Niech to szlag! – zawołał Crosetti i uderzył się pięścią w udo, aż go zabolało.
– Rzeczywiście zostałeś oszukany i wystrychnięty na dudka, jakby powiedział nasz przyjaciel – rzekła Fanny. Ile ci zapłacił?
– Trzy i pół tysiąca.
– O Boże! To skandal!
– Mogłem dostać znacznie więcej, tak?
– Jasne. Gdybyś przyszedł do mnie i ustalilibyśmy ponad wszelką wątpliwość, czy dokument jest autentyczny – a w przypadku dokumentu tego rodzaju i wagi już samo to byłoby poważnym zadaniem to nie wiadomo nawet, jaką cenę osiągnąłby na aukcji. My prawdopodobnie nie bralibyśmy w tym udziału, bo to nie nasza liga, ale Folger i Huntington rzuciliby się na to z pewnością. Co więcej, dla kogoś pokroju Bulstrode'a posiadanie, i to na wyłączność, czegoś takiego jest samo w sobie gwarancją kariery. Nic dziwnego, że cię oszukał! Musiał się natychmiast zorientować, że ten rękopis przywraca mu centralne miejsce wśród szekspirologów. Nikt nie wspomniałby więcej o tym nieszczęsnym fałszerstwie. To by było jak eksplozja, która otwiera całkowicie nowe pole do badań. Od lat toczy się spór o religię wyznawaną przez Szekspira i o jego poglądy polityczne, a tu mamy wysokiego urzędnika angielskiego rządu podejrzewającego go nie dość, że o papizm, to jeszcze o papizm potencjalnie zdradziecki. A więc mamy tu cały szereg wątków: ten cały Bracegirdle, jego dzieje, ci, których znał, podróże, historia człowieka, dla którego pracował, owego lorda D. Być może w jakimś starym archiwum zachowały się dokumenty dotyczące przywilejów i prawa własności. A ponieważ wiemy, że Szekspir nie został właściwie nigdy o nic oskarżony, chcielibyśmy wiedzieć dlaczego. Czy był może chroniony przez kogoś potężniejszego od lorda D.? I tak dalej, i tak dalej. Mamy też zbiór zaszyfrowanych listów, najwyraźniej relacjonujących potajemne obserwacje Williama Szekspira, prawdziwy, szczegółowy opis działalności tego człowieka dokonany przez jakiegoś szpiega – niewyobrażalny skarb sam w sobie, jeśli uda się to odczytać, a wierz mi, specjaliści od kryptografii będą walczyć na śmierć i życie, żeby się do tego dorwać. Przynajmniej w tym wypadku dysponujemy oryginałem.
Fanny osunęła się na oparcie krzesła i wbiła wzrok w kasetonowy sufit, wachlując się dramatycznie dłonią i zanosząc przenikliwym, szczekliwym śmiechem. Było to zachowanie znane Crosettiemu od dzieciństwa; zawsze tak reagowała, gdy dzieci przychodziły do niej z czymś, co wydawało im się absolutnie nierozwiązywalną zagadką.
– Drogi Albercie, wszystko to, jakkolwiek kuszące, jest drobiazgiem w porównaniu z prawdziwym skarbem.
Crosettiemu zaschło w gardle.
– To znaczy, że rękopis Szekspira naprawdę może istnieć?
– Tak, i to nie wszystko. Zobaczmy, czy autor podaje gdzieś datę. – Wzięła lupę i zaczęła przeglądać papiery jak ptak wypatrujący umykającego żuka. – No tak, jest tu data, tysiąc sześćset ósmy rok, a tu… ach, tak, chyba zaczął swoją szpiegowską karierę około tysiąc sześćset dziesiątego. Czy rozumiesz znaczenie tej daty, Albercie?
– Makbet?
– Nie, nie, Makbet to rok tysiąc sześćset szósty. Wiemy, jak doszło do jego powstania i że nie byli w to zamieszani żadni tajemniczy Bracegirdle'owie. Tysiąc sześćset dziesiąty to rok, w którym powstała Burza, a potem oprócz drobnych utworów, współautorstwa i tym podobnych rzeczy Szekspir nie napisał już żadnej sztuki, a to oznacza…
– O Boże! Że istnieje nieznana sztuka!
– Nieznana, nieodnotowana, nieoczekiwana sztuka Williama Szekspira. W rękopisie. – Przyłożyła rękę do piersi. Och, moje serce… Kochanie, jestem trochę za stara na takie sensacje. W każdym razie jeśli to autentyk, powtarzam: jeśli to autentyk, to… wiesz, że dziś nadużywamy słowa bezcenny, mając na myśli bardzo drogą rzecz, ale coś takiego byłoby rewelacją samą w sobie.
– Wartą miliony?
– Ba! Setki… setki milionów. Sam manuskrypt, gdyby okazał się autentyczny, byłby z pewnością najdroższym rękopisem na świecie, być może najwartościowszym przedmiotem tych rozmiarów, porównywalnym tylko z największymi arcydziełami malarstwa. A ten, kto byłby jego posiadaczem, miałby do niego prawa. Nie znam się na tym, ale tak przypuszczam. Spektakle teatralne… każdy reżyser i inscenizator na świecie sprzedałby własne dzieci za prawo premierowego wystawienia tej sztuki, nie mówiąc już o filmach! Z drugiej strony nie ma co budować zamków na piasku, to wszystko może być wyrafinowanym oszustwem.
– Oszustwem? Nie rozumiem – kto miałby kogo oszukiwać?
– Przecież wiesz, że Bulstrode dał się kiedyś nabrać sprytnemu fałszerzowi. Może uznali, że dojrzał już do kolejnej próby.
– Naprawdę? Powiedziałbym raczej, że to ostatni człowiek, który by się zdecydował na podobne ryzyko. Kto by mu uwierzył? Chodzi o to, że jego wiarygodność została podkopana; dlatego tak rozpaczliwie chciał ją odzyskać.
Fanny roześmiała się.
– Powinieneś od czasu do czasu odwiedzić któreś z kasyn Foxwooda. Gdyby ci, którzy dużo stracili, nie starali się tego, jak to ująłeś, rozpaczliwie odzyskać, to nigdy by się nie zbliżali do ich drzwi. Oczywiście gdybym to ja była oszustem, nie próbowałabym nawet knuć takiej intrygi.
– Dlaczego?
– No, bo jak byś, kochany, sfabrykował sam skarb? Samą sztukę? Co inne
go fałszowanie quarto Hamleta. Mamy Hamleta, mamy jego podróbki i mamy
pewne pojęcie o źródłach tej sztuki. I tekst nie musi mieć wcale szczególnej wartości. Miejscami nie musi nawet mieć sensu; fałszywe quarta często go nie mają. Wiesz, co to jest złe quarto, prawda? No dobrze, a więc wyobraź sobie, że w tym wypadku sytuacja jest całkiem inna. Musiałbyś wymyślić całą sztukę napisaną przez największego dramatopisarza wszech czasów w okresie jego szczytowej pisarskiej formy. To niemożliwe. Ktoś już tego raz próbował.
Читать дальше