i pokrzykiwała zachęcająco, śmiejąc się w odpowiedzi na powarkiwania i przekleństwa, którymi reagowali mężczyźni na dole.
O wpół do pierwszej zrobili przerwę na lunch. Niezawodny pan Brown załadował swego landrovera mnóstwem artykułów żywnościowych; Rolly zrobiła zupę i kanapki, zaparzyła jeszcze herbaty, tym razem z dodatkiem rumu. Żeby schronić się przed deszczem, zjedli w vanie, skąd widzieli w oddali pana Browna rozmawiającego z mężczyzną w nieprzemakalnej kurtce i tweedowej czapce. Nieznajomy gestykulował, wymachując laską, i robił wrażenie zdenerwowanego. Po kilku minutach wsiadł do swojego land-rovera i odjechał. Brown wrócił przez podmokłe pole do furgonetki.
– To był facet z National Trust – wyjaśnił. – Jest wściekły. To pole znajduje się w rejestrze miejsc chronionych i nie wolno nam pod żadnym pozorem zakłócać tu spokoju. Pojechał, żeby przywieźć tu kogoś z zarządu, kto zadzwoni do tych z wodociągów i zorientuje się, że nie jesteśmy tymi, za których się podajemy. Jak głęboko się wkopaliśmy?
– Sześć metrów osiemdziesiąt dwa centymetry odparła Rolly.
– A więc mamy do pokonania trochę ponad metr, potem bierzemy skarb, o ile tam jest, i zmywamy się w pół godzinki. Koniec przerwy, panowie.
Wrócili do studni i przez dziesięć minut ryli jak opętani; w końcu mogli trochę odetchnąć, bo następną warstwę tworzyły drobne kamyczki, które z łatwością ładowało się do podwieszki. Na dole był akurat Crosetti, gdy taśma opadła mu tuż przed nosem i uderzyła o kamienie, a Rolly obwieściła:
– Osiem szesnaście.
Przykucnął i skierował światło lampy na wschodnią ścianę. Początkowo niczego nie dostrzegał, tylko niemal prostokątną cembrowinę studni. Wziął krótki łom i zaczął walić po kolei w każdy kamień; przy piątej próbie jeden z nich się poruszył. Crosetti wetknął ostry koniec pręta w szparę i nacisnął z całej siły; kamień przesunął się odrobinę. Po dwóch minutach tej mozolnej roboty udało mu się go wyjąć i zajrzeć do czeluści, z której wionęło zastarzałą wonią wilgotnej ziemi. Lampa oświetliła jakiś okrągły kształt rozmiarów puszki.
Wstrzymując oddech, Crosetti wsunął zakrzywiony koniec łomu do otworu tak daleko, jak się dało, i manewrował nim na wszystkie strony, aż poczuł, że o coś
zahaczył, po czym wyciągnął tajemniczy przedmiot: była to ołowiana tuba o długości ponad trzydziestu centymetrów i średnicy równej dłoni, zamknięta z obu końców płytkami ołowiu. Crosetti wspiął się po drabince, ściskając czule znalezisko jak ocalone dziecko.
– O to chodziło? – zapytał Rob.
– Z tego widać, jak dużo wiesz, Rob – oznajmił Nigel. – To testament króla Artura, zakonserwowany w brandy. Teraz Anglia może odzyskać dawną świetność.
Crosetti zignorował ich i poszedł do vana; Carolyn pośpieszyła za nim. Rob zamierzał im towarzyszyć, ale Brown położył mu rękę na ramieniu.
– Czas na was, panowie powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Proponuję, żebyście zdjęli te robocze ubrania i odjechali, zanim zjawi się tu policja.
– Nie możemy nawet rzucić na to okiem? zapytał Rob.
– Niestety, nie. Lepiej, żebyście nic nie wiedzieli. – Z wewnętrznej kieszeni kurtki Brown wyciągnął grubą kopertę. Miło robić z wami interes powiedział, wręczając kopertę Nigelowi.
Dwaj geolodzy odeszli potulnie, żeby pozbierać swój sprzęt.
Crosetti znalazł w furgonetce ciężkie zaciski, młotek i przecinak. Przytwierdził ołowiany walec do stalowego stołu i przeciął ołów z jednego końca. W środku znalazł ciężki rulon obwiązany czarną wstążką. Papier był niemal biały i wyglądał prawie jak nowy, nie był zrudziały ani kruchy, jak można by oczekiwać po czterystu latach. Crosetti uświadomił sobie z dreszczem, że ostatnią osobą, jaka go dotykała, był Richard Bracegirdle, a przed nim William Szekspir. Podzielił się tą myślą z Carolyn.
– Tak, teraz jesteś za pan brat z wielkim człowiekiem. Rozwiąż tę wstążkę,
na litość boską!
Rozsupłał wstążkę i rozpostarł arkusze na stole. Atrament był czarny, lekko tylko wyblakły, jak zauważył, charakter pisma nie wskazywał na Bracegirdle'a. Stronice były starannie poliniowane i zapisane w trzech równych pionowych kolumnach: imię postaci, dialog, didaskalia. Oszczędny Łabędź z Avonu wykorzystał obie strony kartki. Crosetti policzył je automatycznie: dwadzieścia jeden arkuszy w formacie folio. Na górze pierwszego było wypisane literami dostatecznie dużymi,
aby mógł je odczytać nawet przy swojej kiepskiej znajomości pisma z epoki króla Jakuba: Tragedyja Maryi królowej szkockiej.
Ręka trzymająca kartę drżała. Jak nazwała to Fanny? Najcenniejszym przedmiotem na planecie. Zwinął z powrotem kartki w rulon, włożył razem ze wstążką do tuby i schował ołowianą zaślepkę do kieszeni. Potem chwycił Rolly w objęcia, uścisnął ją z całej siły, zakręcił nią, wrzasnął jak obłąkany i przypieczętował wszystko całusem na jej ustach.
Kiedy już siedzieli w landroverze, Brown powiedział:
– Zakładam, że jest pan zadowolony? Że okrzyk, który pan wydał z siebie, był oznaką zwycięstwa, a nie szlochem klęski?
– Tak, ziściły się nasze marzenia. Domyślam się, że porzuci pan ten samochód?
– Owszem, trochę dalej – odparł Brown. – Mam kilka innych, na wypadek gdyby coś nam zagrażało.
Skręcili w wąską uliczkę i tam czekał na nich znajomy mercedes, a przynajmniej podobny do tamtego, oraz anonimowy czarny furgon Forda z dwoma mężczyznami na przednim siedzeniu. Najwyraźniej żadne zagrożenie się nie pojawiło, bo dojechali na Biggin Hill bez jakichkolwiek incydentów. W vanie było przytulnie i Crosetti, który siedział z przodu, zaczął przysypiać. Trzymał ołowiany cylinder na kolanach. Brown nie pytał o znalezisko, nie chciał też zaglądać do środka. Po prostu przekazał oboje w macierzyńskie ręce pani Parr, kobiety o miłej twarzy, ich osobistej opiekunki, po czym sam usunął się dyskretnie w anonimowość.
Pani Parr zaprowadziła ich do poczekalni dla pasażerów i przyjrzawszy się Crosettiemu, zapytała, czy nie chciałby się trochę odświeżyć, na co odparł, że chętnie wziąłby prysznic i przebrał się, jeśli to możliwe oczywiście było to możliwe, bo cóż nie jest możliwe dla pasażerów prywatnych odrzutowców? A czy dałoby się załatwić dwie duże koperty i trochę taśmy? Kiedy dostarczono mu żądane przedmioty, Crosetti udał się do męskiej toalety, zabierając swoją torbę podróżną i najcenniejszy na całej planecie manuskrypt w ołowianym etui. Zamknął się w wyłożonym niebieskimi kafelkami pomieszczeniu, wyjął rękopis sztuki, włożył go
do jednej z kopert, zakleił i przyczepił taśmą pod podszewką swej sportowej sztruksowej marynarki, którą powiesił na haku za plastikową zasłoną. Potem rozebrał się i wziął prysznic, zdumiony niewiarygodną ilością mulistego osadu, który spływał z jego ciała. Cały czas się zastanawiał, dlaczego po prostu nie zostawił tego cholernego przedmiotu Carolyn i dlaczego na dobrą sprawę ukrył go przed nią.
Bo jej nie ufasz, padła odpowiedź Racjonalnego Alberta. Ale ja ją kocham i ona mnie kocha, odparł Al Kochliwy. Powiedziała mi to. Crosetti uświadamiał sobie jednak, że tym, co go w niej pociągało, była też jej absolutna nietypowość, niepodważalny fakt, że mogła zrobić dosłownie wszystko. Nawet w tej chwili nie mógł wykluczyć, że kiedy wyjdzie z toalety, już jej nie będzie, i że nigdy więcej nie zobaczy tej dziewczyny. Owa myśl spowodowała, że zaczął szybciej doprowadzać się do porządku. Pięć minut później, wciąż wilgotny, ale w marynarce, czarnych dżinsach i flanelowej koszuli, wrócił do poczekalni z torbą (w której znajdowała się ołowiana rura Bracegirdle'a) i z kopertą, wypchaną ulotkami reklamowymi dla turystów i zaklejoną taśmą. Carolyn siedziała w poczekalni. Ona też wzięła prysznic i przebrała się, a jej mokre włosy wydawały się ciemniejsze niż zwykle.
Читать дальше