– Ciii, Scylla – szepnął.
Znów usłyszał hałas, tym razem wyraźniej. Było to wycie wilka. Trudno było określić dzielącą ich odległość, bo śnieg tłumił wszystkie dźwięki, lecz wycie rozlegało się dość blisko, by je usłyszeć, i stanowczo zbyt blisko jak na gust Davida. Po prawej stronie w lesie coś się poruszyło i David dobył miecza, wyobrażając już sobie białe kły, różowy język i rozwartą paszczę. Zamiast tego pojawił się Garbus. W dłoni trzymał wąski, zakrzywiony miecz. David wymierzył własny w stronę zbliżającej się postaci i przebiegł wzrokiem po ostrzu, celując końcem prosto w szyję Garbusa.
– Odłóż miecz – polecił Garbus. – Nie musisz się mnie obawiać.
David trzymał jednak broń w pogotowiu. Cieszył się, że nie drży mu ręka. Garbus nie wyglądał na zaskoczonego.
– No dobrze – powiedział. – Jak sobie życzysz. Wilki są coraz bliżej. Nie wiem, jak długo uda mi się je powstrzymać, ale powinieneś zdążyć dotrzeć do zamku. Trzymaj się drogi i niech cię nie kuszą żadne skróty.
Kolejne wycie rozległo się jeszcze bliżej.
– Dlaczego mi pomagasz? – zapytał David.
– Pomagam ci przez cały czas – odparł Garbus. – Jesteś tylko zbyt uparty, żeby to zrozumieć. Szedłem za tobą jak cień i ocaliłem ci życie, żebyś mógł dotrzeć do zamku. Teraz idź do króla. Czeka na ciebie. Idź!
Z tymi słowami Garbus odskoczył od Davida i ruszył skrajem lasu. Jego miecz ze świstem przecinał powietrze, gdy zabijał na razie wyimaginowane wilki. David obserwował go, aż zniknął mu z oczu, a potem – nie mając innego wyboru, jak tylko iść za udzieloną mu radą – skierował Scyllę w stronę światła. Garbus obserwował go z dziury przy korzeniach starego dębu. Wszystko było znacznie trudniejsze, niż się spodziewał, ale chłopiec wkrótce znajdzie się tam, gdzie powinien się znaleźć, a on przybliży się o krok do swojej nagrody.
– Georgie Porgie, ciastko i bez – zaśpiewał i oblizał wargi. – Georgie ciastko i Georgie bez. – Zachichotał i zakrył usta, by stłumić śmiech. Nie był sam. Nieopodal usłyszał chrapliwy oddech, a w ciemnościach utworzył się dymek. Garbus zwinął się w kłębek. Widać było tylko wyciągniętą rękę z nożem na wpół ukrytą pod śniegiem.
Kiedy mijał go wilk-zwiadowca, rozciął go od szyi po ogon i patrzył, jak jego wnętrzności parują w chłodnym powietrzu nocy.
Droga wiła się i zakręcała, a gdy David zbliżał się do celu swej wędrówki, zaczęła się zwężać. Po obu jej stronach wznosiły się strome skały, tworząc wąwóz, w którym odbijał się echem stukot kopyt Scylli. Śnieg nie padał tu tak gęsto, a ziemię dodatkowo chroniły wznoszące się wysoko skały. Kiedy David wyjechał z wąwozu, ujrzał przed sobą dolinę z płynącą środkiem rzeką. Nad jej brzegiem, w odległości mniej więcej półtora kilometra, wznosił się ogromny zamek z grubymi murami, licznymi wieżami i przyległymi budynkami. W oknach lśniły światła, a na murach obronnych płonęły ogniska. David dojrzał też trzymających wartę żołnierzy. Nagle podniesiono kratę i w bramie pojawiła się grupa dwunastu jeźdźców. Przejechali przez zwodzony most i szybkim tempem skierowali się w stronę Davida, który nadal obawiając się wilków, ruszył im na spotkanie. Kiedy go dostrzegli, wstrzymali konie i otoczyli go. Jeźdźcy na tyłach odwrócili się twarzami do wąwozu i trzymali włócznie w pogotowiu na wypadek, gdyby z tamtej strony pojawiło się jakieś niebezpieczeństwo.
– Czekaliśmy na ciebie – oświadczył jeden z jeźdźców. Był starszy od reszty i nosił na twarzy blizny po wielu bitwach. Spod hełmu wypływały siwo-brązowe kręcone włosy, a pod ciemną peleryną widać było srebrny napierśnik inkrustowany brązem. – Mamy cię zabrać do komnat króla. Tam będziesz bezpieczny. Chodźmy więc.
Otoczonemu ze wszystkich stron Davidowi wydało się, że jednocześnie jest chroniony i więziony. Bez przeszkód dotarli do mostu. Kiedy tylko przejechali przez bramę, krata opadła. Zaraz podbiegli służący i pomogli Davidowi zsiąść z konia. Owinęli go w pelerynę z miękkiego czarnego futra i podali mu gorący napój w srebrnym pucharze, by się rozgrzał. Jeden z nich wziął Scyllę za uzdę. David już miał go powstrzymać, gdy odezwał się przywódca grupy jeźdźców.
– Nie martw się, zaopiekują się twoim koniem. Będzie w stajni blisko ciebie. Ja jestem Duncan, kapitan straży królewskiej. Nie bój się. Jako honorowy gość króla jesteś u nas bezpieczny.
Poprosił Davida, by poszedł za nim. Chłopiec ruszył posłusznie, idąc za nim, kiedy wyszli z zewnętrznego dziedzińca i weszli głębiej w obręb zamku. Znajdowało się tam więcej ludzi, niż miał okazję spotkać podczas całej swojej podróży, i widział, że wzbudza wśród nich wielkie zainteresowanie. Dziewczyny służebne zatrzymywały się i szeptały coś, zakrywając usta dłońmi. Starsi mężczyźni schylali lekko głowy, gdy ich mijał, a mali chłopcy spoglądali na niego z wyrazem twarzy, który można było uznać za podziw podszyty trwogą.
– Sporo o tobie słyszeli – powiedział Duncan.
– Jakim cudem? – zapytał David.
Duncan powiedział tylko, że król ma swoje sposoby.
Ruszyli kamiennym korytarzem, mijając syczące pochodnie i bogato umeblowane komnaty. Służących zastąpili teraz dworzanie, poważni mężczyźni ze złotymi łańcuchami na szyjach i dokumentami w rękach. Przyglądali się Davidowi z radością, niepokojem, podejrzliwością, a nawet strachem. Na koniec Duncan i David stanęli przed wielkimi drzwiami, rzeźbionymi w smoki i gołębie. Po obu stronach wartę trzymali żołnierze uzbrojeni w długie piki. Kiedy David i Duncan zbliżyli się, żołnierze otworzyli drzwi, odsłaniając ogromną salę z marmurowymi kolumnami, której podłogę pokrywały pięknie tkane dywany. Na ścianach wisiały gobeliny, napełniając komnatę dodatkowym ciepłem. Przedstawiały bitwy i ceremonie zaślubin, pogrzeby i koronacje. W komnacie było jeszcze więcej dworzan i żołnierzy, którzy utworzyli szpaler. David z Duncanem podeszli do stóp tronu stojącego na podwyższeniu, na które prowadziły trzy kamienne stopnie. Na tronie siedział bardzo stary człowiek. Na głowie miał złotą koronę, zdobioną czerwonymi kamieniami, która zdawała się go przytłaczać, a w miejscu, gdzie metal dotykał czoła, skóra była mocno zaczerwieniona i otarta. Mężczyzna miał półprzymknięte oczy i oddychał bardzo płytko.
Duncan przyklęknął na jedno kolano i schylił głowę. Pociągnął Davida za spodnie, by poszedł w jego ślady. David oczywiście nigdy jeszcze nie znalazł się w obecności króla i nie wiedział, jak się zachować, więc usłuchał Duncana, zerkając zza grzywki na staruszka.
– Wasza Wysokość – powiedział Duncan. – On już tu jest.
Król poruszył się i otworzył szerzej oczy.
– Zbliż się – powiedział do Davida.
David nie był pewien, czy ma wstać, czy pozostać na klęczkach i tylko się przysunąć. Nie chciał nikogo obrazić ani wpakować się w tarapaty.
– Możesz wstać – powiedział król. – Podejdź, chcę cię zobaczyć.
David wstał i podszedł do podwyższenia. Król skinął na niego pomarszczonym palcem i David wszedł na schody. Stanął tuż przed królem, który pochylił się z wielkim wysiłkiem i chwycił go za ramię, opierając się o niego niemal całym ciałem. Prawie nic nie ważył i David przypomniał sobie wyschnięte szczątki rycerzy w Cierniowej Fortecy.
– Przebyłeś długą drogę – powiedział król. – Niewielu ludziom udało się osiągnąć tyle, ile tobie.
David nie wiedział, co odpowiedzieć. „Dziękuję” jakoś nie pasowało do sytuacji, a poza tym nie był szczególnie z siebie dumny. Roland i Leśniczy nie żyli, a gdzieś na drodze, przykryte śniegiem, leżały ciała dwóch złodziei. Zastanawiał się, czy król też o nich wie. Bo wiedział zaskakująco sporo jak na kogoś, kto traci władzę nad swoim królestwem.
Читать дальше