– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Robię co w mojej mocy. Usta Sary rozciągnęły się w uśmiechu.
– Tak – szepnęła. – A masz jej sporo, tej mocy.
Pchnęła drewniane drzwi. W powietrzu uniósł się tuman piór, kiedy ptaki, gdacząc, rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Atmosfera panująca w kurniku kojarzyła mi się z salonem fryzjerskim, gdzie siedzi babska gromadka i plotkuje sobie w najlepsze. Uśmiechnęłam się, kiedy jakaś nerwowa kwoka przebiegła mi po butach, trzepocząc skrzydłami. Podeszłam do grzęd po prawej i zaczęłam szukać jajek w wyściółce.
– Nie – powstrzymała mnie Sara, kiedy wzięłam na ręce nioskę o rdzawym upierzeniu i odwróciłam ją do góry nogami. – Ta jest jeszcze gut . – Spojrzałam na nią, przyglądając się, jak bierze liniejącą kurę, wpycha ją sobie pod pachę niby piłkę do gry i obmacuje palcami kości sterczące jej z kupra.
– Aha! Ta przestała się nieść. – Podała mi ptaka, trzymając go za nogi. – Poczekaj, złapię jeszcze jedną.
Kura wiła mi się w dłoniach jak Houdini, ze wszystkich sił starając się oswobodzić. Nie wiedząc, co z nią począć, zacisnęłam tylko mocniej palce na jej gruzłowatych nogach, a po chwili Sara wyszukała jeszcze jedną i ruszyła z powrotem do drzwi kurnika, przeganiając pozostałe kury.
– Nie zależy ci na jajkach? – zapytałam. Obejrzała się przez ramię.
– Te kury już nie znoszą jajek i dlatego zjemy je dziś na obiad. Stanęłam jak wryta, spojrzałam na kurę, którą niosłam na rękach i prawie ją upuściłam.
– Chodź – rzuciła Sara, znikając za kurnikiem.
Stał tam pieniek z toporkiem i czekało już wiadro parującego wrzątku. Sara pełnym gracji ruchem uniosła toporek nad głową, ułożyła ptaka na pieńku i odcięła mu głowę. Kiedy puściła nogi, bezgłowa kura wywinęła kozła i puściła się w rozbiegany tan, galopując w kałuży własnej krwi. Rozszerzonymi z przerażenia oczami patrzyłam, jak Sara wyciąga rękę po ptaka, którego trzymałam; poczułam jeszcze, jak mi go zabiera – i padłam na kolana, targana gwałtownymi wymiotami.
Po chwili poczułam na głowie dłoń Sary. Matka Katie odgarnęła mi włosy z czoła.
– Ach, Ellie – powiedziała – myślałam, że wiesz, o co chodzi. Potrząsnęłam głową i z powrotem zrobiło mi się od tego niedobrze.
– Gdybym wiedziała, nie poszłabym za tobą.
– Katie też nie ma do tego nerwów – poinformowała mnie Sara. – Poprosiłam cię o pomoc, bo to dużo zachodu, po pierwszej kurze wracać po następną. – Poklepała mnie po ramieniu; na wierzchu nadgarstka miała smugę krwi. Zamknęłam oczy.
Słyszałam, jak krząta się za moimi plecami. Plusnęło, kiedy zanurzyła bezwładne już ciała w wiadrze z wrzątkiem.
– To ta potrawka z kluskami… – odezwałam się z ociąganiem. – I rosół też…?
– Oczywiście – odpowiedziała Sara. – A myślałaś, że skąd się biorą kurczaki?
– Ze sklepu.
– W sklepie robią to samo, uwierz mi na słowo.
Ścisnęłam głowę rękami, wypychając z niej wszystkie myśli o cielęcych mostkach i kotletach mielonych, które tutaj jedliśmy, w odniesieniu do maleńkich cielaczków urodzonych na moich oczach na tej farmie; odkąd się tu zjawiłam, przybyło ich trochę. Ludzie widzą tylko to, co chcą widzieć; wystarczy pomyśleć o Sarze, która nie zauważyła, że Katie jest w ciąży, o ławie przysięgłych, którą jeden przychylny oskarżonej świadek może nakłonić do jej uniewinnienia albo też o mnie samej, która nie chciałam przyznać, że łączy mnie z Coopem coś więcej jak tylko biologiczna okoliczność poczęcia nowego życia.
Uniosłam wzrok. Sara skubała jedną z zabitych kur. Usta miała zaciśnięte w prostą, wąską kreskę, a jej fartucha i spódnicy uczepiły się kłaczki białych piórek. Na twardo ubitej ziemi u jej stóp widniała karminowa smuga krwi wsiąkającej już w glebę. Przełknęłam żółć podchodzącą mi do gardła.
– Jak ty sobie z tym radzisz?
– Robię to, co muszę zrobić – odpowiedziała Sara rzeczowym tonem. – Kto jak kto, ale ty powinnaś to zrozumieć.
Coop znalazł mnie w mleczarni, gdzie schowałam się po południu.
– Słuchaj, nie uwierzysz… – Na mój widok wytrzeszczył oczy i jednym susem znalazł się przy mnie, chwytając za ramiona i wodząc po nich dłońmi w górę i w dół. – Jak to się stało?
Wiedział. Boże! Wystarczyło, że spojrzał i od razu wiedział o dziecku. Przełknęłam ślinę i spojrzałam mu w oczy.
– Chyba zwyczajnie, tak jak zawsze.
Zdjął dłoń z mojego ramienia i po chwili poczułam ją na talii. Czekałam, aż przesunie się jeszcze niżej, ale Coop chwycił tylko rąbek mojej koszulki, pocierając palcami jasnoczerwoną plamę widoczną na materiale.
– Kiedy ostatni raz szczepiłaś się na tężec? On nie pyta o dziecko. Nie pyta o dziecko.
– Oczywiście, że pytam – przerwał potok moich myśli, a do mnie dotarto, że powiedziałam to na głos. – Ale przecież ten głupi proces nie ucieknie, na miłość boską. Najpierw cię pozszywamy.
Odsunęłam od siebie jego ręce.
– Nic mi nie jest. To nie moja krew. Coop uniósł brew.
– Znowu kogoś zamordowałaś?
– Pękam ze śmiechu. Pomagałam zabijać kury.
– Na twoim miejscu poczekałbym z odprawianiem takich guseł, aż przedstawisz swoich świadków, ale w sumie…
– Mów, Coop – przerwałam mu stanowczo. – Co z nim?
– Domaga się odpowiedzi. Zresztą trudno mu się dziwić. Kiedy tylko się dowiedział, że został ojcem, wskoczył w samolot i wrócił. A teraz chce zobaczyć Katie i dziecko.
Otworzyłam usta.
– Nie powiedziałeś mu chyba…?
– Nie. Ja jestem psychiatrą, Ellie. Nie narażę nikogo na niepotrzebne cierpienie, nie mając możliwości spotkać się z nim i osobiście mu pomóc.
Odwrócił się ode mnie, a ja położyłam mu dłoń na ramieniu.
– Zrobiłabym to samo co ty. Ale nie z dobroci serca. Mam w tym swój interes. Chcę, żeby zeznawał i każdy sposób jest dla mnie dobry, żeby go tutaj ściągnąć.
– To nie będzie dla niego łatwe – mruknął Coop.
– Katie też przeszła swoje – odparłam, prostując plecy. – Czy on widział się już z Jacobem?
– Dopiero co przyleciał. Przywiozłem go z Filadelfii.
– To gdzie jest teraz?
– Czeka w samochodzie.
– W samochodzie? – wykrztusiłam. – Tutaj? Upadłeś na głowę? Coop wyszczerzył zęby.
– Nie. Jestem zdrowy na umyśle, słowo fachowca.
Nie byłam w nastroju na jego żarciki. Zanim skończył mówić, szłam już do wyjścia.
– Musimy go stąd zabrać, i to szybko. Coop dogonił mnie.
– Może się najpierw przebierz – zasugerował. – Nie chcę ci rozkazywać, ale w tej chwili wyglądasz, jakbyś zeszła z planu u Kevina Williamsona, a wiesz, jak ważne jest pierwsze wrażenie.
Słyszałam go już tylko jednym uchem, bo moje myśli zaprzątnęło pytanie: ile razy tego jednego dnia będę musiała powiedzieć jakiemuś mężczyźnie coś, co będzie dla niego totalnym, całkowitym zaskoczeniem?
– Dlaczego ma kłopoty? – zapytał Adam Sinclair, pochylając się ku nam nad blatem stołu w jadłodajni. – Bo nie wyszła za mąż, a urodziła dziecko? Boże, gdyby tylko mi o tym napisała, to nigdy by nie doszło do czegoś takiego.
– Nie mogła do pana napisać – powiedziałam łagodnie. – Jacob nie przekazywał pańskich listów.
– Nie? A to świnia…
– Ta świnia jest bratem Katie – przypomniałam mu. – Jacob uznał, że tak będzie najlepiej dla jego siostry, bo uważał, że nie zniesie ona piętna wyklęcia z kościoła amiszów, a tak właśnie by się stało, gdyby Katie wyszła za pana.
Читать дальше