Katie opuściła wzrok.
– Moje gratulacje – szepnęła.
Od pięciu lat pragnęłam mieć dziecko, ale tak mocno, że aż bolało. Budziłam się w środku nocy u boku Stephena, czując, jak ramiona pulsują mi tępym rwaniem, jakbym przez całą noc trzymała w nich maleństwo.
Kiedy widziałam dziecko na spacerze w wózku, ręce same mi się do niego wyciągały. Stawiałam w kalendarzyku czerwone kropki, mając poczucie, że z każdym kolejnym miesiącem życie mi ucieka coraz dalej. Chciałam, żeby coś we mnie rosło, chciałam nosić to pod sercem. Chciałam oddychać, jeść, rozkwitać dla kogoś, nie dla siebie.
Ze Stephenem kłóciliśmy się o dzieci mniej więcej dwa razy do roku, jakby nasze wspólne życie było samotną wyspą, zaś kwestia potomstwa wulkanem, który co jakiś czas musi wybuchnąć. Któregoś razu udało mi się nawet złamać jego opór.
– Dobrze – powiedział. – Jeśli ma być, to niech będzie. Odstawiłam pigułki, ale przez sześć kolejnych miesięcy nie udało nam się zrobić dziecka. Dopiero prawie pół roku później zrozumiałam dlaczego: nie można począć życia tam, gdzie między dwojgiem ludzi wszystko umiera na raty.
Przestałam więc naprzykrzać się Stephenowi i zamiast tego, kiedy odzywał się instynkt macierzyński, szłam do biblioteki i zgłębiałam ten temat. Dowiedziałam się, ile razy komórki zygoty muszą się podzielić, zanim powstanie właściwy embrion. Oglądałam na mikrofilmach zdjęcia płodu ssącego kciuk, widziałam jego żyły podobne do mapy drogowej wykreślonej pod jarzącą się pomarańczowo skórą. Wyczytałam gdzieś, że sześciotygodniowy płód ma wielkość truskawki. Znalazłam informacje o alfafetoproteinie, amniocentezie i czynnikach Rh.
Jak zatem widać, o dziecku, które zaczęło we mnie rosnąć, wiedziałam już wszystko oprócz jednej rzeczy: dlaczego na wieść o jego istnieniu nie skaczę do góry z radości.
Nie chciałam, żeby ktokolwiek, kto mieszka na farmie lub tam zagląda, wiedział, że jestem w ciąży, a w każdym razie najpierw zamierzałam powiedzieć o tym Coopowi. Następnego dnia zaspałam. Zanim chwyciły mnie suche wymioty, udało mi się dobiec do ustronnego miejsca za ogródkiem warzywnym. Kiedy zapach końskiej paszy zakręcił mi w głowie, Katie bez słowa zastąpiła mnie przy pracy. Zaczęłam widzieć ją w innym świetle, podziwiać za to, że udało jej się ukryć swój odmienny stan przez tyle miesięcy, przed oczami tylu ludzi.
Wyszła za mną z szopy.
– No – zagaiła dziarsko – jeszcze ci słabo? – Usiadła obok mnie na ziemi, opierając się tak jak ja o ścianę z czerwonych desek.
– Już nie – skłamałam. – Nic mi nie będzie.
– Przynajmniej do rana. – Katie sięgnęła za pasek fartucha, wyjmując dwie torebki herbaty. – Weź, pewnie ci się przydadzą.
Uniosłam je do nosa.
– Pomogą na żołądek? Katie zaczerwieniła się.
– Kładzie się je tutaj. – Musnęła końcami palców piersi. – Jak już boli tak, że nie można wytrzymać. – Zerknęła na mnie, jakby chciała ocenić moją naiwność i dodała: – Najpierw trzeba namoczyć.
– Dzięki Bogu, że znam kogoś, kto już ma to za sobą… – Katie wyprostowała się nagle, jakbym trzepnęła ją w twarz i dopiero dotarło do mnie, co powiedziałam. – Przepraszam.
– Nic się nie stało – mruknęła pod nosem.
– Stało się. Wiem, że to musi być dla ciebie trudne, zwłaszcza teraz, w samym środku procesu. Mogłabym ci powiedzieć, że kiedyś będziesz jeszcze miała dzieci, ale pamiętam, jak sama się czułam, słysząc takie rzeczy od różnych znajomych, które miały mężów i zaszły w ciążę.
– Jak?
– Najchętniej bym każdej dała w zęby. Katie uśmiechnęła się wstydliwie.
– Ja, to by się mniej więcej zgadzało. – Spojrzała na mój brzuch, a potem odwróciła wzrok. – Ja się cieszę, Ellie, naprawdę, ale wcale nie boli przez to mniej. I cały czas powtarzam sobie, że Mam przecież straciła troje dzieci, a z Hannah nawet czworo. – Wzruszyła ramionami. – Można się cieszyć, że komuś się udało, ale to nie znaczy, że od razu się zapomni o własnym nieszczęściu.
Nigdy jeszcze nie dotarło do mnie z większą mocą, że Katie naprawdę chciała zatrzymać to dziecko; w tym momencie byłam tego już absolutnie pewna. Mogła wypierać poród ze świadomości, mogła przez długi czas nie przyznawać się do ciąży, ale kiedy już maleństwo pojawiło się na świecie, nie przyszło jej nawet przez chwilę do głowy, że mogłaby go nie kochać. Spojrzałam na nią ze zdumieniem, uświadomiwszy sobie, jak obrona, którą dla niej przygotowałam, zaczyna splatać się z prawdą.
Sięgnęłam ku jej dłoni, uścisnęłam.
– To dla mnie wiele znaczy – powiedziałam. – Dobrze, że mogę z kimś dzielić ten mój sekret.
– Niedługo powiesz o wszystkim Coopowi.
– Pewnie tak… – Nie wiedziałam, czy Coop zajrzy do Fisherów w ten weekend. Kiedy w piątek po rozprawie podrzucił nas do domu, nie umówiliśmy się konkretnie. Wciąż nie mógł mi darować, że od razu się nie zgodziłam zamieszkać razem z nim i trzymał się na dystans.
Katie owinęła ramiona szalem.
– Myślisz, że się ucieszy?
– Na pewno. Spojrzała mi w oczy.
– To pewnie za niego wyjdziesz?
– No cóż – powiedziałam. – Tego nie wiem.
– Założę się, że on będzie chciał się z tobą ożenić. Odwróciłam się do niej.
– Z nas dwojga to nie Coop się waha.
W odpowiedzi spodziewałam się zobaczyć osłupiałe spojrzenie, które będzie znaczyło, że Katie nie potrafi zrozumieć, dlaczego cofam się przed wstąpieniem na ścieżkę tak łatwą i oczywistą. Mam mężczyznę, który mnie kocha, który jest ojcem mojego przyszłego dziecka, który będzie chciał mieć ze mną to dziecko. Tej mojej niechęci nie rozumiałam nawet ja sama.
– Kiedy się domyśliłam, że jestem w ciąży – odezwała się Katie cicho – zastanawiałam się nad tym, czy powiedzieć Adamowi. Wyjechał, to prawda, ale na pewno udałoby mi się do niego dotrzeć, gdybym się porządnie postarała. A potem zrozumiałam, że tak naprawdę wcale nie chciałam mu o tym mówić. Nie dlatego, że by się zmartwił. Właśnie wprost przeciwnie. Nie chciałam tego zrobić, bo gdybym mu powiedziała, to nie miałabym już żadnego wyboru. Wiedziałabym, co muszę zrobić – i zrobiłabym to, ale bałam się, że pewnego dnia mogę spojrzeć na moje dziecko i nie pomyśleć: „Kocham cię”…
Umilkła. Odwróciłam głowę i spojrzałam jej w oczy, kończąc urwane zdanie:
– …tylko: „Jak to się stało?”. Tak?
Katie zapatrzyła się w dal, na rozległą gładź stawu, widocznego z miejsca gdzie siedziałyśmy.
– Właśnie tak – odpowiedziała.
– Nie musisz tego robić – powtórzyła mi po raz trzeci Sara, kiedy szłyśmy w stronę kurnika.
Ale ja miałam wyrzuty sumienia, że przespałam cały ranek.
– Żaden problem – zapewniłam ją.
Fisherowie hodowali dwadzieścia cztery nioski. Do porannych obowiązków Katie i moich należało doglądanie ptaków: karmienie i podbieranie jaj. Za pierwszym razem podziobały mnie do krwi, ale w końcu nauczyłam się, w jaki sposób należy wsunąć dłoń pod ciepły kuper, żeby uniknąć obrażeń. Prawdę mówiąc, bardzo chciałam pokazać Sarze, że nie jestem ostatnia noga i całkiem dobrze już sobie radzę.
Ona natomiast nie mogła się doczekać, żeby porozmawiać o rozprawie. Spokojna, że Aaron jej nie usłyszy, zasypała mnie pytaniami: o oskarżyciela, o świadków, o sędzinę. Pytała, czy Katie będzie musiała zeznawać. Czy wygramy.
To ostatnie pytanie padło u samych drzwi kurnika.
Читать дальше