– A czy to, że dziewczyna pochodzi z amiszów, ma jakieś konsekwencje psychologiczne? – zapytał. – Nie powinniśmy się jakoś przygotować z tej strony?
Riordan wstał, zapinając guziki marynarki.
– Po co? – odpowiedział pytaniem. – Morderstwo to morderstwo.
Gdy ją pocałował, drzewa obsypały ich deszczem liści, klony plamiąc jego plecy bogatą czerwienią, dęby – dukatowym złotem. Za koc służył im jej szal, rozpostarty w ostrej, szorstkiej trawie na wzór skrzydeł olbrzymiego czarnego jastrzębia. Katie wyplątała palce z włosów Adama, zaciskając je na jego ramionach, a on zaczął rozpinać jej sukienkę. Każdą szpilkę wbijał pieczołowicie w pień rosnącego za nimi drzewa, a ona kochała go za tę troskliwość, za to, że myślał o tym, jak ona się będzie czuła już po wszystkim.
Fartuch zsunął się z jej bioder, a sukienka rozchyliła jak kwitnący pąk. Katie zamknęła oczy, zawstydzona, ale po chwili poczuła, jak Adam pochyla się do jej piersi, kreśląc wzory na jej ciele przez cienką bawełnę spodniej koszuli. Przytrzymała jego głowę w tym miejscu, wyobrażając sobie, że on pije prosto z czary jej serca.
Nie wyznał jej miłości, ale to nie miało znaczenia. To, co robił, jak się do niej odnosił – to była miara prawdziwa, dokładniejsza niż jakiekolwiek słowo, które mógłby jej powiedzieć. Dla ludzi jej podobnych dowodem uczucia były czyny, nie zaś te trzy krótkie sylaby, które nie znaczą kompletnie nic. Usłyszy je zresztą od niego, później, po wszystkim, kiedy nie zdołają one już umniejszyć wartości tego, co działo się teraz pomiędzy nimi.
Adam zrzucił własne ubranie – i nikt już nie potrafiłby zobaczyć w nich pary z dwóch różnych kompletów. To była ostatnia świadoma myśl Katie, bo wtedy Adam przywarł do niej całym ciałem, a palący żar jego skóry odebrał jej mowę i rozwiał wszelkie obawy.
Pomiędzy udami czuła jego wezbrany ciężar. Wolną ręką uniósł jedno jej kolano, a ciało Katie posłusznie otworzyło się przed nim. Spojrzał jej w oczy i powiedział bardzo poważnie, choć szeptem:
– Możemy przestać. W tej chwili, jeśli tylko chcesz. Katie przełknęła ślinę.
– A ty chcesz?
– Wolałbym wpaść pod kombajn.
Uniosła biodra zapraszającym gestem i poczuła go, jak się w niej zatraca, gubi, rozpierając jej ciało tak, że aż zapiekły ją oczy, które nagle otworzyły się szeroko. Przyszli jej na myśl turyści, którzy zatrzymywali się przy drogowskazie na rozdrożu mniej więcej osiem kilometrów stąd i zanosząc się śmiechem, robili sobie zdjęcia pod napisem INTERCOURSE , PA * . A potem myślała o tym, jak jej ciało rozstępuje się przed Adamem, składając mu dar najwspanialszej uległości. A potem on sięgnął ręką pomiędzy nich oboje i dotknął jej.
– Dojdźmy tam razem – szepnął.
Pomyślała, że chodzi mu o jutrzejszy wyjazd do Szkocji. Pomyślała, że chce być razem z nią na zawsze. Ale w tej chwili poczuła, jak jej ciało skręca się w coraz ciaśniejsze pierścienie, a potem rozpada jak biała kula dmuchawca. Kiedy wreszcie udało jej się złapać oddech, zobaczyła błogosławieństwo: drzewo znów obsypało ich swymi liśćmi. Adam leżał obok, uśmiechając się i gładząc ją po biodrze.
– Dobrze się czujesz?
Katie skinęła głową, bez słów, bo gdyby się odezwała, musiałaby powiedzieć mu prawdę: że wcale nie czuje się dobrze z tą pustką zrodzoną z wiedzy o tym, jak to jest być pełną po brzegi.
Adam przykrył ją szalem, ale zrobiło jej się okropnie, jakby nagle dotknęła ją jakaś choroba.
– Nie. – Odepchnęła jego ręce, uciekając rozdygotanym ciałem przed cienką wełną. – Nie chcę.
Adam wyczuł zmianę w jej nastroju, przygarnął ją do siebie.
– Posłuchaj mnie – powiedział dobitnie. – Nie zrobiliśmy nic złego.
Ale Katie wiedziała, że to był grzech, wiedziała to już wtedy, gdy podjęła decyzję, że odda się Adamowi. Grzechem tym nie była wszakże miłość cielesna nie uświęcona sakramentem małżeństwa, ale to, że po raz pierwszy w życiu Katie postawiła siebie na pierwszym miejscu. Własne potrzeby i zachcianki były dla niej ważniejsze niż inni ludzie i wszystko dookoła.
– Katie – powiedział Adam ochrypłym głosem. – Powiedz coś.
Ale ona wolała, żeby to on mówił. Pragnęła, żeby zabrał ją gdzieś daleko, znów do siebie przytulił, żeby jej powiedział, że dwa światy można połączyć mostem zbudowanym ze spojrzenia, z dotyku. Chciała usłyszeć, że należy do niego albo że on należy do niej i że w wielkim planie wszechrzeczy liczy się tak naprawdę tylko to, nic więcej.
Chciała od niego usłyszeć, że kiedy kocha się kogoś tak mocno, tak gorąco, to można zrobić coś, czego robić nie wolno.
Adam milczał, badając wzrokiem jej twarz. Katie czuła, jak pomiędzy jej udami ścieka strużką jego płomień – ich wspólny płomień. Zrozumiała, że nie pojadą razem do Szkocji. Że nigdzie razem nie dojdą. Zgarnęła z ziemi swój szal i naciągnęła go na ramiona, zawiązując końce w węzeł tuż poniżej tego miejsca, gdzie czuła swoje pękające serce.
– Chyba lepiej będzie – powiedziała łagodnie – jeśli już sobie pójdziesz.
Z upływem czasu Katie coraz trudniej było zasnąć, a te rozchybotane chwile przed nadejściem snu atakowały jej zmysły kłuciem siana w nagie uda, surowym zapachem strachu albo blaskiem księżyca połyskującym blado na jej brzuchu opiętym rozciągniętą skórą. Robiło jej się niedobrze, kiedy przypominała sobie, co powiedziała doktor Polacci i doktorowi Riordanowi. A potem przewracała się na bok, żeby spojrzeć na śpiącą Ellie – i robiło jej się jeszcze gorzej.
Katie nie spodziewała się, że polubi adwokatkę. Na początku ogarniała ją prawdziwa furia na myśl, że przydzielono jej strażniczkę, która na dodatek jej nie ufa. A jednak, jeśli dla Katie cała ta sytuacja była przykra, to o ile bardziej krępująca musiała ona być dla Ellie, która znalazła się w cudzym domu, wśród obcych ludzi, a na domiar wszystkiego – co podkreślała już nieraz, ostatnio zazwyczaj w przypływach gniewu – nie z własnego wyboru.
Przecież to też nie moja wina, pomyślała Katie. A jednak widziała na własne oczy to dziecko, leżące pod końskimi derkami. Przyglądała się, jak jego trumienka zanurza się w ziemi. Jeśli nawet ona była niewinna, to ktoś ponosił za to winę.
Katie nie zabiła tego noworodka; była o tym święcie przekonana, tak samo jak miała niezbitą pewność, że rano wstanie słońce. Kto więc to zrobił?
Pamiętała, że kiedyś w gospodarstwie Izajasza Kinga, w szopie na tytoń, zamieszkał jeden bezdomny. Lecz gdyby nawet w ich oborze tamtego ranka był jakiś włóczęga, to musiałby jeszcze mieć jakiś powód, żeby zabrać noworodka z ramion śpiącej kobiety, zabić go, a potem ukryć. Musiałby być chory na umyśle, tak jak Katie w przygotowywanej przez Ellie obronie.
Katie była pewna, że zorientowałaby się, gdyby tamtego ranka w oborze był ktoś oprócz niej. A jeśli nawet jej by to umknęło, wyczułyby go zwierzęta. Nugget rżałby, spodziewając się, że dostanie jakiś przysmak, bo zawsze to robił, kiedy ktoś przychodził; i krowy by muczały, oczekując, aż ktoś je wydoi. Tymczasem w tych strzępkach wspomnień, które kołatały się w jej głowie, dzwoniła tylko głęboka cisza.
A zatem ktoś musiał zakraść się tam za nią.
Zaczęła łamać sobie głowę, usiłując wyszperać z pamięci coś, co mogłaby triumfalnie podać Ellie jak na talerzu, jakiś ostateczny dowód, który wyjaśniłby wszystko za jednym zamachem. Ale któż mógł być na nogach o takiej godzinie?
Читать дальше