– Cholera – mruknęła pod nosem, a po chwili uniosła wzrok, porażona nagłą myślą. – Jeśli kłamała, że nie pamięta stosunku, to czy może też kłamać, że nie pamięta morderstwa? Doktor Polacci westchnęła.
– Przeczucie znów mi podpowiada, że nie. Kiedy spróbowałam ją przycisnąć, żeby powiedziała coś o poczęciu dziecka, zaczęła mącić i powiedziała, że nie potrafi sięgnąć pamięcią, że jakoby nie może się dostać do tych wspomnień. A kiedy chciałam, żeby powiedziała coś o morderstwie, kategorycznie zaprzeczyła, że to ona i usłyszałam o tej dziurze w pamięci: usnęła z dzieckiem w objęciach, a gdy się obudziła, już go nie było. Te dwa przypadki amnezji różnią się zasadniczo, co skłania mnie do przypuszczenia, że Katie świadomie zaprzecza faktom w pierwszym punkcie, w drugim zaś cierpi na zaburzenie dysocjacyjne, ale już bez udziału świadomości. – Psychiatra poklepała Ellie po ramieniu. – Nie przejmowałabym się tym tak na pani miejscu. To był w sumie swojego rodzaju komplement. Katie uważa panią za osobę tak bliską, że chce spełniać pani oczekiwania wobec niej, nawet za cenę zmyślania wspomnień. W pewien sposób stoi pani dla niej na miejscu rodzica.
– Chce spełniać rodzicielskie oczekiwania – nadęła się Ellie. – Czyż to nie ta właśnie chęć doprowadziła do tego wszystkiego?
Doktor Polacci zachichotała.
– Częściowo. Bo jest tam jeszcze jakiś facet. Facet, który ma na nią tak wielki wpływ, że nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego.
Noc była tak ciepła, że Ellie odkryła się i położyła na kołdrze, podciągając koszulę nocną na uda. Leżała bez najmniejszego ruchu, nasłuchując, jak Katie oddycha i zadając sobie pytanie, jak długo jeszcze obie nie będą mogły zasnąć.
Ellie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nagle zapałała tak obsesyjnym pragnieniem dotarcia do prawdy. Pracując w swoim zawodzie, najczęściej musiała zatykać uszy, aby nie słyszeć, jak klient przyznaje się przed nią do winy – bo jako adwokat wcale nie chciała tego usłyszeć. A teraz chętnie oddałaby swój dwunastowoltowy inwertor w zamian za dziesięć minut w głowie Katie Fisher.
Nagle usłyszała ledwo słyszalne westchnienie.
– Przepraszam – powiedziała cicho Katie. Ellie nie odwróciła nawet głowy.
– Za co dokładnie? Za zabicie dziecka? A może za przestępstwo nieco bardziej pospolite, mianowicie za zrobienie ze mnie idiotki przed moim własnym świadkiem?
– Wiesz, za co przepraszam. Zapadła długa cisza.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytała wreszcie Ellie. Usłyszała, jak Katie przewraca się na bok.
– Bo bardzo chciałaś to usłyszeć.
– Bardziej bym chciała, żebyś przestała mnie okłamywać, Katie. Nie kłam, kiedy pytam cię o tę rzecz i nie kłam, kiedy pytam o to, co się stało po urodzeniu twojego dziecka. – Przetarła twarz dłonią. – A najbardziej bym chciała cofnąć czas i tym razem nie podejmować się prowadzenia twojej sprawy.
– Skłamałam tylko dlatego, że obie, ty i doktor Polacci, byłyście takie absolutnie pewne, że ja coś wiem. – Głos Katie nabrzmiał łzami. – A ja nic nie wiem, Ellie. Przysięgam. Nie zwariowałam, tak jak tobie się wydaje… tylko po prostu nie mogę sobie przypomnieć. Ani tego, skąd się wzięło to dziecko, ani tego, w jaki sposób umarło.
Ellie milczała. Nagle dobiegło ją ciche skrzypnięcie łóżka; to Katie zwinęła się w kłębek i zaczęła płakać. Ellie zacisnęła z całej siły pięści, żeby nie wstać i nie pójść do niej, a potem przykryła się kocem i zaczęła liczyć w myślach. Doliczyła się pełnych dziesięciu minut, zanim Katie wreszcie usnęła.
Samuel otarł pot z czoła i silnym szarpnięciem zwalił kolejnego młodego byczka z nóg. W ciągu tych wszystkich lat pracy na farmie Aarona nauczył się tyle o kastrowaniu, że mógłby teraz machnąć na ten temat pracę naukową. Poczekał, aż zwierzęciu przejdzie ochota poczęstować człowieka kopniakiem, po czym szybko założył mu gumowy pierścień, część roboczą maszyny do kastrowania, na mosznę i puścił, aby się zacisnął. W ułamku sekundy byczek zerwał się na równe nogi, rzucając mu z ukosa smutne, pełne wyrzutu spojrzenie, a potem pognał z powrotem na pastwisko.
– Mocna sztuka – odezwał się czyjś głos. Samuel obejrzał się, zaskoczony. Za płotem stał biskup Ephram.
– Ja, Aaron będzie miał z niego sporo dobrego mięsa. – Samuel uśmiechnął się do starszego mężczyzny i otworzył sobie furtkę. – Jeśli jego szukacie, to chyba jest w oborze.
– Szczerze mówiąc, szukałem ciebie.
Samuel zamarł na chwilę, zastanawiając się, co tym razem biskup ma mu do zarzucenia, ale potem zgromił się w duchu za takie myśli. Biskup odwiedził go już nie raz i nie dwa i nigdy jeszcze po to, aby oskarżyć go o bezwstyd albo jakieś wykroczenie. Nigdy – dopóki z Katie wszystko nie zaczęło się psuć.
– Komm – powiedział Ephram. – Przejdźmy się. – Samuel ruszył ścieżką u jego boku. – Pamiętam, kiedy dostałeś od ojca swojego pierwszego cielaka – zagaił.
U amiszów taki ojcowski prezent dla syna nie był niczym niezwykłym: pieniądze uzyskane ze sprzedaży mięsa po ubiciu wpłacano do banku, aby chłopiec mógł z nich skorzystać, kiedy będzie chciał zakupić własny dom albo farmę. Samuel uśmiechnął się na wspomnienie byka, który przez rok przybrał czterysta pięćdziesiąt kilo żywej wagi.
Wciąż jeszcze miał pieniądze ze sprzedaży tej pierwszej partii wołowiny, a jego konto od tego czasu zasiliło już niejedno cielę. Oszczędzał dla Katie, na ich wspólne życie; tak mu się przynajmniej wydawało.
– Wypracowałeś sobie już nieco lepszą technikę – zauważył Ephram. – Pamiętam dobrze, jak zarobiłeś kopniaka od tamtego pierwszego byczka. Porządnie cię lignął, i to w samą słabiznę. – W śnieżnobiałej brodzie biskupa błysnął uśmiech. – Aż nie wiadomo było, kogo trzeba będzie wykastrować; jego czy ciebie. Na dwoje babka wróżyła!
Samuel spłonął czerwienią, przypomniawszy sobie ten dzień, ale mimo to się roześmiał.
– Miałem wtedy dziewięć lat – przypomniał biskupowi. – Ten byczek ważył więcej ode mnie.
Ephram zatrzymał się.
– Czyja to była wina?
Samuel zmarszczył brwi, wzruszył ramionami.
– Chyba jego. No, ja na pewno sam sobie tego nie zrobiłem.
– Na pewno. Ale gdybyś lepiej go chwycił, to jak by to było, hm?
– Przecież wiecie. Nie mógłby mi się wyrwać i wierzgnąć na ślepo. Dostałem dobrą nauczkę. Już nigdy żaden mnie nie kopnął. – Samuel odetchnął głęboko, myśląc o pracy, która na niego czekała. Nie miał dziś cierpliwości do pokrętnych wywodów Ephrama Stoltzfusa. – Biskupie – powiedział – nie przyszliście tutaj, żeby rozmawiać ze mną o tamtym byku.
– Nie? A o czym?
Samuel wcisnął kapelusz na głowę.
– Aaron czeka. Muszę iść mu pomóc. Biskup Ephram położył mu dłoń na ramieniu.
– Masz rację, bracie. Po co nam gadać o zamierzchłych czasach? Byczek cię kopnął, a ty od ręki się go pozbyłeś.
– Nieprawda. Pamiętacie przecież, jakie wolisko z niego wyrosło.
Bez mała pół tony żywca – poprawił go Samuel, pochmurniejąc. – Kiedy wpłacaliśmy pieniądze do banku, już prawie w ogóle nie pamiętałem, że mnie kiedyś kopnął.
Stary mężczyzna zerknął na niego.
– Wtedy pewnie nie. Ale tamtego dnia, gdy skręcałeś się z bólu na ziemi, wyjąc wniebogłosy i trzymając się za rodowe klejnoty, założę się, że nigdy byś nawet nie pomyślał, że wszystko w końcu tak dobrze się ułoży.
Читать дальше