– …a więc jeśli to było kłamstwo – dokończył Coop – to i tamto nie musiało być prawdą. Niemniej jednak, aby skłamać, trzeba posiadać świadomą wiedzę na dany temat. Ale jeżeli Katie cierpi na zaburzenie dysocjacyjne, to nie może ponieść odpowiedzialności za to, że nie orientowała się, co jest prawdą.
Uniosłam się na łokciu.
– A za morderstwo już może? – zapytałam, uśmiechając się smutno.
– O tym – odparł Coop – zadecydują ławnicy. – Wstał i podał mi rękę. – Chciałbym dalej z nią pracować. Przeanalizować wydarzenia tej nocy, kiedy nastąpił poród.
– Nie proszę cię o to. I tak już zrobiłeś bardzo dużo i poświęciłeś się, bo to przecież nie jest twoja działka. Zresztą pewnie masz ważniejsze rzeczy do roboty.
– Obiecałem, że ci pomogę, a na razie jeszcze się nie napracowałem. Mogę przyjeżdżać na rozmowy z Katie wieczorem, jak już wyjdę z pracy.
– A twoja żona będzie jadła kolację sama jak palec. Czy to nie ty mi kiedyś mówiłeś, że psychiatrzy nigdy nie potrafią zapanować nad rozpadem własnych związków?
Coop kiwnął głową.
– To prawda. Bo mnie się nie udało. Rozwiodłem się mniej więcej rok temu.
Nagle zaschło mi w ustach. Odwróciłam się do niego.
– Rozwiodłeś się? – Coop spuścił wzrok, przyglądając się własnym butom, potem falom na strumieniu, a ja stałam, szukając w myślach odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak łatwo było nam rozmawiać o Katie, a tak trudno o sobie. – Coop, strasznie mi przykro.
Wyciągnął rękę i zdjął z pnia drzewa świecącą jak neon gąsienicę miernikowca, która zwinęła mu się na dłoni w ciasny, przypominający tamburyn krążek.
– Wszyscy popełniamy błędy – powiedział cicho, sięgając po moją dłoń. Uniósł ją na jedną wysokość ze swoją i wtedy gąsienica poruszyła się; wygięła ciało w kabłąk, a potem nagłym wyrzutem przerzuciła siebie jak kładkę pomiędzy nami.
Przekonanie Sary, że nie złamię prawa, jeśli zostawię Katie pod jej opieką do południa, a szanse na to, że jakiś urzędnik sądowy zajrzy akurat na farmę i zobaczy, że mnie nie ma, są minimalne, zajęło mi całe pół godziny.
– Posłuchaj – powiedziałam w końcu. – Jeśli mam przygotować się do obrony twojej córki, to potrzebuję trochę elastyczności.
– A doktor Cooper mógł do nas przyjechać? – marudziła Sara.
– Doktor Cooper nie pracuje w laboratorium za pół miliona dolarów i nie musiał go tutaj przywozić – wyjaśniłam cierpliwie.
Ostatecznie jednak to dwugodzinne spotkanie z doktorem Owenem Zeilglerem, wywalczone z takim poświęceniem, okazało się nie do końca warte tej ceny; kiedy już dotarłam na oddział patologii noworodków w Centrum Medycznym Uniwersytetu Pensylwańskiego, z niejakim rozczarowaniem stwierdziłam, że wolałabym być wszędzie, tylko nie tutaj. Nie mogłam przestać myśleć o chorych niemowlętach, martwych niemowlętach i ryzyku porodowym u kobiet po czterdziestce; najchętniej prysnęłabym z powrotem na farmę Fisherów.
Z Owenem zdarzyło mi się już kiedyś współpracować przy jednej sprawie. Był to człowiek z twarzą okrągłą jak biszkopt, błyszczącą łysiną i kulistym brzuszkiem, który podskakiwał mu na kolanach, kiedy wciągał się na wysokie laboratoryjne stołki, żeby sięgnąć okiem do okularu mikroskopu.
– Posiew z powierzchni łożyska wykazał mieszaną florę bakteryjną zawierającą również maczugowce błonicy – poinformował mnie. – Co oznacza mniej więcej tyle, że było tam sporo kupy.
– Chcesz powiedzieć, że miało to wpływ na wyniki badań?
– Nie. To normalna rzecz – no i trzeba pamiętać, że łożysko leżało na ziemi w oborze.
Zmrużyłam oczy.
– W takim razie uracz mnie jakimś odstępstwem od normy.
– Chociażby śmierć noworodka. Uważam, że urodził się żywy. – Wszystkie moje nadzieje legły w gruzach. – Test wodny wykazał, że powietrze dotarło do pęcherzyków płucnych.
– Mów po ludzku. Patolog westchnął.
– Dziecko oddychało.
– Czy to już jest pewne?
– Żeby ustalić, czy noworodek, nawet wcześniak, oddychał czy tylko wciągnął płyn do płuc, trzeba przyjrzeć się pęcherzykom, które powinny być zaokrąglone. To jest bardziej wiarygodne badanie niż test wodny, bo wycinek płuca może się unosić na wodzie także wtedy, gdy u noworodka zastosowano sztuczne oddychanie.
– Jasne – mruknęłam. – Najpierw zrobiła dziecku oddychanie usta – usta, a potem je zabiła.
– Nigdy nic nie wiadomo – odparł Owen.
– Dlaczego w takim razie przestało oddychać?
– Lekarz sądowy upiera się przy swojej wersji, czyli uduszeniu. Ale to nie jest jeszcze ostatecznie stwierdzone.
Wciągnęłam się na wysoki stołek obok patologa.
– Chcę wiedzieć więcej.
– W płucach znalazłem popękane naczynka, co wskazuje na śmierć przez uduszenie, ale to mogło się stać równie dobrze przed śmiercią jak i po. Siny obrzęk warg znaczy tylko tyle, że usta noworodka były mocno do czegoś przyciśnięte. Mogła to być chociażby kość obojczykowa matki. Tak naprawdę, to jeśli to dziecko zostało uduszone czymś miękkim, na przykład koszulą, w którą było zawinięte albo dłonią matki, to wszystkie objawy i ślady, którymi dysponujemy, równie dobrze mogą wskazywać na morderstwo co na zespół nagłej śmierci niemowląt. – Zabrał mi szkiełko z próbką mikroskopową, które machinalnie wzięłam do ręki. – Wniosek: bardzo możliwe, że temu noworodkowi nikt nie pomógł przenieść się na tamten świat. Trzydziestodwutygodniowy płód jest teoretycznie zdolny do przeżycia, ale w praktyce bywa różnie. Zmarszczyłam brwi.
– Czy matka mogłaby się nie zorientować, że dziecko umiera na jej oczach?
– Zależy. Gdyby zaczęło dławić się śluzem, pewnie by to usłyszała. Gdyby zaczęło się dusić, zauważyłaby, że sinieje, że oddycha coraz ciężej. – Owen wyłączył mikroskop i wyjął szkiełko, opatrzone wyraźnym napisem FISHER S. Włożył je do pudełka razem z innymi preparatami mikroskopowymi.
Spróbowałam wyobrazić sobie Katie, sparaliżowaną strachem, kiedy zrozumiała, że to zbyt wcześnie urodzone maleństwo walczy o każdy oddech. Zobaczyłam jej szeroko otwarte oczy, a w nich szok, krępujący ręce, potem zaś zrozumienie, że już za późno, stało się. Zobaczyłam, jak Katie zawija martwe ciałko w koszulę i próbuje je gdzieś schować, zanim ktoś odkryje, że stało się coś złego.
A potem wyobraziłam ją sobie przed sądem, stojącą nieruchomo, wysłuchującą oskarżenia o zaniedbanie polegające na niezapewnieniu nowo narodzonemu dziecku właściwej opieki medycznej. Zamiast zabójstwa pierwszego stopnia – zabójstwo na skutek zaniedbania, które także jest ciężkim przestępstwem, tak samo karanym więzieniem.
Wyciągnęłam z uśmiechem rękę do Owena.
– Dzięki, mimo wszystko – powiedziałam.
Nadszedł sobotni wieczór. Około godziny dziesiątej poszłam na górę, do naszego wspólnego pokoju i zaciągnęłam zielone rolety w oknie wychodzącym na wschód. Wzięłam prysznic, zastanawiając się, co porabia teraz Coop. Ogląda jakiś film? Je kolację w pięciogwiazdkowej restauracji? Ciekawe, czy sypia w T – shircie i bokserkach, tak jak kiedyś. Właśnie rozmyślałam sobie o tym w najlepsze, kiedy do pokoju weszła Katie.
– A tobie co? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.
– Nic.
Wzruszyła ramionami i ziewnęła.
– Ależ jestem zmęczona… – powiedziała, ale błysk w oku i sprężysty chód całkowicie przeczyły jej słowom. Poszła do łazienki, a ja zgasiłam światło i wślizgnęłam się do łóżka. Oczy niebawem przywykły do ciemności. Katie wróciła z łazienki, przysiadła na skraju swojego łóżka i zdjęła buty, a potem bez rozbierania przykryła się kołdrą. Uniosłam się na łokciu.
Читать дальше