Chciałam jej zaprzeczyć, ale Katie wręczyła mi szlauch i przeskoczyła przez ogrodzenie. Oddałam go jej, a ona odkręciła zawór i puściła strumień wody ponad grzbietami krów. Zwierzęta zaczęły ryczeć i kotłować się, umykając przed prysznicem. Wtedy Katie, z uśmiechem na twarzy, skierowała sikawkę na mnie.
– O, ty…! – Wspięłam się na ogrodzenie i rzuciłam w pogoń, ociekając wodą. Rozdzieliły nas krowy, krążące w tę i we w tę po zagrodzie.
W końcu udało mi się chwycić szlauch i porządnie oblać piszczącą wniebogłosy Katie. – Masz za swoje! – zachichotałam i w tym momencie poślizgnęłam się na mokrej trawie, lądując na siedzeniu w kałuży błota.
– Bardzo przepraszam. Szukam pani Ellie Hathaway.
Obie jak na komendę odwróciłyśmy głowy w stronę, skąd dobiegał ów głęboki głos. Z szarpniętego szlaucha w mojej dłoni trysnęła woda, prosto na buty właściciela głosu, który nie zdążył się w porę cofnąć. Wstałam, wycierając dłonie z błota i uśmiechnęłam się z zażenowaniem do mężczyzny stojącego po drugiej stronie zagrody dla jałówek, taksującego spojrzeniem moje kalosze, fartuch i resztę, utytłaną od stóp do głów.
– Coop – odkaszlnęłam. – Dawno się nie widzieliśmy.
Dziesięć minut później, odświeżona prysznicem, zeszłam na dół i zastałam Coopa siedzącego na ganku w towarzystwie Katie i Sary. Na wiklinowym stoliku stał talerzyk z ciastkami, a Coop trzymał w dłoni szklankę wody z lodem, na której perliły się zimne krople. Kiedy tylko mnie zobaczył, poderwał się z krzesła.
– Jak zawsze dżentelmen w każdym calu – uśmiechnęłam się.
Pochylił głowę i pocałował mnie w policzek. Ku mojemu zdziwieniu, w jednej chwili zasypało mnie sto najrozmaitszych wspomnień: włosy, zawsze pachnące jabłkami i dymem z palonego drewna, zarysowany zdecydowaną linią kontur podbródka, dłoń z rozłożonymi palcami, odciśnięta na moich plecach. Odstąpiłam o krok, czując zawroty głowy i z całych sił starając się ukryć zmieszanie.
– Panie były tak miłe i dotrzymały mi towarzystwa – powiedział Coop, a Katie i Sara zgodnie przytaknęły i zaczęły szeptać do siebie jak nastolatki.
Sara wstała z krzesła.
– Zostawimy cię już z twoim gościem – powiedziała do mnie, a jemu skinęła głową i wróciła do domu. Katie poszła do ogrodu, a ja usiadłam. Po dwudziestu latach Coop nie stracił nic ze swojej aparycji, przeciwnie – dojrzał do pełni męskiej urody. Czas wyrównał rysy twarzy, na studiach jeszcze odrobinę zbyt ostre, dodając, niczym rzeźbiarz swoim dłutem, drobne akcenty: tutaj małą bliznę, tam zmarszczkę od uśmiechu. Niegdyś wiszące do ramion, a teraz nienagannie przystrzyżone czarne włosy srebrzyły się już tu i ówdzie. A oczy miały wciąż ten sam kolor bladej zieleni, który widziałam tylko dwa razy w życiu: u niego i z okna samolotu, kiedy leciałam ze Stephenem na Karaiby.
– Wiek ci służy – powiedziałam, a on się zaśmiał.
– Mówisz, jakbym był butelką wina. – Wyprostował się wygodnie na krześle i uśmiechnął do mnie szeroko. – Ty też nieźle się prezentujesz, zwłaszcza w porównaniu z tym, co miałem okazję zobaczyć przed kwadransem. Słyszałem, że zawód adwokata to brudna robota, ale nie przypuszczałbym, że aż tak dosłownie.
– Powiedzmy, że stosuję w pracy elementy metody Stanisławskiego. Amisze słyną z nieufności wobec ludzi z zewnątrz. Upodobniłam się do nich, pracuję tak jak oni – i mam efekty. Otwierają się przede mną.
– Pewnie ci ciężko, daleko od domu, bez możliwości wyjazdu.
– Pytasz jako John Joseph Cooper, psychiatra? Otworzył usta, ale nic nie powiedział, potrząsnął tylko głową.
– Nie. Po prostu Coop. Przyjaciel.
Wzruszyłam ramionami, celowo unikając jego czujnego spojrzenia.
– Kilku rzeczy mi brakuje – przyznałam. – Ekspresu do kawy, na przykład. Zmieniania biegów w samochodzie. „Archiwum X” i „Ostrego dyżuru”.
– A Stephena nie?
Zapomniałam, że kiedy po raz ostatni widziałam się z Coopem, było to spotkanie we czwórkę – każde z nas miało ze sobą osobę towarzyszącą, czyli, krótko mówiąc, partnera. Wpadliśmy na siebie w hallu filharmonii, podczas antraktu w koncercie Filadelfijskiej Orkiestry Symfonicznej. Widywałam się z nim od czasu do czasu przy służbowych okazjach, ale nigdy przedtem nie poznałam jego żony; zobaczyłam drobnej budowy blondynkę, pasującą do jego boku jak jeden element układanki pasuje do drugiego. Nawet teraz, po tak długim czasie, wspomnienie o niej było jak strzał zza rogu prosto w szczękę.
– Stephen to już przeszłość – odparłam.
Coop przyglądał mi się przez moment, a potem powiedział:
– Przykro mi to słyszeć.
Jako osoba dorosła, pomyślałam, poradzę sobie z tym. Odetchnęłam głęboko, przywołałam na twarz uśmiech numer jeden i klasnęłam dłońmi o kolana.
– No, dobrze. Nie tłukłeś się tutaj po to, żeby uciąć sobie ze mną pogawędkę…
– Przyjechałbym nawet tylko po to – przerwał mi cichym głosem. – Wybaczyłem ci już dawno temu.
Mogłabym z łatwością udać, że go nie słyszałam i po prostu zacząć rzeczową dyskusję na temat Katie. A jednak… Kiedy zasiada się do rozmowy z człowiekiem, który miał wpływ na to, kim się jest, nie ma sposobu, aby na spotkanie nie rzuciły się jakieś cienie przeszłości. Niech będzie, że Coop mi wybaczył. Ja jemu nie. Odchrząknął.
– Opowiem ci, czego się dowiedziałem na temat Katie. – Poszperał w walizce i wyciągnął notatnik z żółtymi kartkami, pokrytymi od góry do dołu jego nieczytelnymi bazgrołami. – W kwestii zabójstwa noworodków psychiatrzy dzielą się na dwa obozy. Pierwszy, mniej liczny, obstaje przy wyjaśnieniu, że kobiety, które po porodzie zabijają swoje dzieci, przez cały okres ciąży cierpią na zaburzenia dysocjacyjne.
– Zaburzenia dysocjacyjne?
– Stan dysocjacji odznacza się niezwykłą koncentracją na jednej tylko czynności. Cała reszta ulega zablokowaniu. W świadomości takiej kobiety powstaje rozłam: niewielka jej część tworzy świat urojeń, w którym wszystko jest po staremu i nie ma żadnej ciąży. Skutkiem tego, kiedy dochodzi do porodu, kobieta jest zaskoczona i nieprzygotowana, ponieważ wyparła ten fakt ze świadomości, a w pamięci powstały luki go dotyczące. Niekiedy dotyka jej też przejściowa psychoza. Dzieje się to w momencie, kiedy szok poporodowy przebija się przez ten klosz wyparcia. W każdym razie psychiatrzy zazwyczaj tłumaczą takie kobiety tak: nie są one obecne umysłem w momencie popełnienia przestępstwa, więc nie mogą być pociągnięte do odpowiedzialności prawnej za swoje czyny.
– Brzmi to bardzo złowieszczo.
Coop uśmiechnął się szeroko i wręczył mi jakąś listę.
– Tu masz kilku psychiatrów z tej łagodniejszej frakcji, którzy w ciągu ostatnich lat zeznawali w sądzie. Zauważ, że to wszystko są lekarze kliniczni, nie sądowi. Dlaczego? Ponieważ zdecydowana większość psychiatrów sądowych zajmujących się zabójstwami noworodków wyznaje pogląd, że oskarżone nie cierpią na zaburzenie dysocjacyjne, tylko po prostu nie obchodzi ich, że są w ciąży. Dysocjacja, ich zdaniem, może nastąpić po porodzie. Ale nawet ja mogę ci powiedzieć, że w takim momencie, ze względu na ból, dysocjacja to do pewnego stopnia całkiem naturalne zachowanie. Tak samo kiedy zatniesz się nożem w palec przy krojeniu warzyw, to przez chwilę stoisz i tylko patrzysz, a potem mówisz: „No, no, głęboko weszło”. Ale przecież nie weźmiesz zaraz potem tasaka i nie odrąbiesz sobie całej dłoni, żeby problem przestał istnieć.
Читать дальше