Skrzywiłam się.
– Moje życie osobiste to nie twój romans. Wydawało mi się, że ty jak nikt inny potrafisz to zrozumieć. – Romans, pomyślałam. Nie to słowo.
– Przyjedzie dzisiaj do nas? Drgnęłam.
– Skąd wiesz?
– Bo cały dzień wyglądasz na drogę, tak jak ja w nocy przez okno. Westchnęłam i postanowiłam powiedzieć prawdę. Kto wie, może to będzie dla niej bodziec do szczerych wyznań.
– Coop to był ten chłopak ze studiów. Ten, za którego nie wyszłam, kiedy miałam dwadzieścia jeden lat.
Katie nagle się wyprostowała, wyszarpując z wody roztrzepotaną rybę. Jej łuski lśniły w słońcu, a śmigający ogon zasypywał nas kropelkami. Katie przyjrzała się zdobyczy, nie wyjmując kciuka z ust i wpuściła rybę z powrotem do wody, żeby dać jej drugą szansę.
– Kto kogo rzucił?
Nie próbowałam udawać, że nie zrozumiałam pytania.
– Ja – odpowiedziałam cicho. – Jego.
– Przy obiedzie źle się poczułam – powiedziała Katie, utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, gdzieś ponad ramieniem Coopa – i Mam wysłała mnie na górę, żebym się położyła. Powiedziała, że ona sama pozmywa.
Coop skinął głową, zachęcając ją, żeby mówiła dalej. Rozmowa o wydarzeniach tej nocy, kiedy nastąpiło domniemane morderstwo, ciągnęła się już od dwóch godzin, a Katie była nieoczekiwanie chętna do współpracy, skwapliwa, wręcz rozgadana.
– Poczułaś się źle – powtórzył, podejmując wątek. – Co cię bolało? Głowa? Brzuch?
– Głowa, a do tego chwyciły mnie dreszcze. Jakbym złapała grypę. Nigdy nie miałam dzieci, ale te objawy nawet mnie kojarzyły się raczej z infekcją a nie ze zbliżającym się rozwiązaniem.
– Zasnęłaś? – dopytywał się Coop.
– Ja, nie od razu, ale szybko. I obudziłam się rano.
– Nie pamiętasz niczego od momentu, kiedy położyłaś się spać aż do rana, kiedy się obudziłaś?
– Nie pamiętam – odpowiedziała – ale co w tym dziwnego? Nigdy nie pamiętam, co się działo pomiędzy zaśnięciem a przebudzeniem, chyba że akurat coś mi się przyśni.
– Czy czułaś się źle po przebudzeniu? Katie spłonęła wściekłym rumieńcem.
– Trochę.
– Znów ból głowy i dreszcze? Opuściła wzrok.
– Nie. Zaczęły się moje dni.
– Katie, czy krwawienie było obfitsze niż zazwyczaj? – zapytałam, a ona przytaknęła. – Miałaś skurcze?
– Lekkie. – Skinęła głową. – Ale mogłam wstać i wziąć się do pracy.
– Czułaś się obolała?
– Chodzi o bóle mięśni?
– Nie. Czy bolało cię między nogami.
Katie zerknęła z ukosa na Coopa i odpowiedziała, patrząc prosto na mnie:
– Trochę piekło, ale pomyślałam, że to może przez tę grypę.
– Dobrze – odchrząknął Coop. – A zatem wstałaś i wzięłaś się do pracy.
– Zaczęłam robić śniadanie – powiedziała Katie. – Widziałam, że w oborze jest jakieś zamieszanie, a potem przyjechała angielska policja. Mam zajrzała na chwilkę do kuchni i kazała mi zrobić więcej, żeby starczyło też dla policjantów, a potem sobie poszła. – Katie wstała i zaczęła spacerować w tę i we w tę po ganku. – Nie chciało mi się iść do obory. Dopiero kiedy Samuel przyszedł mi powiedzieć, co się stało, poszłam tam razem z nim.
– I co tam zobaczyłaś? W jej oczach zalśniły łzy.
– Malutkie dziecko – szepnęła. – Najmniejsze maleństwo, jakie w życiu widziałam.
– Katie – powiedział cicho Coop – czy widziałaś je już kiedyś przedtem?
Potrząsnęła energicznie głową, jakby próbowała zebrać myśli.
– Dotknęłaś go? – padło kolejne pytanie. – Nie.
– Czy to dziecko było nagie, czy może czymś przykryte?
– Zawinięte w koszulę – odpowiedziała szeptem. – Widać było tylko buzię. Wyglądało tak, jakby spało, tak samo jak Hannah w kołysce.
– Skoro było zawinięte w koszulę, a ty go nawet nie dotknęłaś… to skąd wiesz, że to był chłopiec?
Katie spojrzała na niego, mrugając oczami.
– Nie wiem.
– Pomyśl dobrze, Katie. Spróbuj sobie przypomnieć tę chwilę, gdy dowiedziałaś się, że to był chłopiec.
Potrząsnęła głową, a łzy tym razem polały się po policzkach.
– Co wy ze mną robicie? Tak nie wolno! – zaszlochała, obróciła się na pięcie i uciekła.
– Wróci – powiedziałam, patrząc za nią. – Ale miło, że się przejąłeś. Coop westchnął, opierając się o wspornik gankowej huśtawki.
– Przycisnąłem ją do samego końca – zamyślił się. – Dotarłem do granicy świata jej wyobrażeń. Musiała uciekać, bo inaczej nie miałaby innego wyjścia, jak tylko przyjąć do wiadomości, że jej wymyślona logika się nie sprawdza. – Odwrócił się do mnie. – A ty uważasz, że ona jest winna, prawda?
Po raz pierwszy od czasu, kiedy tutaj przyjechałam, ktoś zadał mi to pytanie. Fisherowie, ich krewni i przyjaciele oraz cała wspólnota amiszów wydawali się być zdania, że oskarżenie Katie o morderstwo to jakiś niestworzona inkryminacja, z którą należy się pogodzić, ale w którą w żadnym wypadku nie wolno uwierzyć. Z drugiej strony, ja nie znałam Katie od samego urodzenia; widziałam przede wszystkim górę obciążających dowodów. A wszystko, z czym do tej pory się zetknęłam, od policyjnych raportów po informacje, które przekazał mi patolog noworodkowy, wskazywało na to, że Katie, biernie bądź też czynnie, spowodowała śmierć swojego dziecka. Ukrywanie ciąży – to była premedytacja. Obawa przed odrzuceniem przez Samuela, nie mówiąc już nawet o utracie szacunku rodziców i strachu przed ekskomuniką – to był motyw. Zaś co do upartego zaprzeczania dowiedzionym faktom – zawodowy nos mówił mi, że dziewczyna wychowana tak jak Katie nie potrafi inaczej radzić sobie w sytuacji, kiedy wie, że zrobiła coś bardzo złego.
– Mogę jej bronić na trzy sposoby, Coop – odpowiedziałam. – Strategia numer jeden: przyznajemy się, że to ona, mówimy, że bardzo żałuje i zdajemy się na łaskę sądu. Minus jest taki, że będzie musiała zeznawać, a wtedy się wyda, że wcale nie żałuje, a nawet, że w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że to ona popełniła to przestępstwo. Strategia numer dwa: nie przyznajemy się, że to ona. To ktoś inny. Zgrabny argument, tylko mało prawdopodobny, zważywszy na to, że mamy do czynienia z przedwczesnym porodem, który odbył się w tajemnicy przed wszystkimi o drugiej nad ranem. I wreszcie strategia numer trzy: przyznaje my się, że to ona, ale mówimy, że cierpiała na zaburzenie dysocjacyjne, zatem nie można jej skazać za popełnienie przestępstwa, skoro umysłem nie była na miejscu.
– Uważasz, że ona jest winna – powtórzył Coop. Nie mogłam znieść jego spojrzenia.
– Uważam – odparłam, odwracając wzrok – że tylko w ten sposób mogę ją z tego wyciągnąć.
Po południu weszliśmy do obory w tym samym momencie – ja chciałam popracować na komputerze, Aaron szedł nasypać krowom paszy. Nagle stanął jak wryty tuż obok mnie. Powietrze w oborze przesycone było wonią czegoś, co za chwilę miało się wydarzyć. Jedna z brzuchatych krów stojących w osobnej, wydzielonej zagrodzie wydała z siebie głośny ryk; spomiędzy jej zadnich nóg sterczało maleńkie kopytko. Aaron szybko sięgnął po parę gumowych rękawic kuchennych i wszedł do zagrody. Chwycił wystającą raciczkę i zaczął ciągnąć, dopóki nie pojawiła się druga, a obok – miniaturowy pyszczek, biały jak papier. Aaron ciągnął dalej, a ja patrzyłam w zachwycie, jak przy akompaniamencie trzasku jakby przełamywanej pieczęci na świecie pojawia się ociekające krwią cielę.
Читать дальше