– Nie zapomniałaś o czymś? – zapytałam rozbawiona.
– Zimno mi.
– W szafie na górnej półce jest zapasowa kołdra. – Tylko tego brakowało, żeby w nocy, przy przekręcaniu się z boku na bok, któraś z tych szpilek od sukienki wbiła się jej na przykład pod żebro.
– Tak mi jest dobrze.
– Jak sobie życzysz. – Odwróciłam się do ściany i leżałam z otwartymi oczami. Nagle przypomniałam sobie, jak to miałam szesnaście lat i kładłam się w ubraniu, żeby wymknąć się z domu, kiedy tylko zobaczę światła samochodu mojej najlepszej kumpeli i pojechać z nią do jednego takiego futbolisty ze szkolnej drużyny, który miał wolną chatę i robił imprezę. Usiadłam na łóżku i zmierzyłam gniewnym spojrzeniem Katie skuloną pod kołdrą. – No dobra, dokąd to się wybierasz?
Odpowiedziało mi ciężkie milczenie – niezbity dowód winy.
– Poprawka – dodałam po chwili. – Dokąd my się wybieramy? Katie podniosła się z pościeli, usiadła na posłaniu.
– W soboty Samuel przychodzi w nocy. – Wyłożyła karty na stół. – Siedzimy sobie na ganku albo w dużym pokoju, czasami aż do rana.
Wiedziałam już dość, aby zdawać sobie sprawę, że w programie nocnych spotkań z Samuelem nie było seksu. Zakłopotanie Katie miało swoje źródło w obowiązującej u amiszów podstawowej zasadzie: randki to sprawa ściśle prywatna. Nie potrafiłam jednak zrozumieć, dlaczego młodzi amisze stają na głowie, żeby za wszelką cenę utrzymać swoje randki i swoich partnerów w tajemnicy.
Oczy Katie lśniły w ciemności, wpatrzone w okno. Przez chwilę wyglądała jak zwyczajna, usychająca z miłości nastolatka; chciałam wstać i dotknąć jej, pogładzić po policzku, poradzić, żeby dobrze wyryła sobie te chwile w pamięci, bo zanim się obejrzy, będzie już tylko mogła, tak jak ja, przyglądać się, jak ktoś inny je przeżywa. Nie umiałam znaleźć słów, żeby jej powiedzieć, że w zaistniałej sytuacji Samuel może dziś nie zjawić się w ogóle. Że dziecko, do którego nie chce się przyznać, zmieniło niektóre zasady.
– Jak on to robi? – zapytałam cicho. – Rzuca kamieniami? Wspina się po drabinie?
Katie zorientowała się, że jej sekret jest u mnie bezpieczny. Odpowiedziała powoli, z uśmiechem:
– Świeci w okno latarką.
– Aha. – Czułam się w obowiązku udzielić jej jakiejś rady, skoro już wybierała się na schadzkę, ale z drugiej strony co mogłabym doradzić dziewczynie, która zdążyła już zajść w ciążę i urodzić dziecko, a teraz czeka na rozprawę, oskarżona o to, że je zabiła? – Uważaj na siebie – rzuciłam w końcu i wróciłam pod kołdrę.
Spałam niespokojnie, budząc się często w oczekiwaniu na sygnał dany latarką Samuela. O północy Katie leżała jeszcze w łóżku; oczy miała otwarte. O drugiej piętnaście wstała i usiadła przy oknie, na fotelu na biegunach. O trzeciej trzydzieści ja wstałam i przyklękłam obok niej.
– On już nie przyjdzie, kotku – szepnęłam. – Za niecałą godzinę zaczynają doić krowy.
Ujęłam ją za podbródek, tak aby musiała spojrzeć mi w oczy i potrząsnęłam głową.
Katie podniosła się sztywno z fotela i usiadła na łóżku, wodząc palcem wzdłuż wzorów na kołdrze, zatopiona we własnych myślach.
Widywałam już twarze ludzi w momencie ogłoszenia wyroku, kiedy dowiadywali się, że czeka ich pięć lat w więzieniu, dziesięć, dożywocie. Najczęściej bywało tak, że nawet tych, którzy spodziewali się takiej kary, nagłe uprzytomnienie sobie prawdy przygniatało jak walący się budynek. W porównaniu z tą straszną świadomością, że jej życie zmieniło się nieodwołalnie i na zawsze, ogłoszenie wyroku będzie dla Katie pestką.
Przez długi czas siedziała bez słowa, wędrując palcami po ściegach własnej roboty. Kiedy w końcu się odezwała, dźwięk jej głosu wił się chwiejnie niczym cienka smużka dymu:
– Przy szyciu narzuty, jak opuści się jeden ścieg, to cały szew jest do niczego. – Odwróciła się do mnie z szelestem pościeli. – Pociągasz za nitkę – szepnęła – i wszystko się pruje.
W niedzielę Aaron i Sara po kościele wybierali się w wizytą do znajomych i krewnych, ale Katie i ja podziękowałyśmy za zaproszenie. Po powrocie do domu wzięłyśmy się do pracy, a kiedy już wszystko było zrobione, wybrałyśmy się nad strumień na ryby. Katie wysłała mnie po wędki i znalazłam je w szopie, dokładnie tam, gdzie mi powiedziała, a sama poszła przodem, nazbierać robaków na przynętę. Dogoniłam ją na polu, kiedy właśnie wywróciła grudę ziemi.
– No, nie wiem. – Spojrzałam na różowe dżdżownice wijące się na jej dłoni. – Zaczynam mieć wątpliwości.
Katie wrzuciła kilka robaków do małego słoika po dżemie.
– Przecież mówiłaś, że łowiłaś ryby, kiedy przyjeżdżałaś tutaj w dzieciństwie.
– No, tak – odparłam – ale to było sto lat temu. Zadarła głowę i uśmiechnęła się do mnie.
– Znowu to samo. Zawsze robisz z siebie starą babę.
– Pogadamy, jak ty będziesz czekała na czterdzieste urodziny. Powiesz mi wtedy, jak się czujesz. – Zarzuciłam wędki na ramię i poszłyśmy ścieżką wiodącą nad strumień.
Przez kilka ostatnich dni padało, więc nurt był bystry. Woda koziołkowała na kamieniach, rozstępowała się przed sterczącymi gałęziami. Katie usiadła na brzegu, wyjęła ze słoika jednego robaka i sięgnęła po wędkę.
– Robiliśmy sobie z Jacobem zawody w łowieniu ryb. Zawsze wyciągałam największą, au! – Schowała kciuk w ustach, ssąc cieknącą krew. – Ale głupio zrobiłam – wymamrotała po chwili.
– Jesteś zmęczona – pocieszyłam ją, ale ona tylko opuściła wzrok. – Każdemu zdarza się zrobić coś głupiego, kiedy mu na kimś zależy – dodałam ostrożnie po namyśle. – I co z tego, że czekałaś całą noc? Nic się przecież nie stało. – Wzięłam w palce robaka, odetchnęłam i założyłam na własny haczyk. – Kiedy byłam w twoim wieku, niejaki Eddie Bernstein wystawił mnie do wiatru przed samym balem na zakończenie szkoły średniej. Kupiłam sobie sukienkę za sto pięćdziesiąt dolarów, bez ramiączek, w kolorze ecru – nie beżową, zwróć uwagę, nie kremową, tylko ecru – wystroiłam się w nią i czekałam w pokoju, aż Eddie po mnie przyjedzie. I co się okazało? Że umówił się z dwiema dziewczynami i w końcu poszedł z Mary Sue LeClare, bo mu się wydała łatwiejsza.
– Jak to łatwiejsza? Odkaszlnęłam.
– Tak się mówi. Chodzi o seks. Katie uniosła brwi.
– Aha. Rozumiem.
Nieco się speszyłam i szybko zarzuciłam wędkę.
– Może pogadajmy o czymś innym – zaproponowałam.
– Kochałaś go? Tego Eddiego Bernsteina?
– Nie. Przez całą szkołę rywalizowaliśmy ze sobą na stopnie. Była okazja, żeby nieźle się poznać. Zakochałam się dopiero na studiach.
– I dlaczego nie wyszłaś wtedy za mąż?
– Dwadzieścia jeden lat to jeszcze o wiele za wcześnie na ślub. Większość kobiet woli poczekać jeszcze tych kilka lat, lepiej się zorientować we własnych potrzebach, a dopiero potem zdobywać nowe doświadczenia: wyjść za mąż, mieć dzieci.
– Ale przecież o wiele więcej można się dowiedzieć o sobie, kiedy już ma się rodzinę – powiedziała Katie.
– Niestety, kiedy doszłam do tego wniosku, straciłam widoki na małżeństwo.
– A doktor Cooper?
Wędka wypadła mi z rąk. Podniosłam ją szybko.
– Co doktor Cooper?
– Lubicie się.
– No pewnie, że się lubimy. To mój kolega. Katie parsknęła.
– Mój ojciec też ma kolegów, ale nigdy nie przysiada się do nich na huśtawce na ganku, i to jeszcze za blisko. I nie uśmiecha się dłużej, niż potrzeba, kiedy coś powiedzą.
Читать дальше