Upadło na siano, a nogi rozjechały się pod nim. Aaron ukląkł obok i połaskotał je w nos źdźbłem trawy. Malutki nosek zmarszczył się, rozległo się kichnięcie – i cielątko zaczęło oddychać. Potem wstało, podeszło do matki i trąciło ją pyszczkiem w bok. Aaron zerknął mu pod ogon i uśmiechnął się.
– Krowa – oznajmił.
To chyba jasne, pomyślałam. Co niby miało być? Wieloryb? Roześmiał się, jakby usłyszał moje myśli.
– Krowa – powtórzył z naciskiem. – Nie byk. – Ściągnął rękawice, wstał. – No i jak? – zapytał. – Może być, taki cud?
Krowia matka przejechała szorstkim językiem po mokrej, pozwijanej sierści swojego dziecka. Patrzyłam wielkimi oczami, zafascynowana widokiem.
– Jak najbardziej – odpowiedziałam.
Kiedy Katie dowiedziała się, że Mary Esch urządza śpiewanie, zaczęła błagać mnie na kolanach, żebym pozwoliła jej jechać.
– Możesz iść ze mną – mówiła, jakby to miała być dla mnie po kusa nie do odparcia. – Proszę cię, Ellie.
Z tego, co ja i Coop dowiedzieliśmy się od niej, miało to być spotkanie towarzyskie, czyli okazja do zaobserwowania, jak Katie reaguje na chłopaków innych niż Samuel – chłopaków, z których jeden mógł być ojcem jej dziecka. Tak więc pięć godzin później zasiadłam wraz z Katie na koźle i ruszyłyśmy w drogę na śpiewanie religijnych hymnów. Jeździłam już bryczką Fisherów, ale na tylnym siedzeniu było jakoś bezpieczniej.
– Kiedy zaczęłaś sama powozić? – zapytałam, chwytając się krawędzi ławki.
– Kiedy miałam trzynaście lat. – Pochwyciła moje spojrzenie i uśmiechnęła się. – Czemu pytasz? Chcesz potrzymać lejce?
Był w niej tego wieczoru jakiś blask, jakieś światełko nadziei; wprost nie mogłam się na nią napatrzeć. Kiedy dojechałyśmy na miejsce, zatrzymała bryczkę obok innych, stojących rzędem przed stodołą, uwiązała konie i weszłyśmy do środka. Mary na powitanie cmoknęła Katie w policzek i szepnęła jej coś do ucha, na co Katie parsknęła śmiechem, zasłaniając dłonią usta. Odeszłam na bok, próbując wtopić się w tło. Obserwowałam dziewczęta o mlecznej cerze, ubrane w sukienki we wszystkich kolorach tęczy i chłopców jak jeden mąż czeszących się z grzywką, którzy rzucali im ukradkowe spojrzenia. Czułam się jak przyzwoitka na szkolnym balu – nieznośnie apodyktyczna, surowa i stara. Nagle wpadła mi w oczy znajoma twarz.
Zobaczyłam Samuela w grupie młodych mężczyzn, nieco starszych od niego; domyśliłam się, że to ci, którzy tak jak on przyjęli już chrzest, ale jeszcze się nie ożenili. Samuel stał odwrócony tyłem do Katie i słuchał opowieści jednego ze swoich towarzyszy – o ile udało mi się zorientować, była to nieprzyzwoita historia o grubej babie albo o kobyle. Kiedy nadszedł finał anegdoty i towarzystwo wybuchnęło śmiechem, Samuel uśmiechnął się lekko i odszedł na bok.
Z wolna grupa nastolatków zaczęła się gromadzić wokół dwóch długich piknikowych stołów. Przy jednym z nich chłopcy i dziewczęta zajmowali miejsca na osobnych ławach, naprzeciwko siebie. Drugi był zarezerwowany dla par, siedzących razem i trzymających się za ręce;
splecione dłonie obojga nikły w bujnych fałdach sukienki dziewczyny. Nagle podeszła do mnie młoda kobieta, którą widziałam po raz pierwszy w życiu.
– Czy zechce pani spocząć, pani Hathaway?
Od momentu przyjścia nastawiałam się, że przywitają mnie pytania o to, kim jestem, ale najwidoczniej się przeliczyłam. Wśród amiszów wiadomości przekazywane z ust do ust krążyły sprawnie i szybko; te dzieciaki wiedziały, kim jestem już bez mała dwa tygodnie temu.
– Prawdę mówiąc – odrzekłam – to najchętniej sobie postoję i popatrzę.
Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi i usiadła przy stole, gdzie siedzieli wszyscy bez pary. Szepnęła coś do ucha swojej koleżance, która rzuciła mi spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. Katie siedziała na samym końcu stołu dla par, trzymając miejsce obok siebie wolne. Jak gdyby nigdy nic, błysnęła uśmiechem w stronę zbliżającego się Samuela.
A on minął ją, nie zatrzymując się.
Odprowadzany bacznym spojrzeniem Katie łowiącym każdy jego krok, dotarł do stołu dla samotnych i wślizgnął się na wolne miejsce. Nie było chyba takiej pary oczu, która by go nie śledziła, a potem nie przeniosła się błyskawicznie na Katie – nie padło jednak ani jedno słowo. Katie skłoniła głowę, nisko, jak młody łabędź; jej policzki płonęły.
Pierwsze nuty hymnu wzbiły się w powietrze. Usta dziewcząt złożyły się w kształt litery O, zaś głosy chłopców jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nabrały głębi. A ja podeszłam wolnym krokiem do stołu dla par, przestąpiłam ponad ławką i usiadłam obok Katie, która nawet na mnie nie spojrzała. Położyłam otwartą dłoń grzbietem do dołu na jej kolanie, a w myślach zaczęłam liczyć: ćwierć nuty, półnuta… Dopiero po całym takcie melodii przyjęła to, co chciałam jej dać.
Gdybym zamknęła oczy, nigdy w życiu nie powiedziałabym, że siedzę na imprezie młodych amiszów. Gwar rozmów, chichoty, brzęk szklanek i talerzy przy częstowaniu napojami i przekąskami – to wszystko wydało mi się dobrze znajome i takie… angielskie. Nawet niewyraźne sylwetki poruszające się w ciemnych kątach – pary szukające odrobiny prywatności, żeby móc się zbliżyć – oraz tych dwoje, którzy jako jedyni odważyli się wyjść na zewnątrz, wynosząc ze stodoły twarze płonące wewnętrzną gorączką; wszystko to wydało mi się jakby żywcem wzięte z mojego świata i jakoś nie bardzo na miejscu w świecie Katie.
Katie siedziała na stołku niczym królowa na tronie, otoczona wiernymi przyjaciółkami, dysputując z nimi zawzięcie. Temat wieczoru: dlaczego Samuel nie chciał się do niej przyznać. Jeśli próbowały ją pocieszać – to średnio im to wychodziło; Katie patrzyła mętnym wzrokiem, jak ogłuszona. Najwidoczniej nie potrafiła sobie poradzić z odrzuceniem i to w dodatku drugą noc z rzędu.
Chociaż, kiedy spojrzeć na to z tej strony, odrzucenie nie było jedyną świeżo odkrytą smutną prawdą o życiu, z którą Katie nie umiała sobie poradzić.
Nagle grupka dziewcząt rozstąpiła się na dwie strony jak rozcięta nożem. Do Katie podszedł Samuel, mnąc w dłoniach kapelusz.
– Witaj – powiedział.
– Witaj.
– Mogę odwieźć cię do domu?
Słysząc to, jedna czy dwie koleżanki poklepały Katie po plecach, jakby chciały powiedzieć, że one przecież wiedziały od początku, że wszystko dobrze się ułoży. Ale Katie nie patrzyła na Samuela.
– Przyjechałam własną bryczką. I jest ze mną Ellie.
– Czy Ellie nie może sama wrócić?
To był dla mnie znak, żeby się odezwać. Podeszłam do nich, porzucając bezwstydne podsłuchiwanie.
– Bardzo mi przykro, kochani – powiedziałam z uśmiechem. – Katie, nie zabraniam ci rozmów w cztery oczy, ale jeśli to oznacza, że ja mam powozić kulawą kobyłą, to nie ma o czym mówić.
Samuel zerknął na mnie z ukosa.
– Moja kuzynka Susie powiedziała, że odwiezie cię do Fisherów, jeśli tylko się zgodzisz. A ja potem zabiorę ją do domu.
Katie milczała, czekając, co postanowię.
– Dobrze – westchnęłam, zastanawiając się, ile lat ma Susie i czy w moim świecie mogłaby chociażby zapisać się na kurs prawa jazdy.
Odprowadzając wzrokiem Katie wsiadającą do otwartego wozu, którym przyjechał Samuel, wspięłam się na kozioł dużej rodzinnej bryczki, którą przyjechałyśmy na to spotkanie. Siedziała tam już mizerna dziewuszka w okularach grubych jak denka od butelek – mój kierowca, wylosowany tego wieczoru jako niepijący. Zanim Samuel ruszył, Katie zdążyła mi jeszcze pomachać, uśmiechając się nerwowo.
Читать дальше