W swojej karierze obrońcy nieraz już pracowała z klientami, którzy popełnili ohydne przestępstwa, ale zawsze, jak zauważyła, instynktownie zaczynała wkładać w sprawę więcej energii, kiedy potrafiła zrozumieć, co ich sprowadziło na ścieżkę zbrodni. Kobieta, która zamordowała śpiącego męża, przestawała być sadystyczną oprawczynią, jeśli się wzięło pod uwagę, że ów znęcał się nad nią fizycznie przez trzydzieści lat. Gwałciciel ze swastyką wytatuowaną pomiędzy oczami nie budził aż tak wielkiej grozy, gdy człowiek potrafił dostrzec w nim chłopca maltretowanego przez ojczyma. A córka amiszów, która zabiła swojego nowo narodzonego syna? Jeśli nawet nie wybaczyć, to z całą pewnością można ją było zrozumieć, gdy się pomyślało, że została zgwałcona przez ojca dziecka.
Z drugiej strony ten argument stanowił dla Katie ostatni gwóźdź do trumny. Dostarczał idealnego motywu – łatwo pojąć, dlaczego młoda matka chce uśmiercić dziecko pochodzące z gwałtu. A to oznaczało, że Ellie mogła współczuć Katie, mogła chcieć załatwić dla niej psychiatrę, który pomógłby jej uporać się z tym ciężarem; bez względu na to wszystko nie wolno jej było jednak na sali rozpraw ani słowem wspomnieć o gwałcie.
Wyżęła myjkę nad zlewem, zastanawiając się, czy nastąpił przełom i czy teraz Katie zacznie się jej zwierzać. A może powinna wrócić na górę i czuwać przy niej, żeby nie była sama, kiedy się obudzi?
Słysząc za plecami dźwięk otwieranych drzwi, zakręciła kran i wytarła ręce w fałdzisty, suty fartuch pożyczony od Sary.
– Dobrze, że już jesteś – powiedziała, nie odwracając głowy.
– Szczerze przyznam, że jestem zdziwiona.
Ellie odwróciła się gwałtownie. Zamiast Sary w kuchni stała detektyw Lizzie Munro, okiem zawodowca mierząc ją od przetłuszczonych włosów aż po skraj fartucha.
Adwokatka wyprostowała się i skrzyżowała ramiona na piersi, usiłując przybrać tak władczą postawę, na ile to tylko było możliwe w takim stroju.
– Proszę zdjąć tę policyjną taśmę – powiedziała. – Ludzie tutaj chcą mieć normalne życie.
– To nie moja taśma. Proszę zadzwonić do stanówki.
– To już chyba lekka przesada, pani detektyw. Lizzie wzruszyła ramionami.
– Jeśli o mnie chodzi, to już dawno mogli ją sobie zdjąć. Mamy wszystko, czego nam potrzeba.
– Tak wam się wydaje.
– Tę sprawę przesądzą wyniki sądowej ekspertyzy medycznej, pani Hathaway. Nie da się zatuszować faktu, że w oborze znaleziono martwego noworodka.
– Mówi pani jak prokurator – parsknęła Ellie.
– Ryzyko zawodowe.
– Ciekawe. Skoro sprawa jest aż tak oczywista i z góry przesądzona, to po co pani przesłuchuje Fisherów?
– Nawet tutaj, na tej prowincji filadelfijskiej, ludzie wiedzą, że podczas śledztwa trzeba chronić własny tyłek.
Ellie zbliżyła się do niej o krok.
– Jeżeli sądzicie, że tutaj chodzi o to, że adwokatka z miasta chce utrzeć nosa prowincjonalnemu prokuratorowi, to może pani od razu powiedzieć George'owi, że…
– Może mu to pani sama powiedzieć. Nie jestem chłopcem na posyłki. – Lizzie spojrzała w stronę schodów. – Chciałabym zamienić słowo z Katie.
Ellie roześmiała się w głos.
– O, nie wątpię. A ja bym chciała szklaneczkę margarity i klimatyzację. – Wzruszyła ramionami. – Nie łudziła się pani chyba, że dopuszczę detektywa do swojej klientki. A George, jestem te go pewna, zrozumie, kiedy mu pani zamelduje, że nie udało się uzyskać zeznań od oskarżonej. Ani od jej ojca.
Oczy Lizzie się rozszerzyły.
– Skąd pani…
– Mieszkam na miejscu i ma to swoje plusy – uśmiechnęła się Ellie, zadowolona z siebie.
Policjantka ruszyła w stronę drzwi.
– Widzę, że to miejsce zaczyna na panią działać – zauważyła, wskazując ręką fartuch na jej biodrach. – Przepraszam, że przeszkodziłam w pracy… adwokatce z miasta.
Ellie patrzyła za nią, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Potem zdjęła fartuch, zawiesiła go równo na oparciu krzesła i poszła na górę, do swojej klientki.
Levi wyciągnął szyję, rozejrzał się, sprawdzając jeszcze raz, czy Aaron i Samuel cały czas pracują daleko w polu. Pogładził otwartą dłonią obłą maskę samochodu Lizzie Munro, czerwoną niczym jabłka rosnące w sadzie jego cioci Friedy, gładką jak nurt wody przepływającej nad tamą na strumieniu Fisherów. Metal był ciepły w dotyku. Zamknąwszy oczy, Levi wyobraził sobie, że siedzi za kierownicą, dodaje gazu, mknie po szosie.
– Widziałeś kiedyś takie cudo?
Tak się wystraszył, że omal nie wyskoczył ze skóry. Odwrócił się, drżącymi wargami mamrocząc przeprosiny i zamarł, gapiąc się na tę samą panią policjantkę, która przyjechała, kiedy zgłosili, że w oborze leży nieżywe dziecko.
– To jest mustang rocznik 66, jeden z ostatnich przedstawicieli wymierającej rasy – pouczyła go, kładąc dłoń w tym samym miejscu co przed chwilą on, poklepując samochód, jakby to była żywa, czująca istota. Pomyślał, że u nich tak samo poklepuje się konie. – Dach się opuszcza. Chcesz rzucić okiem na silnik? – Włożyła rękę przez okno i przekręciła kluczyk w stacyjce, a maska nagle podskoczyła, zwolniona z blokady. Policjantka uniosła ją, odsłaniając pracujący mechanizm. – To jest silnik small – block V8, z trzybiegową ręczną skrzynią biegów. Ten wóz nie jeździ, tylko lata. – Uśmiechnęła się do chłopca. – Wyciągnąłeś kiedyś ponad sto sześćdziesiąt? – Levi zrobił wielkie oczy i pokręcił głową. – Jakby drogówka pytała, to ja też nie. – Mrugnęła do niego i znów sięgnęła przez okno. Maszyna momentalnie umilkła. W powietrzu rozeszła się delikatna woń spalin.
Policjantka uśmiechnęła się do Leviego.
– Wiem, że nie jesteś kierowcą. A czym się tutaj zajmujesz? Levi skinął głową w kierunku pól.
– Pracuję z Samuelem.
– ?
– To mój kuzyn. Uniosła brwi.
– Domyślam się, że w takim razie musisz też całkiem dobrze znać Katie.
– No… ja. Wszyscy wiedzieli, że niedługo mają się pobrać. Spotykają się już od roku.
– I dlaczego Samuel się jeszcze nie oświadczył? Levi wzruszył ramionami.
– Pierwsza rzecz: lato to nie ta pora. Sezon na śluby zaczyna się w listopadzie, po zbiorach. Ale zresztą najpierw Samuel musi coś poradzić, żeby przestała się z nim kłócić.
– Katie?
– Czasami Samuel strasznie się na nią gniewa. – Mając nadzieję, że policjantka nie zauważy, Levi ukradkiem wyciągnął rękę i jeszcze raz przesunął kciukiem po karoserii jej wozu.
– Może powinien zacząć spotykać się z kimś innym. I ona też – zastanowiła się głośno.
– Dla Samuela to jest jeszcze gorsze wyjście. On kręci się przy Katie od zawsze.
Skinęła poważnie głową.
– I chyba jej rodzice też już patrzą na Samuela jak na przyszłego zięcia.
– Pewnie.
– A czy bardzo by im było żal, gdyby Katie i Samuel zerwali ze sobą?
Levi zmrużył oczy.
– Zerwali ze sobą?
– Rozstali się. Znaleźli sobie innych partnerów. – Policjantka westchnęła. – Zaczęli spotykać się z innymi osobami.
– Hm, Sara liczy na to, że jesienią będzie wesele. A Aaron… Na pewno by żałował.
– Bardziej chyba jednak by się złościł. Sprawia wrażenie surowego tatusia.
– Nie zna go pani – powiedział Levi. – Nawet gdyby Katie nie wyszła za Samuela, to na pewno by jej nie wydziedziczył tak jak Jacoba.
– Jacoba – powtórzyła policjantka.
– Ja, no, wie pani. Brata Katie.
Читать дальше