– W jakie dni przyjeżdżają odbiorcy z firmy mleczarskiej?
– Codziennie oprócz Dnia Pańskiego. Kiedy odbiór ma wypaść w niedzielę, to przyjeżdżają o jakichś nienormalnych porach, na przykład w sobotę o północy.
– Czy mleko się pasteryzuje przed zdaniem?
– Nie, tego się już nie robi na farmie.
– Czy rodzina Fisherów kupuje mleko w supermarkecie? Samuel błysnął zębami.
– To by było trochę bez sensu, prawda? Zupełnie jakby wozić drewno do lasu. U Fisherów pije się ich własne mleko, świeże, prosto od krowy. Dwa razy dziennie zanoszę mamie Katie cały dzban.
– A zatem Fisherowie piją niepasteryzowane mleko?
– Tak, ale ono smakuje zupełnie tak samo jak to, które się kupuje w takich białych plastikowych pojemnikach. Przecież sama też je piłaś. Czułaś jakąś różnicę?
– Sprzeciw. Czy ktoś może przypomnieć świadkowi, że od zadawania pytań jest tutaj kto inny? – odezwał się George.
Sędzina Ledbetter oparła się na łokciu.
– Obawiam się, panie Stoltzfus, że pan prokurator ma rację. Olbrzym poczerwieniał i opuścił wzrok.
– Samuelu – powiedziałam szybko – dlaczego uważasz, że tak dobrze znasz Katie?
– Widziałem ją już w tylu różnych sytuacjach, że wiem, jak się zachowuje, wiem, co robi, kiedy jest smutna i kiedy jest szczęśliwa. Byłem przy niej, kiedy jej siostra utopiła się w stawie i kiedy jej brata usunięto na stałe z kościoła. Dwa lata temu zaczęliśmy ze sobą chodzić.
– To znaczy spotykać się?
– Ja.
– Czy kiedy Katie urodziła dziecko, byliście parą?
– Tak.
– Czy byłeś obecny przy porodzie?
– Nie, nie byłem – odparł Samuel. – Dowiedziałem się później.
– Czy pomyślałeś, że to mogło być twoje dziecko?
– Nie.
– Dlaczego? Samuel odchrząknął.
– Bo nigdy ze sobą nie współżyliśmy.
– Czy wiedziałeś, kto był ojcem tego dziecka?
– Nie. Katie nie chciała mi powiedzieć.
– Jak się wtedy poczułeś? – Postarałam się, żeby zabrzmiało to bardzo łagodnie.
– Nie najlepiej. Katie była moją dziewczyną. Nie mogłem zrozumieć, co się stało.
Zamilkłam na chwilę i pozwoliłam ławnikom po prostu przyjrzeć się Samuelowi, silnemu, przystojnemu mężczyźnie ubranemu w dziwaczny strój, odpowiadającemu na pytania niepewnie, z wysiłkiem wysławiającemu się w wyuczonym języku. Człowiekowi, który zmaga się z sytuacją dla siebie całkowicie nową i obcą.
– Samuelu – podjęłam. – Twoja dziewczyna zaszła w ciążę z innym mężczyzną, dziecko po porodzie w niewyjaśniony sposób zmarło, ciebie przy tym nie było i nie wiesz, co zaszło, denerwujesz się, bo zeznajesz przed sądem – i mimo wszystko chcesz nam powiedzieć, że Katie nie popełniła morderstwa?
– Właśnie tak.
– Dlaczego stajesz w jej obronie, skoro nikt nie może mieć wątpliwości, że cię skrzywdziła?
– Ellie, powiedziałaś szczerą prawdę. Powinienem być na nią bardzo zły. I byłem – przez jakiś czas, bo teraz już mi przeszło. Uporałem się ze swoją samolubnością i zdecydowałem, że muszę jej pomóc. Bo, widzisz, amisze, prości ludzie, nie stawiają siebie na pierwszym miejscu. Po prostu tego nie robią, bo to jest coś, co się nazywa Hochmut , czyli puszenie się, a tymczasem prawda jest taka, że zawsze znajdzie się ktoś, kto jest ważniejszy od ciebie. I dlatego właśnie Katie nie będzie oddawać ciosów, nie będzie się bronić, kiedy ktoś będzie opowiadał kłamstwa na jej temat i na temat jej dziecka. Tak więc ja jestem tu dziś po to, żeby jej bronić. – Jakby to było polecenie, które sam sobie wydał, Samuel wstał i zmierzył wzrokiem ławę przysięgłych. – Ona tego nie zrobiła. Nie mogła tego zrobić.
Dwunastu ludzi nie mogło oderwać oczu od jego twarzy, na której widniał wyraz cichej, zawziętej pewności swojej racji.
– Samuelu – zapytałam – czy nadal ją kochasz?
Odwrócił się, muskając mnie spojrzeniem i zatrzymując je na Katie.
– Tak – odpowiedział. – Kocham ją.
George potarł palcem wskazującym wargi.
– Była z panem, ale sypiała z innym facetem? Samuel zmrużył oczy.
– Nie słyszał pan, co mówiłem? Prokurator uniósł ręce w obronnym geście.
– Ciekawią mnie tylko pańskie odczucia w tej kwestii, to wszystko.
– Nie przyszedłem tutaj po to, żeby dyskutować o swoich odczuciach. Chcę mówić o Katie. Ona nie zrobiła niczego złego.
Stłumiłam chichot, udając, że chwycił mnie kaszel. Dla kogoś nieobytego z amiszami Samuel był naprawdę twardym orzechem do zgryzienia.
– Czy pańska religia zaleca zawsze przebaczać innym, panie Stoltzfus? – zapytał George.
– Mam na imię Samuel.
– Dobrze. A więc, Samuelu, czy twoja religia zaleca zawsze przebaczać innym?
– Tak. Jeśli grzesznik się ukorzy i wyzna swoje winy, zawsze zostanie przyjęty z powrotem na łono kościoła, z otwartymi ramionami.
– Ale najpierw musi przyznać się do tego, co zrobił.
– Najpierw musi się wyspowiadać, tak.
– Dobrze. A teraz zostawmy na chwilę sprawy kościelne. Nie odpowiadaj jako amisz, tylko jako zwykły człowiek. Czy są takie rzeczy, których nie można wybaczyć?
Samuel zacisnął usta jeszcze mocniej.
– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, nie myśląc jak amisz, bo jestem amiszem i nikim innym. A gdybym komuś nie potrafił przebaczyć, to nie ten ktoś miałby problem, tylko ja, ponieważ to by znaczyło, że nie potrafię żyć jak prawdziwy chrześcijanin.
– W tym konkretnym wypadku przebaczyłeś Katie.
– Tak.
– A przed chwilą powiedziałeś, że jeśli się komuś coś przebaczy, oznacza to, że ten ktoś przyznał się wcześniej do grzechu.
– No… ja.
– Zatem skoro przebaczyłeś Katie, to znaczy, że zrobiła ona coś złego, a przecież pięć minut temu oświadczyłeś, że niczego złego nie zrobiła.
Samuel milczał przez chwilę. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu, aż George zada ostateczny cios. I wtedy młody amisz uniósł wzrok.
– Ja nie mam lotnego umysłu, panie Callahan. Studiów nie kończyłem, w przeciwieństwie do pana. Nie wiem, o co tak naprawdę mnie pan teraz pyta. Tak, wybaczyłem Katie, ale nie chodziło przecież o morderstwo nowo narodzonego dziecka. Miałem jej do wybaczenia tylko to, że złamała mi serce. – Urwał na chwilę, wahając się. – A za coś takiego nawet wy, Anglicy, nie wsadzacie ludzi do więzienia.
Owen Zeigler sprawiał wrażenie uczulonego na salę sądową. W ciągu pierwszych sześciu minut zdążył sześć razy kichnąć, zasłaniając nos chustką w kwieciste orientalne wzory.
– Przepraszam. To te Dermatophagoides pteronyssinus.
– Co proszę? – zapytała sędzina Ledbetter.
– Roztocza żyjące w kurzu. Małe paskudy. Pełno ich na poduszkach, materacach… i tutaj, na dywanach, pewnie też. – Pociągnął nosem. – Żywią się drobinkami złuszczonej ludzkiej skóry, a ich produkty przemiany materii wywołują uczulenie. Gdyby ktoś pilnował wilgotności na sali, można by zapanować nad tą zarazą.
– Zakładam, że ma pan na myśli roztocza, a nie prawników – powiedziała oschle sędzina.
Owen łypnął podejrzliwie w górę, na wyloty przewodów klimatyzacyjnych.
– Z zarodnikami pleśni też chyba przydałoby się coś zrobić.
– Wysoki sądzie, ja również jestem alergikiem – wtrącił George – a warunki w tej sali znoszę bardzo dobrze.
Owen zrobił minę pokrzywdzonego.
– Nic nie poradzę, że mam taki czuły organizm.
– Doktorze Zeigler – zapytała sędzina – czy wytrzyma pan tutaj dostatecznie długo, aby złożyć zeznanie? A może mam postarać się o inną salę rozpraw?
Читать дальше