Samuel drżącą ręką przekręcił gałkę w drzwiach. Tutaj, powiedziała mu Ellie, w tej maleńkiej sali konferencyjnej miał znaleźć Katie. Tak, była tam, zgarbiona nad brzydkim plastikowym stołem jak więdnący mlecz na wiotczejącej łodyżce. Przysiadł się po przeciwnej stronie, opierając łokcie na blacie.
– Dobrze się czujesz?
– Ja. – Katie westchnęła, przetarła oczy. – Dobrze.
– Przynajmniej ty. Uśmiechnęła się blado.
– Będziesz niedługo zeznawał?
– Tak mówi Ellie. – Urwał z wahaniem. – Powiedziała, że wie, co robi. – Samuel wstał; niewygodnie mu było w tym ciasnym pomieszczeniu, nie pasował tutaj, był za duży. – Prosiła mnie, żebym przyprowadził cię już z powrotem na salę.
– Oczywiście, przecież nie chcemy sprawić jej zawodu – bąknęła Katie z przekąsem.
Samuel zmarszczył czoło.
– Katie… – Zdołał powiedzieć tylko tyle, bo nagle wydał się sobie bardzo mały i bardzo podły.
– Nie powinnam tak mówić – przyznała. – Jestem teraz jakaś inna. Sama siebie nie poznaję.
– Ja cię poznaję – powiedział Samuel tonem tak śmiertelnej powagi, że musiała uśmiechnąć się szeroko.
– Cieszy mnie to – odparła. Źle się czuła w tym sądzie, tak daleko od rodzinnej farmy, ale myśl o tym, że Samuela dręczy dokładnie to samo poczucie wyobcowania, przynosiła jej trochę ulgi.
Wyciągnął do niej rękę i uśmiechnął się.
– Chodź już.
Katie wsunęła dłoń do jego dłoni. Samuel pociągnął ją na równe nogi i wyprowadził z salki konferencyjnej. Trzymając się za ręce, wyszli na korytarz, znaleźli podwójne drzwi wiodące do sali rozpraw, a za nimi stół dla obrońcy i oskarżonej; żadnemu z nich nie przyszło nawet na myśl, że mogliby iść teraz osobno.
ELLIE
Ostatniej nocy przed rozpoczęciem przesłuchań świadków w obronie Katie, śniło mi się, że przed sądem zeznaje Coop, a ja go odpytuję. Stałam z nim twarzą w twarz na sali rozpraw, gdzie, nie licząc nas, nie było żywej duszy; za moimi plecami, niczym spowita mrokiem pustynia, ciągnęły się rzędy pociągniętych żółtą farbą ławek dla publiczności. Zaczerpnęłam tchu, żeby go zapytać o przebieg leczenia Katie, ale wyrwało mi się zupełnie inne pytanie, niby ptak uwięziony w ustach jak w klatce: czy za dziesi ęć lat będziemy szczęśliwi? Śmiertelnie zawstydzona, zacisnęłam z całej siły wargi, oczekując, że świadek odpowie, ale Coop tylko opuścił wzrok. „Muszę usłyszeć odpowiedź, doktorze Cooper”, przynagliłam go, podchodząc do krzesła dla świadka; na kolanach Coopa leżało martwe dziecko Katie.
Przesłuchiwanie Coopa zajmowało wysoką pozycję na mojej liście najmniej przyjemnych rzeczy na świecie – powiedzmy, że plasowało się pomiędzy depilacją do kostiumu kąpielowego a wbijaniem bambusowych drzazg pod paznokcie. Człowiek zamknięty w kwadracie balustrady, zdany na moją łaskę, zobowiązany do odpowiedzi na każde moje pytanie – to przemawiało do wyobraźni, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że ani jedno moje pytanie nie będzie należało do tych, które najpilniej wymagają odpowiedzi. Oprócz tego dzieliła nas teraz nowa warstwa podtekstów: wszystkie te słowa, które nie zdążyły jeszcze paść po tym, jak dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Trwaliśmy pogrążeni w ich toni jak w bladym morzu, deformującym wszelkie kształty; kiedy patrzyłam na niego, nie mogłam ufać obrazom podsuwanym przez zmysły.
Coop przyszedł porozmawiać ze mną na kilka minut przed tym, jak miałam wezwać go na świadka. Stanął przede mną z rękami w kieszeniach i uniesionym podbródkiem, profesjonalny aż do bólu.
– Chcę, żeby Katie nie było na sali, kiedy będę składał zeznanie. Katie nie było obok mnie za stołem; posłałam właśnie po nią Samuela.
– Dlaczego?
– Ponieważ w pierwszym rzędzie jestem odpowiedzialny za Katie jako za moją pacjentkę, a po tym twoim numerze z Adamem wątpię, czy starczy jej siły, żeby wysłuchać, jak będę opowiadał o tym, co się stało.
Ułożyłam równo papiery leżące przede mną na stole.
– Trudno. Muszę pokazać ławnikom, jak ona to przeżywa.
Wstrząsnęło to nim tak, że szok był wręcz namacalny. I bardzo dobrze. Może to mu uprzytomni, że nie jestem taka, jakiej się spodziewał. Spojrzałam mu chłodno prosto w oczy.
– Chodzi o to, że trzeba pozyskać dla niej współczucie ławy przysięgłych. To wszystko.
Czekałam, kiedy zacznie się sprzeczać, ale on nie powiedział nic, stał tylko i patrzył, aż zaczęłam się wiercić pod tym jego spojrzeniem.
– Nie jesteś aż taka twarda, Ellie – powiedział w końcu. – Przestań już udawać.
– Nie chodzi o mnie.
– Oczywiście, że chodzi o ciebie.
– Dlaczego mi to robisz? – zawołałam, wyprowadzona z równowagi. – Nie tego teraz potrzebuję.
– Właśnie tego. – Coop sięgnął do poły mojej marynarki i wygładził mi klapę, delikatnym gestem, od którego nagle łzy wezbrały mi w oczach. Wzięłam głęboki oddech.
– Katie zostaje na sali i koniec. A teraz wybacz mi, ale muszę przez chwilę pobyć sama.
– Przez chwilę – powtórzył cicho. – Wiesz, że te chwile się sumują.
– Boże jedyny, przecież prowadzę proces! Co ty sobie myślisz? Coop zdjął dłoń z mojego ramienia, przesuwając ją w dół, po ręce.
– Myślę sobie, że kiedyś przystaniesz, rozejrzysz się – odpowiedział – i zobaczysz, że przez wiele lat byłaś zupełnie sama.
– W jakim celu wezwano pana do Katie?
W roli świadka Coop prezentował się wspaniale. Nie mam, co prawda, nawyku oceniania swoich świadków po tym, jak leży na nich garnitur, ale podobało mi się, że jest rozluźniony, opanowany i cały czas uśmiecha się do Katie; ławnicy nie mogli tego nie zauważyć.
– Miałem jej pomóc – padła jego odpowiedź. – Leczyć. Nie przebadać i wydać ekspertyzę, ale leczyć.
– Na czym polega różnica?
– Zawodowym psychiatrom, którzy zeznają w sądzie, zazwyczaj zleca się przebadanie stanu umysłowego pacjenta i wydanie opinii na potrzeby procesu. Ja nie jestem psychiatrą sądowym, tylko zwykłym lekarzem. Poproszono mnie, abym pomógł Katie.
– Skoro nie jest pan psychiatrą sądowym, to dlaczego zeznaje pan dziś przed sądem?
– Ponieważ w trakcie leczenia nawiązałem bliższy kontakt z Katie i w odróżnieniu od biegłego sądowego, który przeprowadziłby z nią tylko jednorazowy wywiad, poznałem ją, pozwolę sobie tak stwierdzić, na tyle, żeby zorientować się, jak działa jej umysł. Katie podpisała zgodę na mój udział w procesie w roli świadka – uważam to za ważny dowód zaufania z jej strony.
– Jakie czynności obejmowało leczenie, które pan przeprowadził? – zapytałam.
– Przeprowadziłem wywiady kliniczne, które podczas trwającej cztery miesiące terapii stawały się coraz bardziej dogłębne i szczegółowe. Zacząłem od pytań na temat rodziców, dzieciństwa, oczekiwań w stosunku do ciąży i rodzenia dzieci, przebytych stanów depresyjnych i urazów psychologicznych – praktycznie rzecz biorąc, był to elementarny wywiad psychiatryczny.
– Czego się pan dowiedział? Coop uśmiechnął się szeroko.
– Katie to nie jest zwykła, przeciętna nastolatka. Zanim udało mi się naprawdę ją zrozumieć, musiałem zaznajomić się ze zwyczajami amiszów, uświadomić sobie, co to naprawdę znaczy być amiszem. Na pewno wszyscy tutaj obecni zdają sobie sprawę, że na zachowania dorosłego człowieka zasadniczy wpływ ma kultura, w której żył od dzieciństwa.
Читать дальше