– Idziemy spać – oznajmił, puszczając moje palce. Jego wzrok prześliznął się po mojej twarzy, a potem po całej sylwetce, pozostawiając za sobą ślady lodu i śniegu.
Spojrzałam na niego bez słowa zdziwiona, że pocałunek w dłoń może być tak intymny.
– Dobranoc – szepnęłam, wzdychając. – Do zobaczenia w poniedziałek.
Ruszyłam po wąskich schodach do mojego mieszkania. Ktoś, kto naprawiał poluzowaną gałkę u drzwi, namieszał też przy zamku, a jego metalowe części i drewno pokryte były świeżymi zadrapaniami. Zapaliłam światło. Automatyczna sekretarka oczywiście migała. Podeszłam do okna i uniosłam rękę na znak, że dotarłam bezpiecznie do domu.
Gdy wyjrzałam po kilku sekundach, wampira już nie było.
W poniedziałek rano powietrze miało w sobie magiczny spokój, charakterystyczny dla wczesnej jesieni. Cały świat ukazywał swe rześkie i jasne oblicze, a czas zdawał się stać w miejscu. Wyskoczyłam z łóżka o świcie i wciągnęłam na siebie wioślarski strój, myśląc tylko o tym, żeby znaleźć się na dworze.
Przez pierwszą godzinę rzeka była pusta. Gdy nad horyzontem ukazało się słońce, mglisty welon spłynął ku powierzchni wody, tak że prześlizgiwałam się na zmianę przez pasma mgły i różowego światła.
Gdy podpłynęłam do przystani, Matthew czekał na mnie na zakrzywionych stopniach prowadzących na balkon hangaru. Z jego szyi zwisał stary szalik New College w brązowo-popielate paski. Wysiadłam z łódki, oparłam ręce na biodrach i przyjrzałam mu się z niedowierzaniem.
– Gdzieś ty to wytrzasnął? – spytałam, wskazując szalik.
– Powinnaś mieć więcej respektu dla dawnych studentów – odparł ze złośliwym uśmieszkiem, przerzucając koniec szalika przez ramię. – Wydaje mi się, że kupiłem go w roku 1920, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie. Na pewno po wielkiej wojnie.
Pokręciłam głową i zaniosłam wiosła do hangaru. Gdy wyciągałam z wody moją łódkę, koło przystani przemknęły dwie osady, pociągając wiosłami w doskonałym potężnym unisonie. Zmoczyłam sobie trochę kolana, a łódka kołysała się w górę i w dół, dopóki jej ciężar nie spoczął na mojej głowie.
– Dlaczego nie poprosisz, żebym ci pomógł? – spytał Matthew, podnosząc się ze swojej grzędy.
– W żadnym wypadku. – Stawiając równe kroki, wniosłam łódkę do hangaru. Matthew mruknął coś pod nosem.
Umieściwszy łódkę bezpiecznie na stojakach, dałam się z łatwością namówić na śniadanie w kawiarni Mary i Dana. Matthew zamierzał siedzieć blisko mnie przez cały dzień, a ja byłam głodna po porannym wysiłku. Ujął mnie za łokieć i poprowadził wśród innych gości, trzymając drugą rękę na moim krzyżu pewniej niż poprzednio. Mary przywitała mnie jak starą znajomą, a Steph nie zawracała sobie głowy jadłospisem, ale podeszła do stolika i oznajmiła po prostu: „jak zwykle”. W jej głosie nie było cienia wątpliwości, a gdy zjawił się talerz wyładowany jajkami, bekonem, grzybami i pomidorami, byłam zadowolona, że nie nalegałam na podanie czegoś bardziej wytwornego.
Po śniadaniu minęłam truchtem portiernię i wróciłam do siebie, żeby wziąć prysznic i zmienić ubranie. Fred wyjrzał przez swoje okienko, żeby się upewnić, czy to rzeczywiście jaguar Matthew podjechał pod bramę. Nie ulegało wątpliwości, że portierzy zakładają się między sobą i każdy z nich przepowiada inną przyszłość naszej dziwnie sztywnej znajomości. Tego ranka po raz pierwszy udało mi się przekonać eskortującego mnie wampira, żeby pozwolił mi po prostu wysiąść.
– Jest pełnia dnia i Fred będzie się mocno denerwował, jeśli zablokujesz bramę w godzinach dostaw – zaprotestowałam, kiedy Matthew zaczął wychodzić z auta. Rzucił mi ostre spojrzenie, ale doszedł widocznie do wniosku, że naraził się już wystarczająco, podjeżdżając pod bramę i stając na drodze ciężarówce, która mogła właśnie nadjechać.
Tego ranka odczuwałam potrzebę, żeby robić wszystko powoli i w przemyślany sposób. Długo i leniwie delektowałam się prysznicem, pozwalając gorącej wodzie spływać po moich zmęczonych mięśniach. Bez pośpiechu włożyłam wygodne czarne spodnie, potem golf, żeby nie kulić ramion w coraz chłodniejszej bibliotece, wreszcie prezentującą się nieźle granatową kamizelkę, żeby urozmaicić nieco jednostajną czerń ubrania. Włosy związałam nisko w koński ogon. Krótki kosmyk z przodu opadł mi jak zawsze na czoło, ale mruknęłam tylko i wcisnęłam go za ucho.
Mimo tych wysiłków czułam, że mój niepokój rośnie, gdy pchnęłam szklane drzwi biblioteki. Strażnik zmrużył oczy na widok mojego nazbyt ciepłego uśmiechu, a potem poświęcił przesadną ilość czasu na porównanie mojego oblicza ze zdjęciem na mojej karcie czytelnika. W końcu mnie wpuścił i mogłam popędzić po schodach do czytelni księcia Humfreya.
Nie upłynęła nawet godzina od rozstania z Matthew, ale z przyjemnością stwierdziłam, że zasiadł na jednym z czyśćcowych krzeseł przy elżbietańskim stole w pierwszej wnęce średniowiecznego skrzydła. Podniósł oczy, gdy mój laptop wylądował na porysowanym drewnianym blacie.
– Czy on tu jest? – szepnęłam, nie kwapiąc się z wymienianiem nazwiska Knoxa.
Matthew kiwnął głową z ponurą miną.
– W Selden End.
– No cóż, może tam na mnie czekać nawet przez cały dzień – szepnęłam, sięgając po czysty rewers do płytkiej prostokątnej tacy na stole. Wypełniłam go, wpisując Ashmole 782 , moje nazwisko i numer karty czytelnika.
Przy kontuarze był Sean.
– Mam odłożone dwie pozycje – zwróciłam się do niego z uśmiechem. Zniknął na chwilę we wnęce i wrócił z moimi manuskryptami, a potem wyciągnął rękę po moje nowe zamówienie. Włożył rewers do zniszczonej koperty z szarego kartonu, żeby go posłać do magazynu.
– Mogę zamienić z tobą parę słów? – zapytał.
– Jasne. – Kiwnęłam wampirowi ręką, żeby dać mu do zrozumienia, że może zostać na miejscu, i poszłam za Seanem przez wahadłową bramkę do działu sztuki, który biegł pod kątem prostym do osi starej biblioteki. Stanęliśmy pod witrażowymi oknami, przez które sączyło się słabe poranne światło.
– Czy on ci nie przeszkadza?
– Profesor Clairmont? Nie.
– Nie powinienem się wtrącać, ale nie lubię tego gościa. – Sean wyjrzał zaniepokojony do środkowego przejścia, tak jakby się obawiał, że Matthew wyskoczy nagle i spojrzy nań wilkiem. – Mniej więcej od tygodnia cała biblioteka pełna jest dziwnych typków.
Nie mogąc otwarcie zaprzeczyć, zdobyłam się tylko na stłumione, porozumiewawcze pochrząkiwania.
– Dasz mi znać, gdyby coś było nie tak, prawda?
– Oczywiście, Sean. Ale profesor Clairmont jest w porządku. Nie musisz się nim martwić.
Mój dawny kolega nie wydawał się przekonany.
– Być może Sean wie, że jestem inna… ale wydaje się, że nie tak bardzo inna jak ty – zdałam relację wampirowi, wróciwszy na miejsce.
– Niewielu mi w tym dorównuje – odparł z mroczną miną Matthew, wracając do swojej lektury.
Włączyłam komputer i próbowałam skupić się na pracy. Manuskrypt mógł się zjawić dopiero po kilku godzinach. Ale rozmyślanie o alchemii szło mi dziś wyjątkowo źle, ponieważ dzieliłam moją uwagę między wampira a kontuar wypożyczalni. Spoglądałam w tamtym kierunku za każdym razem, gdy z magazynu wyłaniały sie nowe książki.
Po kilku fałszywych alarmach od strony Selden End dobiegły mnie zbliżające się ciche kroki. Matthew naprężył się na swoim krześle.
Читать дальше