Ale jeśli nawet pokoje nie imponowały przestronnością, nadrabiały ten niedostatek z naddatkiem umeblowaniem. Na podłodze leżał spłowiały dywan z Aubusson, harmonizujący z kolekcją oryginalnych mebli Williama Morrisona. W jakiś sposób XV-wieczna architektura, XVIII-wieczny dywan i XIX-wieczne, z grubsza heblowane dębowe sprzęty wyglądały razem wspaniale i nadawały mieszkaniu nastrój ekskluzywnego edwardiańskiego klubu dżentelmenów.
Po drugiej stronie głównego pokoju stał długi wąski stół zarzucony gazetami i książkami oraz ułożonymi starannie przy jednym końcu produktami akademickiego życia, takimi jak informacje o nowych inicjatywach, pisma naukowe, prośby o korespondencję i recenzje prac naukowych. Każda sterta była dociśnięta innym przedmiotem. Wśród przycisków znajdował się unikatowy wyrób z ciężkiego dmuchanego szkła, stara cegła, medal z brązu, który był niewątpliwie zdobytą przez niego nagrodą, i mały pogrzebacz do kominka. Drugi koniec stołu przykryty był miękkim lnianym obrusem, który przytrzymywały najwspanialsze georgiańskie srebrne lichtarze, jakie kiedykolwiek oglądałam poza muzeami. Na zwykłych białych talerzach i podstawkach z georgiańskiego srebra stał pełny asortyment różnokształtnych kielichów do wina.
– Zachwycające – powiedziałam, rozglądając się z wielką przyjemnością po wnętrzu. Żaden kawałek mebla ani pojedyncza ozdoba w tym pokoju nie miały w sobie nic z college'u. We wszystkim przejawiał się doskonale i absolutnie sam Matthew.
– Usiądź. – Matthew wyjął dwie butelki wina z moich wiotkich palców i zaniósł je do małej wnęki, nie większej od szafy. – Władze All Souls uważają, że członkowie nie powinni jadać w swoich mieszkaniach – wyjaśnił, widząc, że przyglądam się skromnemu wyposażeniu jego kuchni – więc urządziliśmy się najlepiej, jak potrafiliśmy.
Ale to, co miałam niebawem jeść, bez zwątpienia dorównało najlepszej kolacji na mieście.
Matthew włożył butelkę z szampanem do srebrnego wiadra wypełnionego lodem i usiadł koło mnie w jednym z wygodnych foteli stojących po bokach niedziałającego kominka.
– Nikomu nie wolno już rozpalać ognia w oksfordzkich kominkach. – Wskazał ze smutkiem na puste kamienne obmurowanie. – Gdy wszystkie kominki były czynne, nad miastem unosił się zapach ogniska.
– Kiedy trafiłeś po raz pierwszy do Oksfordu? – Miałam nadzieję, że otwartość mojego pytania da mu do zrozumienia, że nie chcę wściubiać nosa do jego przeszłych żywotów.
– Tym razem było to w 1989 roku. – Wyciągnął swoje długie nogi z westchnieniem ulgi. – Wstąpiłem do college'u Oriel, żeby studiować nauki przyrodnicze, i zostałem na doktorat. Kiedy zdobyłem nagrodę towarzystwa All Souls, wprowadziłem się tu na kilka lat. Po dokończeniu przewodu doktorskiego uniwersytet zaoferował mi stanowisko, a członkowie towarzystwa przyjęli mnie do swego grona. – Z każdym słowem z jego ust wyskakiwało coś zdumiewającego. Nagroda All Souls? Każdego roku przyznawano tylko dwie takie nagrody.
– I to jest twój pierwszy raz w All Souls? – spytałam i natychmiast ugryzłam się w język. Matthew się roześmiał.
– Załatwmy wreszcie tę sprawę – powiedział, a potem uniósł ręce i zaczął wyliczać uczelnie, z którymi był związany. – W dawniejszych czasach byłem członkiem uczelni Merton, Magdalen i University, każdego z nich raz. Dwa razy miałem posady w New College i Oriel. A teraz po raz pierwszy zwróciło na mnie swoją uwagę All Souls.
Przemnożyłam jego odpowiedź przez uniwersytety w Cambridge, Paryżu, Padwie i Montpellier, które, byłam tego pewna, miały kiedyś w swoich rejestrach studenta o nazwisku Matthew Clairmont lub bardzo podobnym, i zakręciło mi się w głowie od jego profesorskich stanowisk i stopni. Co on musiał studiować przez wszystkie te lata. I u kogo?
– Diano? – Jego rozbawiony głos wdarł się do moich myśli. – Słyszysz mnie?
– Przepraszam. – Zamknęłam oczy i zacisnęłam ręce na udach, starając się zablokować błędną wędrówkę moich myśli. – Chyba padłam ofiarą chorobliwego podniecenia. Ta twoja wyliczanka obudziła we mnie niezdrową ciekawość.
– Rozumiem. To jedna z trudności, na jakie naraża się wampir zapraszający do siebie czarownicę, która jest historyczką. – Matthew skrzywił usta w drwiącym uśmiechu, ale jego oczy błyszczały jak czarne gwiazdy.
– Jeśli chcesz, żeby te kłopoty ominęły cię w przyszłości, powinieneś unikać działu podręczników paleografii w Bibliotece Bodlejańskiej – powiedziałam z przekąsem.
– Jedna historyczka to wszystko, co mogę znieść w tym momencie. – Matthew zerwał się zręcznie na nogi. – Pytałem, czy jesteś głodna.
Było dla mnie tajemnicą, dlaczego o to pytał – czy kiedykolwiek nie byłam głodna?
– Tak – odparłam, próbując wydostać się z głębokiego fotela Morrisa. Matthew wyciągnął rękę. Chwyciłam ją i podniosłam się z łatwością.
Stanęliśmy naprzeciwko siebie, niemal się dotykając. Skupiłam uwagę na wybrzuszeniu pod jego swetrem kryjącym ampułkę z Betanii.
Jego oczy błądziły po mnie, sypiąc płatkami śniegu.
– Wyglądasz ślicznie.
Pochyliłam głowę i na twarz opadł mi niesforny kosmyk. Uniósł rękę, jak to ostatnio robił co najmniej kilka razy, i umieścił go za moim uchem. Tym razem jego dłoń powędrowała dalej. Odsunął z szyi moje włosy i pozwolił im spłynąć przez palce, jakby to była woda. Przeszedł mnie dreszcz pod dotknięciem chłodnego powietrza na mojej skórze.
– Uwielbiam twoje włosy – szepnął. – Mają wszystkie odcienie, jakie można sobie wyobrazić, nawet rude i czarne pasemka. – Usłyszałam, że wciąga ostro powietrze – znak, że odkrył nowy zapach.
– Co poczułeś? – spytałam ochrypłym głosem. Ciągle nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.
– Ciebie – szepnął.
Spojrzałam na niego.
– Może byśmy coś zjedli?
To zbliżenie sprawiło, że trudno mi było skoncentrować się na jedzeniu, choć robiłam, co mogłam. Matthew wysunął dla mnie fotel z plecionym siedzeniem, z którego miałam pełny widok na ciepły piękny pokój. Wyjął z maleńkiej lodówki dwa talerze. Na każdym z nich, na podłożu z kruszonego lodu, jaśniało niczym promienie gwiazdy sześć świeżych ostryg.
– Tematem pierwszego wykładu twojego stałego kursu dokształcającego będą ostrygi i szampan. – Matthew usiadł i poniósł w górę palec niczym wykładowca, który za chwilę rozpocznie wykład ze swojej ulubionej dziedziny. Sięgnął po wino, które stało w zasięgu jego długich rąk, i wyjął je z wiaderka. Jednym obrotem wyciągnął korek z szyjki.
– Zazwyczaj stwierdzam, że to nie jest takie łatwe – skomentowałam rzeczowo, spoglądając na jego silne eleganckie palce.
– Jeżeli chcesz, mogę cię nauczyć wyciągania korka szpadą – odparł z uśmiechem. – Oczywiście, sztylet też się nadaje, jeżeli nie ma pod ręką szpady. – Nalał do kieliszków trochę wina, które zaczęło musować i puszczać bąbelki w świetle świec.
Sięgnął po swój kieliszek, żeby wznieść toast.
– Å la tienne .
– Å la tienne . – Uniosłam własny i popatrzyłam na bąbelki, które wyskakiwały na powierzchnię. – Dlaczego te bąbelki są takie małe?
– Ponieważ wino jest bardzo stare. Przeważnie szampana wypija się znacznie wcześniej. Ale ja lubię stare wino… przypomina mi, jak dawniej smakował szampan.
– Ile on ma lat?
– Więcej niż ty – odparł Matthew, zabierając się do otwierania ostryg gołymi rękami, choć zazwyczaj czynność ta wymagała bardzo ostrego noża i sporej zręczności. Puste skorupy wyrzucał do szklanej miseczki na środku stołu. Podał mi jeden z talerzy. – Jest z roku 1961.
Читать дальше