Nie miałam bladego pojęcia, co podać wampirowi, kiedy przychodzi na kolację.
Większą część dnia w bibliotece spędziłam na poszukiwaniu w Internecie przepisów, które zawierały surowe jedzenie, zupełnie zapominając o leżących na stole manuskryptach. Matthew powiedział, że jest wszystkożerny, ale to nie mogła być prawda. Wampir, przyzwyczajony do żywienia się krwią, musi skłaniać się bardziej ku potrawom, które nie wymagają gotowania. Ale on odznaczał się tak wielką kulturą, że bez wątpienia zjadłby wszystko, co bym przed nim postawiła.
Przeprowadziwszy rozległe gastronomiczne poszukiwania, wyszłam z biblioteki w środku popołudnia. Matthew czuwał dziś samotnie nad moim bezpieczeństwem, co musiało ucieszyć Miriam. Mnie z kolei cieszyło, że w żadnym zakątku czytelni księcia Humfreya nie ma śladów Petera Knoxa ani Gillian Chamberlain. Idąc środkowym przejściem, by oddać manuskrypty, odniosłam wrażenie, że nawet Matthew jest w dobrym humorze.
Minąwszy gmach Radcliffe Camera, pod którego kopułą studenci czytali wyznaczone książki, oraz średniowieczne mury Jesus College, udałam się na zakupy w pasażach oksfordzkiej hali targowej. Trzymając w ręku listę potrzebnych rzeczy, zatrzymałam się najpierw u rzeźnika, żeby kupić po kawałku świeżej dziczyzny i królika, a potem u sprzedawcy ryb, po szkockiego łososia.
Czy wampiry jedzą zieleninę?
Wyjęłam komórkę i zadzwoniłam na wydział zoologii, żeby zapytać o zwyczaje żywieniowe wilków. Zapytali mnie, jakie wilki mam na myśli. Dawno temu brałam udział w krajoznawczej wycieczce do ogrodu zoologicznego w Bostonie, gdzie widziałam szare wilki, a że Matthew również upodobał sobie ten kolor, udzieliłam takiej właśnie odpowiedzi. Wymieniwszy długą listę smakowitych ssaków wraz z wyjaśnieniem, że stanowią one ich „ulubioną dietę”, znudzony głos po drugiej stronie linii poinformował mnie, że szare wilki jedzą też orzechy, nasiona i jagody. „Ale nie należy ich żywić!” – ostrzegł mnie głos. „To nie są zwierzątka domowe!”
– Dziękuję za poradę – powiedziałam, starając się nie roześmiać.
Sprzedawczyni w sklepie spożywczym usprawiedliwiała się, że ma ostatnie już w tym roku czarne porzeczki i trochę pachnących poziomek. Kupiłam u niej także torebkę kasztanów jadalnych i włożyłam wszystko do coraz pełniejszej torby na zakupy.
Udałam się teraz do sklepu z winem, gdzie znalazłam się na łasce i niełasce apostoła wyrobów winiarskich, który spytał, czy „dżentelmen zna się na winach”. To wystarczyło, żeby przyprawić mnie o zawrót głowy. Ekspedient wykorzystał moje zakłopotanie, żeby mi sprzedać za bajońskie pieniądze kilka butelek francuskiego i niemieckiego wina, a potem wsadził mnie do taksówki, żebym mogła otrząsnąć się z szoku w drodze powrotnej do college'u.
Wróciwszy do domu, zmiotłam papiery z podniszczonego XVIII-wiecznego stołu, który służył zarówno za biurko, jak i stół jadalny, i przesunęłam go bliżej kominka. Zastawiłam go troskliwie, wykorzystując starą porcelanę i srebra, jakie znalazłam w kredensie, wraz z ciężkimi kryształowymi kieliszkami, które musiały być ostatnimi pozostałościami edwardiańskiego serwisu używanego w profesorskim klubie uczelni. Przemiłe panie z kuchni zaopatrzyły mnie w stertę białych i świeżych serwetek, które rozłożyłam teraz koło srebrnych nakryć na stole i wyszczerbionej drewnianej tacy, która miała mi ułatwić przenoszenie dań z kuchni.
Gdy zabrałam się do przygotowywania kolacji, okazało się, że gotowanie dla wampira nie zabiera wiele czasu. Właściwie, prawie nic nie wymaga smażenia, pieczenia czy gotowania.
O siódmej świece były zapalone, jedzenie gotowe, z wyjątkiem tego, co należało przyrządzić tuż przed podaniem. Teraz już tylko ja powinnam się przygotować.
W mojej garderobie nie było prawie nic, co mogłoby się nadać na „kolację z wampirem”. W żaden sposób nie mogłam usiąść z Matthew do stołu w kostiumie ani w stroju, jaki włożyłam na wizytę u dyrektora. Byłam w posiadaniu przerażającej liczby mniej lub bardziej elastycznych czarnych spodni i rajstop, ale większość była poplamiona herbatą, smarem z łodzi albo i tym, i tym. W końcu znalazłam parę eleganckich czarnych spodni, które wyglądały po trosze jak dół od piżamy, ale były odrobinę bardziej stylowe. Pomyślałam, że się nadadzą.
Mając na sobie tylko biustonosz i spodnie, pobiegłam do łazienki i przeciągnęłam grzebieniem po sięgających ramion włosach w słomkowym kolorze. Nie tylko splątywały się na końcach w jakieś niesforne supełki, ale także zachowywały wyzywająco, stając dęba nad głową przy każdym ruchu grzebienia. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie poszukać ratunku w prostownicy do włosów, ale według wszelkiego prawdopodobieństwa byłabym w połowie drogi w chwili przybycia wampira. Byłam pewna, że Matthew zjawi się punktualnie.
Szczotkując zęby, doszłam do wniosku, że mogę zrobić z moimi włosami tylko jedno – usunąć je z twarzy i zawiązać w kok. Dzięki temu zabiegowi podbródek i nos wyglądały bardziej spiczaście, ale uwydatnił on także kości policzkowe i uwolnił od włosów oczy, ku którym ostatnio mocno je ciągnęło. Spięłam je z tyłu, jednak w tym samym momencie jeden kosmyk wyrwał się do przodu. Westchnęłam.
Z lustra spojrzała na mnie twarz mojej matki. Przypomniałam sobie, jak pięknie wyglądała, siadając do kolacji, Zaczęłam się zastanawiać, co robiła, żeby uwydatnić swoje jasne brwi i rzęsy, i dlaczego jej szerokie usta wyglądały zupełnie inaczej, gdy uśmiechała się do mnie lub do ojca. Rzut okiem na zegar oddalił wszelką myśl o dokonaniu podobnej transformacji za pomocą zabiegów kosmetycznych. Zostały mi tylko trzy minuty na znalezienie bluzki. Groziło mi, że przywitam Matthew Clairmonta, wybitnego profesora biochemii i neurologii, w bieliźnie.
Szafa z ubraniami otworzyła przede mną dwie możliwości, jedną czarną i jedną ciemnogranatową. Granatowa miała tę zaletę, że była czysta, co było głównym argumentem przemawiającym na jej korzyść. Miała też śmieszny kołnierzyk, który sterczał do góry z tyłu i po bokach, aby utworzyć dekolt w kształcie litery V Rękawy były względnie obcisłe i kończyły się długimi sztywnymi mankietami, które rozszerzały się lekko i kończyły poniżej nadgarstka. Wkładałam właśnie parę srebrnych kolczyków, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Poczułam kołatanie w piersi, jakbym miała przed sobą randkę. Natychmiast odsunęłam tę myśl.
Otworzyłam drzwi. Stał za nimi Matthew, wysoki i wyprostowany, niczym książę z bajki. Na przekór swym przyzwyczajeniom ubrał się całkowicie na czarno, dzięki czemu robił jeszcze większe wrażenie. I wyglądał jeszcze bardziej jak wampir.
Czekał cierpliwie na podeście schodów, przyglądając mi się.
– Jak ja się zachowuję? Proszę, wejdź do środka. Czy to wystarczy, żebyś się poczuł formalnie zaproszony i wszedł do mojego mieszkania? – Widziałam to w telewizji albo czytałam w książce.
Matthew się uśmiechnął.
– Diano, zapomnij o tym, co twoim zdaniem wiesz o wampirach. To po prostu zwykła grzeczność. Nie powstrzymuje mnie symboliczna bariera między mną a piękną dziewicą. – Wchodząc w drzwi, Matthew musiał lekko się pochylić. Miał w rękach butelkę wina i bukiet białych róż.
– Proszę, to dla ciebie – powiedział, przyglądając mi się z uznaniem, i wręczył mi kwiaty. – Gdzie mogę je postawić, żeby poczekało do deseru? – dodał, spoglądając na butelkę.
– Dziękuję, uwielbiam róże. Może na parapecie? – zaproponowałam, a potem skierowałam się do kuchni, żeby poszukać wazonika. Coś, co uważałam do tej pory za wazon, okazało się karafką, zdaniem intendenta profesorskiego klubu, który kilka godzin wcześniej przyszedł do mojego mieszkania i zapewnił mnie o tym, gdy wyraziłam wątpliwości, czy mam takie naczynie.
Читать дальше