Matthew znowu kiwnął potakująco głową.
– Oczywiście, ale tak czy owak, udaje się im nas nie dostrzegać. A my nie możemy siedzieć w zamknięciu i czekać, aż nastanie zmrok. Tymczasem w oczach ludzi mamy więcej sensu po zmierzchu, i to odnosi się również do was, czarownic. Zwróć uwagę na ich spojrzenia, jak wchodzisz do jakiegoś pokoju albo idziesz ulicą.
Pomyślałam o moim zwyczajnym wyglądzie i spojrzałam na niego z powątpiewaniem. Matthew zachichotał.
– Wiem, nie wierzysz mi. Ale to prawda. Ludzie popadają w zakłopotanie na widok istoty o nadnaturalnej mocy w pełnym świetle dnia. We wszystkim, co w nas widzą, dostrzegają przesadę. Jesteśmy za wysocy, zbyt silni fizycznie, zbyt pewni siebie, zbyt twórczy, zbyt potężni, za bardzo odmienni. Przez cały dzień podejmują daremne wysiłki, żeby dopasować swoje błędne wyobrażenia do rzeczywistości. W nocy jest im trochę łatwiej usunąć nas ze swoich myśli po prostu z racji naszej dziwaczności.
Podniosłam się i zabrałam jego talerz z rybą, zadowolona, że Matthew sprzątnął wszystko oprócz przybrania. Nalał sobie do kieliszka jeszcze trochę niemieckiego wina, podczas gdy ja wyjmowałam z lodówki dwa następne talerze. Na każdym z nich znajdowały się ułożone równo plasterki surowej dziczyzny, tak cienkie, że zdaniem rzeźnika można było przez nie czytać gazetę. Okazało się, że wampiry nie lubią zieleniny. Zobaczymy, jak odnoszą się do warzyw korzennych i sera. Na środku obu talerzy ułożyłam pokrojone buraczki i posypałam je tartym parmezanem.
Miejsce na środku stołu zajęła szerokodenna karafka z czerwonym winem, która prędko przyciągnęła uwagę wampira.
– Mogę? – spytał, zaniepokojony bez wątpienia tym, że jeśli ja to zrobię, puszczę college z dymem. Sięgnął po szklane naczynie, wlał trochę wina do swojego kieliszka, a potem uniósł go do nosa.
– Cóte-Rótie – powiedział z zadowoleniem. Jedno z moich ulubionych.
Rzuciłam okiem na karafkę.
– Potrafisz je rozpoznać tylko po zapachu?
Matthew się roześmiał.
– Niektóre opowieści o wampirach są prawdziwe. Mam wyjątkowo czuły węch, a także doskonały wzrok i słuch. Ale nawet zwykły człowiek mógłby zgadnąć, że to Cóte-Rótie. – Zamknął znowu oczy. – Rocznik 2003?
Otworzyłam usta ze zdumienia.
– Tak! – To było lepsze niż niejeden telewizyjny kwiz. Na nalepce butelki zauważyłam maleńką koronę. – Czy nos mówi ci, kto je wyprodukował?
– Tak, ale tylko dlatego, że chodziłem po polach, na których rosną te winogrona – zwierzył się nieśmiało, tak jakbym przyłapała go na jakiejś sztuczce.
– Jesteś w stanie rozpoznać w nim zapach pól? – Podniosłam karafkę do nosa i stwierdziłam z ulgą, że w winie nie ma zapachu końskiego nawozu.
– Czasami wydaje mi się, że pamiętam wszystko, co kiedykolwiek wąchałem. Prawdopodobnie wynika to z próżności – powiedział w zamyśleniu – ale zapachy potrafią przywołać potężne przeżycia z przeszłości. Pamiętam, jak pierwszy raz wąchałem czekoladę, jakby to było wczoraj.
– Naprawdę? – Pochyliłam się do przodu na krześle.
– Było to w 1615 roku. Wojna jeszcze nie wybuchła, a król Francji ożenił się właśnie z hiszpańską księżniczką, której nikt nie lubił, a zwłaszcza on sam. – Uśmiechnęłam się i Matthew odpowiedział mi uśmiechem, chociaż oczyma duszy oglądał jakieś dalekie obrazy. – Jego oblubienica przywiozła do Paryża czekoladę. Była piekielnie gorzka i równie demoralizująca. Piliśmy czyste kakao, bez cukru, rozpuszczone tylko w wodzie.
Roześmiałam się.
– To rzeczywiście nieprzyjemna sprawa. Na szczęście komuś przyszło na myśl, że czekolada powinna być słodka.
– Obawiam się, że był to jakiś człowiek. Wampiry lubiły ją, gdy była gorzka i gęsta.
Sięgnęliśmy po widelce i zabraliśmy się do kosztowania dziczyzny.
– Coś ze szkockich specjałów – powiedziałam, wskazując mięso nożem.
Matthew obrócił plasterek w ustach.
– Jeleń szlachetny. Młody jelonek z gór, sądząc po smaku. – Pokręciłam głową ze zdumienia. – Jak powiedziałem – ciągnął wampir – niektóre opowieści są prawdziwe.
– Potrafisz latać? – spytałam, znając już odpowiedź. Matthew prychnął.
– Nie, to jasne. Zostawiamy tę umiejętność czarownicom, ponieważ panowanie nad żywiołami to wasza specjalność. Ale jesteśmy silni i szybcy. Wampiry potrafią biegać i skakać, co skłania ludzi do podejrzeń, że umiemy latać. Potrafimy też oszczędzać nasze siły.
– Oszczędzać siły? – Odłożyłam widelec niepewna, czy odpowiada mi surowa dziczyzna.
– Nasze ciała nie zużywają wiele energii. Mamy duży jej zapas do wykorzystania w ruchu, kiedy tego potrzebujemy.
– Nie wciągacie zbyt często powietrza – powiedziałam, wracając myślą do jogi i pociągając łyk wina.
– Nie – przyznał Matthew. – Także nasze serca nie biją zbyt często. Nie musimy bardzo często się posilać. Utrzymujemy niską temperaturę ciała, a to zwalnia większość fizjologicznych procesów i wyjaśnia, dlaczego żyjemy tak długo.
– Ta historia z trumną! Nie poświęcacie dużo czasu na sen, ale jak już śpicie, to jak zabici.
Matthew się uśmiechnął.
– Widzę, że zaczynasz się w tym orientować.
Matthew opróżnił swój talerz ze wszystkiego z wyjątkiem buraków, a na moim pozostała tylko dziczyzna. Sprzątnęłam talerze po drugim daniu i poprosiłam go, żeby napełnił kieliszki.
Główna potrawa była jedyną częścią posiłku, która wymagała ognia, ale niezbyt wiele. Zrobiłam już ze zmielonych kasztanów jadalnych coś, co przypominało ciasto biszkoptowe. Pozostało mi tylko podsmażyć królika. Na liście dodatków były rozmaryn, czosnek i seler. Postanowiłam pominąć ten drugi. Zapach czosnku zdominowałby z pewnością wszystkie inne, co przy jego wyczulonym powonieniu mogło być nie na miejscu – koniec końców legenda tego wampira zawierała cień prawdy. Zrezygnowałam też z selera. Wampiry zdecydowanie nie lubią warzyw. Wydawało się, że przyprawy nie stanowią problemu, toteż zachowałam rozmaryn i posypałam królika zmielonym pieprzem, kiedy smażył się w rondlu.
Pozostawiłam jego porcję trochę niedosmażoną, a za to moją smażyłam trochę dłużej, niż było trzeba, mając nadzieję, że królik usunie z moich ust smak dziczyzny. Ułożywszy wszystko w artystyczną całość, zaniosłam potrawę na stół.
– Musiałam to podsmażyć, niestety… Ale tylko trochę.
– Mam nadzieję, że nie poddajesz mnie jakimś testom? – spytał Matthew, marszcząc brwi.
– Nie, nie – odparłam prędko. – Ale nie mam wprawy w przyjmowaniu wampirów.
– Miło mi to słyszeć – mruknął, a potem pochylił się nad królikiem i pociągnął nosem. – Pachnie wyśmienicie. – Idące od królika ciepło wzmocniło rozsiewany przez niego, charakterystyczny zapach cynamonu i goździków. Nadział na widelec kawałek biszkoptowego ciasta. Podnosząc go do ust, otworzył szerzej oczy. – Kasztany?
– Nic oprócz kasztanów, oliwy z oliwek i szczypty proszku do pieczenia.
– I sól. A także woda, rozmaryn i pieprz – zauważył spokojnie, sięgając po następną porcję ciasta.
– Biorąc pod uwagę twoje dietetyczne ograniczenia, to dobrze, że możesz dokładnie wiedzieć, co wkładasz do ust – rzuciłam żartobliwym tonem.
Mając już z głowy większą część posiłku, zaczęłam się odprężać. Gawędziliśmy o Oksfordzie, podczas gdy sprzątałam talerze, żeby podać ser, poziomki i pieczone kasztany.
– Częstuj się – powiedziałam, stawiając przed nim pusty talerzyk. Matthew powąchał poziomki i westchnął z zadowoleniem, sięgając po kasztana.
Читать дальше