– Tak się cieszę – mruknęłam. Zegar wybił trzeci kwadrans. Zerwałam się z krzesła. – Zrobiło się tak późno? Jestem umówiona na kolację.
– Nie zostanie pani na kolacji z nami? – spytał dyrektor, marszcząc brwi. – Peter miał nadzieję, że porozmawia z panią o alchemii.
– Nasze ścieżki z pewnością skrzyżują się znowu. I to niebawem – stwierdził przymilnym tonem Knox. – Zjawiłem się tak niespodziewanie, a pani ma oczywiście lepsze rzeczy do roboty niż kolacja z dwoma mężczyznami w naszym wieku.
„Uważaj na Matthew Clairmonta”. W mojej głowie odezwał się głos Knoxa. „To morderca”. Marsh się uśmiechnął.
– Tak, oczywiście. Mam nadzieję, że spotkamy się znowu… kiedy nowi studenci się uspokoją.
Zapytaj go o rok 1859. Zobaczysz, czy podzieli się z czarownicą swoimi tajemnicami.
Trudno uważać za tajemnicę coś, o czym pan wie . Na twarzy Knoxa odmalowało się zaskoczenie, gdy usłyszał moją odpowiedź na jego telepatyczne ostrzeżenie. Po raz szósty w tym roku sięgnęłam po magię, ale z pewnością usprawiedliwiały mnie nadzwyczajne okoliczności łagodzące.
– Z przyjemnością, panie dyrektorze. Jeszcze raz dziękuję za umożliwienie mi zamieszkania w college'u na ten rok. – Kiwnęłam głową czarodziejowi. – Do widzenia, panie Knox.
Wyrwawszy się z mieszkania dyrektora, skierowałam się do klasztornego krużganka, który służył mi dawniej za schronienie, i spacerowałam między kolumnami dopóty, dopóki mój puls nie wrócił do normy. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie: Co robić w sytuacji, gdy dwoje czarodziejów, osoby z mojego kręgu, skierowało pod moim adresem groźby w ciągu jednego popołudnia? W nagłym olśnieniu znałam odpowiedź.
Wróciwszy do mieszkania, zaczęłam przeszukiwać torbę laptopa, dopóki moje palce nie natrafiły na pogniecioną wizytówkę Clairmonta, a potem wybrałam pierwszy numer.
Nie odpowiedział.
Usłyszawszy spokojną informację, że poczta głosowa gotowa jest przyjąć wiadomość ode mnie, zaczęłam mówić.
– Matthew, tu Diana. Przykro mi, że zawracam ci głowę, kiedy jesteś poza miastem. – Wzięłam głęboki oddech, próbując pozbyć się częściowo poczucia winy związanego z tym, że postanowiłam nie mówić Clairmontowi o Gillian i o moich rodzicach, a tylko o Knoksie. – Musimy porozmawiać. Zaszło coś nowego. Chodzi o tego czarodzieja z biblioteki. Nazywa się Peter Knox. Jeśli odbierzesz tę wiadomość, proszę, zadzwoń do mnie.
Zapewniłam Sarah i Em, że do mojego życia nie włączy się żaden wampir. Gillian Chamberlain i Peter Knox zmienili mój stosunek do tej sprawy. Drżącymi rękami opuściłam rolety i zamknęłam drzwi na klucz, życząc sobie, żebym nigdy nie usłyszała o manuskrypcie Ashmole 782 .
Tej nocy nie mogło być mowy o spaniu. Siedziałam na sofie, potem na łóżku, mając przy sobie telefon. Nawet dzbanek herbaty i wędrowanie po Internecie nie oderwały mojego umysłu od wydarzeń dnia. Nie byłam w stanie przyjąć do wiadomości, że moich rodziców mogli zamordować czarodzieje. Odsuwając od siebie te myśli, zastanawiałam się natomiast nad powodami rzucenia uroku na Ashmole 782 , i zainteresowaniem Knoxa dla tej księgi.
Po bezsennej nocy wzięłam o świcie prysznic i się przebrałam. Myśl o śniadaniu wydała mi się odpychająca. O pustym żołądku stanęłam pod drzwiami Biblioteki Bodlejańskiej, czekając na jej otwarcie, a potem ruszyłam do czytelni i usiadłam na moim stałym miejscu. W kieszeni miałam komórkę nastawioną na sygnał wibracyjny, chociaż nie znosiłam sytuacji, gdy aparaty innych ludzi zaczynały brzęczeć i podskakiwać, zakłócając ciszę.
O pół do jedenastej wkroczył Peter Knox i usiadł po drugiej stronie sali. Pod pretekstem zwrócenia manuskryptu podeszłam do kontuaru wypożyczalni, żeby się upewnić, że w bibliotece jest nadal Miriam. Była, do tego rozzłoszczona.
– Powiedz mi, że ten czarodziej nie usiadł gdzieś tam za tobą.
– Usiadł. Staram się pracować, ale on bezustannie wpatruje się w moje plecy.
– Szkoda, że nie jestem silniejsza – powiedziała Miriam, marszcząc brwi.
– Coś mi mówi, że trzeba by czegoś więcej niż siła, żeby odstraszyć tę kreaturę. – Uśmiechnęłam się krzywo.
Gdy do Selden End wszedł niespodziewanie i bezgłośnie Matthew, o jego pojawieniu się nie poinformowały mnie lodowate dotknięcia. Zamiast nich poczułam, że na moje włosy, ramiona i plecy sypią się płatki śniegu, tak jakby chciał się szybko upewnić, że jestem w jednym kawałku.
Chwyciłam palcami stół stojący przede mną. Przez kilka chwil nie śmiałam się odwrócić, na wypadek gdyby się okazało, że to Miriam. Gdy się upewniłam, że to rzeczywiście Matthew, serce załomotało mi w piersi.
Ale wampir nie patrzył już w moją stronę. Z rozwścieczonym wyrazem twarzy wpatrywał się w Petera Knoxa.
– Matthew – zawołałam cicho, wstając z miejsca.
Odwrócił wzrok od czarodzieja i podszedł do mnie. Ujrzawszy, że na widok jego groźnej miny marszczę niepewnie brwi, uśmiechnął się zachęcająco.
– Jak rozumiem, było tu trochę nerwowo. – Stał tak blisko, że chłód jego ciała działał ma mnie niczym orzeźwiający wietrzyk w letni dzień.
– Nie działo się nic, nad czym nie dałoby się zapanować – odparłam spokojnie, świadoma obecności Petera Knoxa.
– Czy możemy odłożyć tę rozmowę do wieczoru? – zapytał, a potem uniósł dłoń i dotknął palcami wybrzuszenia widocznego na wysokości jego piersi pod miękko układającym sie swetrem. Zastanawiałam się, co on tam ma, tak blisko serca. – Moglibyśmy pojechać na seans jogi.
Chociaż miałam za sobą bezsenną noc, perspektywa jazdy do Woodstock doskonale wyciszonym autem i półtoragodzinnych ćwiczeń połączonych z medytacją wydała mi się nader kusząca.
– To by było cudowne – odparłam z przekonaniem.
– Chciałabyś, żebym popracował tu koło ciebie? – zapytał, pochylając się w moją stronę. Jego zapach był tak silny, że wprawiał mnie w oszołomienie.
– Niekoniecznie – powiedziałam stanowczym tonem.
– Daj mi znać, gdybyś doszła do innego wniosku. W przeciwnym razie będę czekał o szóstej koło Hertford. – Jeszcze przez chwilę Matthew nie odrywał oczu ode mnie. Potem spojrzał z obrzydzeniem w kierunku Petera Knoxa i wrócił na swoje miejsce.
Gdy w drodze na lunch mijałam jego stół, Matthew zakaszlał znacząco. Miriam odrzuciła ze złością długopis i ruszyła za mną. Byłam pewna, że Knox nie będzie mnie śledził u Blackwella. Już Matthew tego dopilnuje.
Popołudnie ciągnęło się niemiłosiernie. Z trudem powstrzymywałam się od zaśnięcia. O piątej byłam gotowa nie siedzieć tu ani minuty dłużej. Knox pozostał w Selden End, razem z pstrą gromadką zwykłych ludzi. Matthew odprowadził mnie na dół, po czym w dużo lepszym nastroju pospieszyłam do college'u, przebrałam się i zabrałam matę do ćwiczeń. Gdy Matthew podjechał swoim autem pod metalowe ogrodzenie Hertford, już tam na niego czekałam.
– Przyszłaś wcześniej – zauważył z uśmiechem, odbierając ode mnie matę, żeby włożyć ją do bagażnika. Sadowiąc mnie w środku, wziął głęboki oddech. Zastanawiałam się, jakiego rodzaju posłanie przekazał mu zapach mojego ciała.
– Musimy porozmawiać.
– Nie ma pośpiechu. Wyjedźmy najpierw z Oksfordu. – Zamknął za mną drzwi auta i usiadł za kierownicą.
Na Woodstock Road panował bardziej ożywiony ruch w związku z napływem studentów i wykładowców. Matthew zręcznie manewrował w strumieniu poruszających się powoli pojazdów.
Читать дальше