– No właśnie – westchnęła Sarah. – Nie minie miesiąc, jak demony zaczną się pokazywać w Madison i rozglądać za tobą.
– Muszą tam być jakieś czarownice, do których mogłabyś zwrócić się o pomoc. – Em starała się mówić obojętnym tonem, ale wyczuwałam jej zaniepokojenie.
– Są tu czarownice – odpowiedziałam niepewnie – ale ani myślą mi pomagać. Jakiś czarodziej w brązowej marynarce z tweedu próbował siłą wedrzeć się do mojej głowy. Gdyby nie Matthew, mogło mu się to udać.
– Te wampir wszedł między ciebie a czarodzieja? – Em była wyraźnie przerażona. – Tego się nie robi. Nigdy nie wchodzi się między czarodziejów czy czarownice, jeśli się nie jest jednym z nas.
– Powinnyście być mu wdzięczne! – Być może nie miałam już ochoty słuchać wykładów Clairmonta ani jadać śniadań w jego towarzystwie, ale ten wampir zasłużył sobie na moją wdzięczność. – Gdyby go tam nie było, nie wiem, co mogło się wydarzyć. Nigdy dotąd żaden czarodziej nie zachowywał się wobec mnie tak… natrętnie.
– Być może powinnaś wyjechać na jakiś czas z Oksfordu – zasugerowała Em.
– Nie zamierzam wyjeżdżać tylko dlatego, że w mieście jest jakiś źle wychowany czarodziej.
Em i Sarah poszeptały coś do siebie, trzymając w rękach słuchawki.
– Ta sprawa nie podoba mi się ani trochę – powiedziała w końcu ciotka tonem, który sugerował, że świat wali się w gruzy. – Zaczarowane księgi? Demony, które cię śledzą? Wampiry, które zabierają cię na zajęcia jogi? Czarodzieje, którzy grożą komuś z rodziny Bishopów? Czarownice powinny unikać rozgłosu, Diano. W końcu nawet zwykli ludzie zorientują się, że dzieje się coś dziwnego.
– Jeśli pozostaniesz w Oksfordzie, musisz zadbać, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy – łagodziła Em. – Gdybyś znalazła się w sytuacji nie do wytrzymania, nie zrobisz nic złego, jeśli wrócisz na jakiś czas do domu i zaczekasz, aż się tam uspokoi. Ten manuskrypt nie jest ci już potrzebny. Może i oni przestaną się nim interesować.
Żadna z nas nie wierzyła, że to może nastąpić.
– Nie mam zamiaru stąd uciekać.
– To nie byłaby ucieczka – zaprotestowała Em.
– Byłaby. – Poza tym nie zamierzałam okazywać cienia tchórzostwa, dopóki w pobliżu był Matthew Clairmont.
– On nie może być przy tobie przez cały dzień, kochanie – powiedziała Em, słysząc moje niewypowiedziane myśli.
– Ja też tak uważam – dodała mrocznym tonem Sarah.
– Nie potrzebuję pomocy Clairmonta. Jestem w stanie sama zatroszczyć się o siebie – odparłam.
– Diano, ten wampir nie osłania cię z dobroci serca – stwierdziła Em. – Zależy mu na czymś, co wiąże się z tobą. Musisz się domyślić, co to jest.
– Być może interesuje się alchemią. Lub jest po prostu znudzony.
– Wampiry nie popadają w znudzenie – zauważyła szorstkim tonem Sarah – a przynajmniej nie wtedy, gdy czują koło siebie krew czarownicy.
Nie było rady na uprzedzenia mojej ciotki. Kusiło mnie, żeby jej powiedzieć o seansie jogi, podczas którego przez przeszło godzinę czułam się cudownie wolna od strachu przed innymi istotami. Ale nie miało to sensu.
– Wystarczy na dziś – przerwałam stanowczo. – Matthew Clairmont nie zbliży się do mnie jeszcze bardziej, a wy nie musicie się martwić, że zacznę się bawić częściej zaklętymi manuskryptami. Ale nie wyjadę z Oksfordu i to jest moja ostateczna decyzja.
– Zgoda – powiedziała Sarah. – Ale jeżeli zacznie się dziać coś złego, nie będziemy mogły wiele zdziałać, pozostając tak daleko od ciebie.
– Wiem o tym, Sarah.
– A gdyby znowu wpadło ci w ręce coś magicznego, czy będziesz się tego spodziewać, czy nie, zachowuj się jak czarownica, którą jesteś, a nie jak jakaś głupiutka istota ludzka. Nie lekceważ tego ani nie wmawiaj sobie, że coś ci się przywidziało. – Świadome ignorowanie i lekceważenie przez ludzi tego, co nadprzyrodzone, znajdowało się na samej górze zestawionej przez Sarah listy spraw, które ją irytowały. – Odnieś się do tego z szacunkiem, a jeśli nie będziesz wiedziała, co robić, poproś o pomoc.
– Obiecuję – zgodziłam się prędko, zamierzając się rozłączyć. Ale Sarah jeszcze nie skończyła.
– Nigdy nie myślałam, że dożyję dnia, w którym kobieta z rodu Bishopów będzie bardziej polegać na opiece wampira niż na własnej mocy – powiedziała. – Moja matka na pewno przewraca się w grobie. Tak to się kończy, Diano, kiedy się ucieka przed tym, kim się jest. Narobiłaś sobie kłopotów, a wszystko z powodu twojego przekonania, że możesz zlekceważyć swoje pochodzenie. To nie jest takie proste.
Zgryźliwość Sary sprawiła, że kwaśna atmosfera unosiła się w moim mieszkaniu długo po tym, jak wyłączyłam telefon.
Następnego ranka przez pół godziny ćwiczyłam kilka póz jogi, a potem zaparzyłam w imbryku herbatę. Rozsiewała zapach wanilii i kwiatów, który działał uspokajająco, zawierała też dość teiny, żeby chronić mnie przed drzemaniem po południu, ale nie powodować bezsenności w nocy. Kiedy liście opadły na dno, owinęłam biały porcelanowy imbryk ręcznikiem, żeby trzymał ciepło, i postawiłam go obok fotela przy kominku, na którym siadałam, gdy musiałam głębiej coś przemyśleć.
Uspokojona znajomym zapachem herbaty, podciągnęłam kolana pod brodę i zaczęłam zastanawiać się nad wypadkami całego tygodnia. Bez względu na to, od czego zaczynałam, ciągle wracałam do ostatniej rozmowy z Matthew Clairmontem. Czy moje wysiłki, żeby uniemożliwić przenikanie magii do mojego życia, miały okazać się bezowocne?
Gdy tylko zagłębiałam się w moje badania naukowe, wyobrażałam sobie, że mam przed sobą biały, lśniący i pusty stolik, a na nim rozrzucone fragmenty układanki, które należało poskładać w jeden obrazek. Likwidowało to napięcie i przypominało zabawę.
Także teraz wyłożyłam na wyimaginowany stolik cały poprzedni tydzień. Znalazł się na nim Ashmole 782 , Matthew Clairmont, chaotyczne zwierzenia Agathy Wilson, czarodziej w tweedowej marynarce, moja skłonność do chodzenia z zamkniętymi oczami, istoty o nadnaturalnych zdolnościach w bibliotece, ściągnięcie z półki Studiów i szkiców , seans jogi z Amirą. Wymieszałam barwne fragmenty, zestawiając niektóre i próbując ułożyć jakiś rysunek, ale było w nim za dużo luk i nie powstał z nich wyraźny obraz.
Czasami sięgnięcie na chybił trafił po jakiś fragment pomagało mi uzmysłowić sobie to, co najważniejsze. Rozłożyłam na stole moje wyimaginowane palce i utworzyłam jakiś kształt, mając nadzieję, że zobaczę manuskrypt Ashmole 782 .
Spojrzały na mnie ciemne oczy Matthew Clairmonta.
Dlaczego ten wampir jest taki ważny?
Elementy mojej układanki zaczęły wirować samorzutnie, układając się we wzory, które zmieniały się zbyt szybko, żebym mogła je śledzić. Pacnęłam w stolik wyimaginowanymi dłońmi i fragmenty zaprzestały swego tańca. Poczułam w dłoniach znajome mrowienie.
Nie wyglądało to już na zabawę. Przypominało magię. A jeśli była to magia, to ja używałam jej na zajęciach szkolnych, podczas studiów w college'u, a teraz w moich badaniach naukowych. Ale w moim życiu nie było miejsca na magię, toteż śmiało odrzuciłam możliwość, abym mogła gwałcić ustalone przeze mnie reguły, nic o tym nie wiedząc.
Następnego dnia dotarłam do garderoby biblioteki o zwykłej porze, ruszyłam schodami na górę i obeszłam róg koło kontuaru wypożyczalni pewna, że go zobaczę.
Clairmonta nie było.
Читать дальше