Odwróciłam się od oprawionego w skórę tomu, zajęłam czymś bardziej racjonalnym – poszukiwaniem spisu alchemicznych tekstów, jaki sporządziłam przed wyjazdem z New Haven. Leżał na stole, ukryty między luźnymi kartkami, zamówieniami na książki, pokwitowaniami, ołówkami, długopisami i planami biblioteki, ułożony porządnie według kolekcji, a także według numerów przydzielonych wszystkim tekstom przez bibliotekarza, gdy znalazły się one w Bibliotece Bodlejańskiej. Od czasu, jak przyjechałam tu kilka tygodni wcześniej, przedzierałam się metodycznie przez tę listę. Skopiowany opis katalogowy pozycji Ashmole 782 informował: „Antropologia albo rozprawa zawierająca krótki opis Człowieka w dwóch częściach: w pierwszej anatomiczny, w drugiej psychologiczny”. Jak w przypadku większości dzieł, które badałam, tytuł nie mówił nic o zawartości księgi.
Moje palce mogłyby opowiedzieć mi o niej nawet bez otwierania okładek. Ciocia Sarah zawsze sprawdzała palcami zawartość listu, zanim go otworzyła, na wypadek gdyby w kopercie krył się rachunek, którego nie chciała zapłacić. Dzięki temu mogła powołać się na niewiedzę, kiedy okazywało się, że jest winna elektrowni pieniądze za prąd.
Złocone cyfry na grzbiecie księgi zamigotały.
Usiadłam i zaczęłam rozważać możliwości.
Zlekceważyć uroki, otworzyć manuskrypt i spróbować przeczytać go jak zwykły naukowiec?
Odsunąć zaklętą księgę na bok i wyjść?
Sarah parsknęłaby śmiechem z uciechy, gdyby dowiedziała się o moim kłopotliwym położeniu. Zawsze twierdziła, że moje wysiłki mające na celu utrzymanie magii na odległość ramienia są daremne. Ale robiłam to od pogrzebu rodziców. Stojące wśród gości czarownice przyglądały mi się badawczo, szukając oznak, że w moich żyłach płynie krew Bishopów i Proctorów. Poklepywały mnie zachęcająco, przepowiadając, że to tylko kwestia czasu, zanim zajmę miejsce matki w ich miejscowym kółku. Niektóre wyrażały szeptem swoje wątpliwości dotyczące tego, czy moi rodzice podjęli mądrą decyzję, żeby się pobrać.
– Za dużo mocy – mruczały, sądząc, że ich nie słyszę. – Oni byli skazani na przyciąganie uwagi, nawet bez badania dawnych religijnych rytuałów.
To wystarczyło, żebym obwiniła o śmierć rodziców nadnaturalne moce, jakie mieli w sobie, i poszukała innej drogi życiowej. Odwróciłam się plecami do wszystkiego, co miało związek z magią, i skupiłam się w rzeczach właściwych zwykłym dorastającym ludziom – jeździe konnej, chłopakach, romantycznych powieściach. Próbowałam zniknąć wśród zwyczajnych mieszkańców miasta. W okresie dorastania miewałam napady depresji i niepokoju. Wszystko to było normalne, jak zapewnił ciocię sympatyczny lekarz, zwykły człowiek.
Sarah nie powiedziała mu o głosach, o moim zwyczaju podnoszenia słuchawki telefonu na dobrą minutę przed dzwonkiem ani o tym, że w czasie pełni musiała rzucać zaklęcia na drzwi, żeby uchronić mnie przed powędrowaniem we śnie do lasu. Nie wspomniała też, że kiedy byłam rozzłoszczona, krzesła w naszym domu ustawiały się w chwiejną piramidę, aby runąć z trzaskiem na podłogę, gdy tylko poprawił mi się humor.
Gdy skończyłam trzynaście lat, ciocia zdecydowała, że nadszedł czas, abym skierowała część tkwiących we mnie mocy na naukę podstaw czarnoksięstwa. Zapalanie świec za pomocą kilku wyszeptanych słów albo usuwanie pryszczy dzięki wypróbowanemu przez czas magicznemu płynowi – takie były zazwyczaj pierwsze kroki młodocianej czarownicy. Ale ja nie potrafiłam opanować najprostszego zaklęcia, przypalałam każdą miksturę, której sporządzania ciocia mnie nauczyła, i uparcie odmawiałam poddania się testom, które miały sprawdzić, czy odziedziczyłam po matce niesamowicie precyzyjny dar jasnowidzenia.
Głosy, ognie i inne nieoczekiwane przejawy moich zdolności stały się rzadsze, kiedy moim hormonom wrócił spokój. Ale niechęć do uczenia się rodzinnego rzemiosła pozostała. Ciocię niepokoił fakt, że ma w domu niewykształconą czarownicę, toteż z uczuciem pewnej ulgi posłała mnie do college'u w Maine. Gdyby nie liczyć magii, byłaby to historia typowa dla wieku dojrzewania.
Tym, co oddaliło mnie od Madison, był mój umysł. Rozwinął się przedwcześnie, dzięki czemu nauczyłam się mówić i czytać wcześniej niż moi rówieśnicy. Dzięki cudownej fotograficznej pamięci – ułatwiała mi ona przypominanie sobie całych stron podręczników i odnajdywanie żądanej informacji podczas klasówek – nauka prędko stała się polem, na którym rodzinne magiczne dziedzictwo nie miało żadnego znaczenia. Przeskoczyłam końcowe lata szkoły średniej i, gdy miałam szesnaście lat, wstąpiłam do college'u.
Ponieważ moją wyobraźnię przyciągały widowiska i kostiumy, próbowałam najpierw znaleźć sobie miejsce na wydziale teatralnym – fascynowała mnie siła, z jaką słowa sztuki wyczarowywały zupełnie inne miejsca i czasy. Profesorowie dostrzegli w kilku moich pierwszych przedstawieniach nadzwyczajne przykłady tego, w jaki sposób dobra gra aktorska może przekształcić zwykłą studentkę college’u w kogoś innego. Pierwsze oznaki, że te metamorfozy mogły nie być wynikiem teatralnego talentu, przyszły, gdy grałam Ofelię w Hamlecie . Zaraz po obsadzeniu mnie w tej roli zaczęły mi rosnąć w nienaturalnym tempie włosy, opadając z ramion do pasa. Siedziałam godzinami nad jeziorkiem college'u, do którego przyciągała mnie nieodparcie jego błyszcząca tafla, a nowe włosy powiewały wokół mnie. Chłopak grający Hamleta padł ofiarą zauroczenia i przeżyliśmy namiętny, choć niebezpiecznie swawolny romans. Powoli roztapiałam się w szaleństwie Ofelii, pociągając za sobą całą obsadę.
Być może wynikiem tego był przykuwający uwagę spektakl, ale każda nowa rola niosła nowe wyzwania. Na drugim roku doszło do niemożliwej sytuacji, gdy zostałam obsadzona jako Annabella w Jaka szkoda, że to nierządnica . Podobnie jak bohaterka, przyciągnęłam mnóstwo oddanych konkurentów – nie wszyscy byli zwykłymi ludźmi – którzy chodzili za mną po całym kampusie. Gdy na koniec opadła kurtyna, a oni odmówili pozostawienia mnie w spokoju, stało się jasne, że rozpętało się coś, nad czym nie można było zapanować. Nie byłam pewna, w jaki sposób do mojej gry aktorskiej wśliznęła się magia, i nie chciałam się tego dowiadywać. Obcięłam krótko włosy. Zamieniłam zwiewne spódnice i bluzki na czarne golfy, spodnie w kolorze khaki i mokasyny, jakie nosiły solidne i ambitne studentki, przygotowujące się do egzaminu na wydział prawa. Nadmiar energii skierowałam na ćwiczenia sportowe.
Po opuszczeniu wydziału teatralnego próbowałam kilku innych kierunków, poszukując takiego, który byłby wystarczająco racjonalny, żeby nie pozostawiać ani jednego centymetra kwadratowego dla magii. Brakowało mi precyzji i cierpliwości wymaganej w matematyce, a moje wysiłki w dziedzinie biologii skończyły się katastrofą w postaci nieudanych sprawdzianów i niedokończonych doświadczeń laboratoryjnych.
Pod koniec drugiego roku sekretariat uniwersytetu zażądał, żebym wybrała specjalizację, bo inaczej pozostanę w college'u na piąty rok. Program letnich studiów w Anglii dał mi możliwość odejścia jeszcze dalej od wszelkich spraw dotyczących Bishopów. Zakochałam się w Oksfordzie i w spokojnym lśnieniu jego ulic o poranku. Kursy z historii obejmowały dokonania królów i królowych, toteż w mojej głowie odzywały się jedynie szepty płynące z książek napisanych w XVI i XVII wieku. Można je było przypisać w całości wielkiej literaturze. Ale najbardziej podobało mi się to, że nikt w uniwersyteckim ośrodku mnie nie znał. A jeśli tego lata były w mieście jakieś czarownice, to trzymały się z dala ode mnie. Wróciłam do domu, zgłosiłam specjalizację w dziedzinie historii, w rekordowym czasie zaliczyłam wszystkie wymagane wykłady i zrobiłam dyplom z wyróżnieniem przed ukończeniem dwudziestki.
Читать дальше