– Pewnie powinnam ci podziękować – rzekła, przeczesując palcami swoje krótkie włosy.
– Za co? – spytał Ben udając, że nie wie, o co jej chodzi.
– Że przepędziłeś tego typa. Gładko ci poszło. Jestem pod wrażeniem.
– E tam, to drobiazg, psze pani – rzekł, naśladując wiejskiego osiłka. – Wykonywałem swoją robotę, psze pani. To wszystko, psze pani.
Uśmiechnęła się.
– Jeśli taka robota cię interesuje, to proszę bardzo. Idzie ci dużo lepiej niż mnie.
– A nie mówiłem, że mogę się przydać? – spytał swoim normalnym głosem. – Daj mi szansę, Lillian. Udowodnię ci, że wcale nie jestem taki zły.
Zanim Lillian zdążyła odpowiedzieć, do przedpokoju wbiegła Maria. Kobieta przeniosła wzrok z Sachsa na córeczkę.
– Cześć, skowroneczku. Ale z ciebie ranny ptaszek.
– Zgadnij, mamusiu, co robiliśmy! – zawołała dziewczynka. – Nie uwierzysz własnym oczom.
– Za chwilę zejdę na dół, kochanie. Najpierw wezmę prysznic i się ubiorę. Pamiętaj, że idziemy dziś do Billie i Dot. Nie możemy się spóźnić.
Znikła na jakieś trzydzieści, czterdzieści minut, a w tym czasie Maria z Sachsem ponownie przystąpili do sprzątania salonu. Podnieśli z podłogi wałki i poduszki, wyrzucili do śmieci gazety i poplamione kawą kolorowe tygodniki, odkurzaczem zebrali z dywanu popiół. Im większa stawała się uprzątnięta powierzchnia (a zatem im więcej mieli miejsca, żeby się swobodnie poruszać), tym szybciej wykonywali różne czynności; pod sam koniec śmigali jak postaci na filmie puszczonym w przyśpieszonym tempie.
Trudno było nie zauważyć różnicy w wyglądzie salonu, ale kiedy Lillian zeszła na dół, Sachsa zdumiała jej powściągliwa reakcja; uważał, że choćby ze względu na córkę mogła okazać więcej entuzjazmu.
– Ładnie, całkiem ładnie. – Pokiwała głową, przystanąwszy na moment w progu. – Powinnam częściej spać do późna. – Uśmiechnęła się i to była cała jej pochwała; nawet nie racząc się rozejrzeć, poszła do kuchni, żeby coś przekąsić.
Trochę się zrehabilitowała w oczach Bena, kiedy pocałowała córkę w czoło, ale po chwili, gdy wysłała dziecko na górę, żeby się przebrało, i został z nią sam na sam, poczuł się spięty; zupełnie nie wiedział, co ma robić. Lillian krzątała się po kuchni pogrążona w zadumie. Nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, więc tkwił bez słowa przy drzwiach patrząc, jak wyciąga z lodówki torebkę prawdziwej kawy (którą on przeoczył) i stawia na ogniu czajnik z wodą. Ubrana była sportowo, w ciemne spodnie, biały golf i buty na płaskim obcasie, ale usta i oczy miała umalowane, a w powietrzu czuło się lekki zapach perfum. Sachs nie mógł się połapać, co jest grane. Lillian stanowiła dla niego zagadkę – raz uśmiechała się przyjaźnie, po chwili ziała chłodem, w jednym momencie sprawiała wrażenie osoby przytomnej, w innym całkiem roztargnionej – a im bardziej starał się rozgryźć jej zachowanie, tym mniej je rozumiał.
W końcu zaproponowała Sachsowi kawę, ale zaraz potem znów przestała się do niego odzywać, jakby nie była pewna, czy ma pozwolić obcemu zostać w jej domu, czy wyrzucić go za drzwi. Chcąc przerwać ciszę, Sachs wspomniał o pięciu tysiącach, które leżały rano na stole, po czym otworzył szafkę i wskazał miejsce, gdzie schował pieniądze. Ich widok nie zrobił na Lillian żadnego wrażenia.
– Aha – mruknęła patrząc na plik banknotów, a potem odwróciła się piecami do Bena i spoglądając przez okno na podwórze za domem, dalej bez słowa piła kawę.
Nie zrażony jej zachowaniem, Sachs odstawił filiżankę i oświadczył, że za chwilę przyniesie dzisiejszą ratę, po czym nie czekając na odpowiedź, udał się do samochodu. Z torby w bagażniku wyjął tysiąc dolarów. Kiedy po trzech lub czterech minutach wrócił do kuchni, Lillian wciąż stała w tej samej pozycji co przedtem, zamyślona, ze wzrokiem utkwionym w okno, z ręką upartą na biodrze. Sachs podszedł do niej, pomachał jej pieniędzmi przed twarzą i spytał, gdzie ma je położyć.
– Gdzie chcesz – odparła.
Bijąca od niej apatia powoli zaczynała działać mu na nerwy, toteż zamiast zostawić pieniądze na stole, otworzył górne drzwi lodówki i wrzucił banknoty do zamrażarki. Rezultat był taki, jak oczekiwał. Kobieta odwróciła się zaskoczona i spytała, dlaczego to zrobił. Zamiast odpowiedzieć, Sachs podszedł do szafki, wyjął pięć tysięcy dolarów, które schował tam rano, i dorzucił je do tysiąca w zamrażarce.
– Zamrozimy kapitał – oznajmił, poklepując drzwi lodówki. – Skoro nie chcesz mi powiedzieć, czy przyjmujesz pieniądze, czy nie, to je zamrozimy. Niezłe, co? Kiedy nadejdzie wiosna i zacznie się odwilż, zajrzysz tu i odkryjesz, że jesteś bogata.
Zobaczył, że w kącikach jej ust błąka się lekki uśmiech, a to znaczyło, że wreszcie udało mu się przełamać jej opór, wciągnąć ją do gry. Chcąc zyskać na czasie i lepiej przygotować ripostę, wypiła jeszcze jeden łyk kawy.
– Moim zdaniem, forsa w lodówce to kiepski interes – rzekła po chwili.
– Fakt. Ale skoro nie jesteś nią zainteresowana…
– Tego nie powiedziałam.
– Fakt. Ale również nie powiedziałaś, że jesteś zainteresowana.
– Póki nie mówię „nie”, może myślę „tak”.
– Nie czytam w twoich myślach, Lillian. Wiesz, może nie rozmawiajmy o tym, dopóki nie podejmiesz decyzji. Dobrze? Po prostu udawajmy, że nie ma żadnej forsy.
– W porządku – ona na to. – Mnie to odpowiada.
– Świetnie. Czyli im mniej powiedziane, tym lepiej.
– Tak jest, nie mówimy na ten lemat. I któregoś pięknego dnia otworzę oczy, a ciebie nie będzie.
– No właśnie. Dżinn schowa się z powrotem do dzbana i więcej go nie zobaczysz.
Strategia Sachsa niby się powiodła, ale właściwie trudno mu było powiedzieć, czy cokolwiek zdołał osiągnąć poza ogólną zmianą nastroju. Okazało się jednak, że tak, że osiągnął bardzo dużo. Po chwili do kuchni przybiegła Maria wystrojona w biało-różową sukienkę i skórzane trzewiki. Zasapana, podniecona, spytała matkę, czy Ben wybierze się z nimi do Billie i Dot. Kiedy Lillian odparła, że nie, Sachs postanowił wsiąść do samochodu i ruszyć na poszukiwanie pokoju w motelu, nagle jednak Lillian dodała, że nie ma pośpiechu, jeśli Sachs chce, proszę bardzo, może zostać dłużej. One wrócą dopiero wieczorem, więc jeśli ma ochotę, może wziąć prysznic, ogolić się, wszystko jedno o której wyjdzie, byleby dobrze zatrzasnął drzwi. Bena dosłownie zatkało. Nim zdążył zareagować, Lilian namówiła córkę, aby poszły do łazienki się uczesać, a kiedy się z powrotem wyłoniły, jakoś samo przez się było zrozumiałe, że one wyjdą pierwsze, a on jeszcze zostanie. Nie potrafił sobie wytłumaczyć tej niespodziewanej, tak zdumiewającej zmiany. Ale nie szkodzi, nie zamierzał protestować. Niecałe pięć minut później matka z córką zamknęły za sobą drzwi, a po chwili wsiadły do szarawej hondy i znikły w jasnym porannym słońcu.
Prawie godzinę spędził na górze w łazience, najpierw wylegując się w wannie, potem goląc się przed lustrem. Dziwnie się czuł, gdy tak leżał goły w ciepłej wodzie i spoglądał na rzeczy należące do Lillian: na dziesiątki kremów i płynów, na szminki i pojemniczki z tuszem do rzęs, na mydła, lakiery do paznokci, flakoniki perfum. Ta przymusowa, jakby narzucona intymność podniecała go, a zarazem napawała wstrętem. Znalazł się w prywatnym królestwie Lillian Stern, w samym jego sercu, w miejscu, gdzie oddawała się najbardziej tajemnym rytuałom, a mimo to wciąż miał wrażenie, że dzieli ich przepaść. Mógł wąchać jej rzeczy, brać je do ręki, oglądać z bliska. Mógł umyć głowę jej szamponem, ogolić się jej żyletką, wyszorować zęby jej szczoteczką – skoro jednak Lillian wpuściła go do pomieszczenia, w którym trzymała swoje przybory toaletowe, znaczyło to, że przywiązywała do nich znikomą wagę.
Читать дальше