Wyszedłem z pokoju, chcąc coś zjeść i naraz przypomniałem sobie o Apterze. Wyobraziłem sobie, jak to on teraz siedzi i duma, dlaczego go nie odwiedziłem. Pomyślałem o jego przewrażliwieniu, o jego samotności, podszytej strachem, kruchej egzystencji, która kazała mi powrócić do pokoju i zadzwonić do Aptera, choćby po to, by zapewnić go, że nie zapomniałem o nim i spotkam się z nim tak szybko, jak tylko będę mógł… Okazało się jednak, że już się z nim widziałem. Podczas lunchu poprzedniego dnia. W jednej porze byłem w kafeterii z Aaronem i jadłem posiłek z Apterem w wegetariańskiej restauracji zaledwie kilka przecznic dalej (tej samej, gdzie spotykaliśmy się podczas moich poprzednich” odwiedzin). Okazało się, że w chwili gdy Smilesburger wręczał mi drżącą ręką swoją fortunę, Apter opowiadał, iż boi się, że Arabowie zaszlachtują go na jego staromiejskim straganie. Bał się wręcz wychodzić ze swego pokoju. Prawie nie sypiał po nocach, leżał czujny w łóżku, obawiając się, że kiedy tylko zmruży oko, Arabowie wtargną przez okno i zabiją go. Płakał i błagał mnie, żebym wziął go ze sobą do Ameryki. Zupełnie nie panował nad nerwami, wrzeszcząc, że jest bezsilny i tylko ja mogę go uratować.
A ja zgodziłem się. Przystałem na jego rozpaczliwe prośby podczas tamtego lunchu. Miał ze mną jechać, a potem zamieszkać w mojej stodole w Connecticut. Powiedziałem, że w starej, opuszczonej stodole urządzę mu prosty pokój z bielonymi wapnem ścianami, gdzie będzie mógł sobie spokojnie żyć, malować pejzażyki. I już nigdy nie będzie musiał się obawiać, że ktoś zabije go podczas snu.
Teraz przez telefon przypomniał mi o tej obietnicy i płakał z wdzięczności… Jak miałem powiedzieć mu, że nie rozmawiał ze mną? Czy miałem nawet pewność, że to był Pipik? Niemożliwe! To musiało się uroić lub przyśnić samemu Apterowi, przerażonemu arabskim powstaniem. Bajka ta, zrodziła się z jego histerii; był to zdeformowany duch koszmarnej przeszłości, który nigdy się nie rozpłynął. Apter to człowiek, który każdego dnia spodziewał się swojej egzekucji. Wyolbrzymiał arabskie zagrożenie, tęsknił za bezpieczeństwem, którego tak naprawdę nigdy nie zaznał, tęsknił za utraconą rodziną, przeklinał zmarnowane życie. Tak, to musiała być histeryczna iluzja tego bladego człowieczka bojącego się wszystkiego, wiodącego marną wegetację. To owoc jego samotności, tęsknot i obaw – a jeśli nie; jeżeli istotnie Pipik ponownie z rozmysłem podszył się pode mnie, jeżeli Apter nie stracił swego wątłego kontaktu z rzeczywistością lub po prostu nie łgał bezczelnie, jeśli Pipik rzeczywiście go namierzył i zabrał na lunch, żeby naigrawać się z jego bezradności – to moje wcześniejsze zamierzenie, żeby Pipika unicestwić, zetrzeć i powierzchni ziemi, zerwać mu z twarzy maskę, wcale nie było takie iiabolicznie okrutne i nieludzkie. Czym Pipik pogardza bardziej, ¦zeczywistością czy mną?
– Poradzę sobie… nie martw się, kuzynie Philipie. Po prostu będę sobie mieszkał w stodole, to wszystko.
– Tak – odrzekłem – tak… – to jedyne słowo, jakie zdołałem z siebie wydobyć.
– Nie będę przeszkadzać. Nie będę wadzić nikomu. Niczego specjalnego mi nie potrzeba – zapewniał mnie Apter. – Zajmę się nałowaniem. Będę malować amerykańską wieś. Będę malować kamienne nurki, o których mi opowiadałeś. I olbrzymie klony. Namaluję wiejskie stodoły i rzeki.
I ciągnął na tę modłę. Odrzucił bagaż swoich ponurych doświadczeń – w wieku pięćdziesięciu czterech lat – popuścił wodze dziecięcych antazji, uwierzył w bajkę o raju na ziemi. Chciałem zapytać: „Czy ja prawdę, Apter? Czy on zabrał cię do restauracji i opowiadał ci (i kamiennych murkach? A może rozruchy na ulicach napełniły cię takim przerażeniem, że zmyśliłeś to wszystko?”
Kiedy jednak Apter pogrążał]ię coraz głębiej i głębiej w marzeniach o spokojnym życiu, w mojej głowie rodziły się pytania, jakie chciałem postawić Pipikowi: „Naprawdę mu to zrobiłeś? Czy naprawdę omamiłeś tę bezradną istotę, która z trudem potrafi zachować względną równowagę, roztaczając uroczą wizję amerykańskiego edenu, gdzie miałby znaleźć schronienie przed zmorami przeszłości i niebezpieczeństwami dnia dzisiejszego? Odpowiedz mi, Pipik!” Pipik pewnie odparłby: „Nie mogłem się powstrzymać. Nie mogłem zachować się inaczej. Jestem diasporystą i uczuciowym człowiekiem słowo podszyte było strachy Jak mogła odmówić.
Tak pragnął przez całe życie? dlaczego się wściekasz? Co strasznego zrobiłem? Każdy Żyd dodałby na moim miejscu Żydowi, który znalazł się w kłopotach w ten sam sposób – już teraz także moim sumieniem?” – krzyknąłbym. „Ty, walnięty chcesz mi robić wykłady o kwestiach przyzwoitości, odpowiedzialność i zobowiązań wobec ziomków? Czy musisz wszystko pl ić? odpowiedz tylko poważnie! Czy wszystko musisz splamić i podeptać? Czy wszystkich musisz wprowadzać w błąd? Jaką radość czerpiesz z rozbudzania płonnych nadziei i robienia całego tego zamieszania?”
Chciałem poważnej odpowiedzi. Od Moszego Pipika’ A potem byłem nawet skłonny zawrzeć z nim pokój. Chciałem poznać odpowiedź prawdziwą odpowiedz.
„Apter, chciałem też powiedzieć kuzynowi, nie łapiesz kontaktu z rzeczywistością Nie zabrałem cię wczoraj na lunch. Jadłem posiłek z Aaronem Appelfeldem. To właśnie jego wziąłem do restauracji.
Może i wczoraj rozmawiałeś z kimś o swoim wyjeździe, ale na pewno nie ze mną. Gadałeś albo z tym człowiekiem, który tu, w Jerozolimie, udaje mnie albo z samym sobą… Czy to możliwe, że to sobie wyobraził?
Jednak każde wypowiadane przez niego słowo istotnie podszyte było strachem i nie miałem serca by odpowiadać mu na to inaczej niż: „Tak. Mógłbym zostawić go na pastwę losu, wyzbyć się swych złudzeń… A jeśli to nie były złudzenia? Wyobraziłem sobie, że własnymi rękami wyrywam Pipikowi język z ust Wyobraziłem sobie… Wolałem jednak trzymać się myśli, iż całą tę historię wymyślił sobie Apter. Z tego prostego powodu, że przypuszczenia doprowadzały mnie do wściekłości. Podniosłem z wycieraczki pogięte wydanie gazety „Jerusalem Post” i przebiegłem wzrokiem pierwszą stronę. Czołowy artykuł dotyczył izraelskiego budżetu na rok 1988. „Niższe od oczekiwanych wpływy eksportowe mogą zachwiać państwowym budżetem”. Następny – trzech sędziów postawionych przed trybunałem za łapówkarstwo i kolejnych trzech ukaranych za to samo w trybie administracyjnym.
Pomiędzy dwie kolumny wciśnięto zdjęcie ministra obrony przy murze, który nie tak zrodziła się z jego histerii; był to zdeformowany duch koszmarnej przeszłości, który nigdy się nie rozpłynął. Apter to człowiek, który każdego dnia spodziewał się swojej egzekucji. Wyolbrzymiał arabskie zagrożenie, tęsknił za bezpieczeństwem, którego tak naprawdę nigdy nie zaznał, tęsknił za utraconą rodziną, przeklinał zmarnowane życie. Tak, to musiała być histeryczna iluzja tego bladego człowieczka bojącego się wszystkiego, wiodącego marną wegetację. To owoc jego samotności, tęsknot i obaw – a jeśli nie; jeżeli istotnie Pipik ponownie z rozmysłem podszył się pode mnie, jeżeli Apter nie stracił swego wątłego kontaktu z rzeczywistością lub po prostu nie łgał bezczelnie, jeśli Pipik rzeczywiście go namierzył i zabrał na lunch, żeby naigrawać się z jego bezradności – to moje wcześniejsze zamierzenie, żeby Pipika unicestwić, zetrzeć z powierzchni ziemi, zerwać mu z twarzy maskę, wcale nie było takie diabolicznie okrutne i nieludzkie. Czym Pipik pogardza bardziej, rzeczywistością czy mną?
Читать дальше