– Wiem… To wszystko głupoty, ale jednak mnie bawią… Wiesz? Spokojnie. Oddychaj powoli.
Zastanów się. Ona sądzi, że jesteś w posiadaniu tego miliona od Smilesburgera i zwyczajnie próbuje różnych sztuczek. Puścisz wodze i obudzisz się z ręką w nocniku, upomniałem siebie.
– Masz dłoń… To znaczy, gdybym niczego o tobie nie wiedziała, gdybym czytała z ręki kogoś zupełnie obcego… Gdybym wcale cię nie znała, to powiedziałabym, że masz dłoń… wielkiego przywódcy.
Powinienem był uciec wcześniej. Zamiast tego wszedłem w nią. Uciekłem dopiero potem. Oto i najbardziej groteskowy z banałów.
ROZDZIAŁ 8
„NIEMOŻNOŚĆ OPANOWANIA REALNYCH RZECZY”
A oto, co uknuł dotąd Pipik. On sam, amerykański Żyd w średnim wieku, zajął apartament w jerozolimskim hotelu King David i zaczął rozgłaszać, że izraelscy Żydzi aszkenazyjskiego pochodzenia, stanowiący ponad połowę – i to tę bardziej wpływową – populacji kraju, ci sami ludzie, którzy właściwie zorganizowali państwo Izrael i stanowili jego przywódczą kadrę, powinni wrócić do miejsc, skąd się wywodzili. Winni odrodzić żydowskie życie w Europie, które zniszczył Hitler między 1939 i 1945 rokiem. Przekonywał, że ten postsyjonistyczny program, nazwany przez niego diasporyzmem, jest jedynym sposobem uniknięcia drugiego holocaustu – czyli zgładzenia trzech milionów izraelskich Żydów przez ich arabskich nieprzyjaciół. Argumentował, że nawet ewentualne zwycięstwo nad Arabami, osiągnięte za pomocą broni jądrowej, oznaczać będzie w istocie klęskę; upadek moralnych fundamentów, na których opierała się żydowska kultura. Stwierdził, iż – z pomocą żydowskich filantropów – jest w stanie zgromadzić odpowiednie fundusze i zrealizować swe idee jeszcze przed upływem dwutysięcznego roku. To, że nie były to czcz mrzonki, potwierdzać miała historia syjonizmu. Porównywał swoi nlan z koncepcjami Herzla, wysuniętymi w dziewiętnastym stuleciu i propagującymi założenie żydowskiego państwa, które ówcześnie zostały uznane za całkowicie nierealne lub nawet obłędne. Oznajmił, iż wie, że część ludności Europy pozostaje nastawiona antysemicko, ale jednocześnie wystąpił z pomysłem realizacji „uzdrowicielskiego” programu dla tych dziesiątków milionów, cierpiących na chorobę nietolerancji, ulegających pokusie poddawania się tradycyjnemu antysemityzmowi. Zapowiedział, że potrafi nauczyć ich kontrolowania swych antypatii w stosunku do Żydów niegdyś wyrzuconych z kontynentu. Organizację mającą wypełnić ten program nazwał mianem Anonimowych Antysemitów, a w podróżach towarzyszy mu członkini A.A-S., amerykańska pielęgniarka, wywodząca się z polsko-irlandzkiej, katolickiej rodziny, która zaświadcza, że sama jest „wyleczoną antysemitką”. Kobieta owa znalazła się pod wpływem przedstawionej ideologii, gdy pracowała jako pielęgniarka w szpitalu w Chicago i tam opiekowała się chorym na raka głosicielem diasporyzmu. Lider diasporyzmu i jednocześnie założyciel A.A-S. wcześniej działał jako prywatny detektyw, prowadząc w Chicago niewielką agencję. Specjalizował się w poszukiwaniu zaginionych osób. Jego zainteresowanie światową polityką oraz troska dotycząca losu Żydów i żydowskich ideałów datuje się od chwili, gdy podjął własną walkę o życie z toczącym go nowotworem. Wtedy to odkrył w sobie powołanie do wypełniania wyższych celów przez resztę swoich dni. (Nadto wielkie wrażenie wywarła na nim sprawa Jonathana Pollarda, amerykańskiego
Żyda działającego jako izraelski szpieg w siłach zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Izraelscy mocodawcy Pollarda bezdusznie spisali go na straty w chwili jego dekonspiracji. Afera ta wzmogła obawy, iż Żydzi z diaspory wykorzystywani są cynicznie przez izraelskie władze, ze swoistym makiawelizmem domagające się lojalności wobec Izraela od wszystkich Żydów na świecie.) O jego przeszłości wiadomo niewiele, prócz tego, iż jako młodzieniec starał się za wszelką cenę wyprzeć wszelkich cech swojego semickiego pochodzenia. Jego współpracowniczka i partnerka wspominała, że matka karała go bezlitośnie, gdy był jeszcze dzieckiem, ale poza tym szczegółem początki jego biografii osnute są mgłą tajemnicy. Nawet ów przytoczony detal sprawia wrażenie płodu specyficznej wyobraźni, tej samej, która zrodziła nierealistyczne idee diasporyzmu.
Dodać wypada, że człowiek ten podobny jest niezwykle z wyglądu do amerykańskiego pisarza Philipa Rotha. Twierdzi także, iż Philip Roth to jego własne nazwisko i zdaje się nie mieć nic przeciwko temu, by wykorzystać ten nadzwyczajny, jeśli nie fantastyczny, zbieg okoliczności do swoich celów – dając do zrozumienia, że on sam jest znanym powieściopisarzem. W ten sposób łatwiej propagować mu sprawę diasporyzmu. Za sprawą opisanego wybiegu zdołał nakłonić Louisa B.
Smilesburgera, podstarzałą i schorowaną ofiarę holocaustu, niegdyś zamożnego jubilera z Nowego Jorku, obecnie zamieszkałego w Jerozolimie, do przekazania na rzecz realizacji programu diasporystów fortuny w wysokości miliona dolarów. Jednakże Smilesburger wręczył osobiście czek nie Rothowi diasporyście, jak zamierzał, ale pisarzowi Philipowi Rothowi, który przybył do Jerozolimy dwa dni wcześniej, aby przeprowadzić wywiad z izraelskim prozaikiem, Aaronem Appelfeldem. Roth pisarz jadł akurat z Appelfeldem lunch w jednej z kafejek, gdy natknął się nań Smilesburger – który błędnie wnioskował, że pisarz i diasporysta to jedna i ta sama osoba – i dał mu swój czek.
Do tego czasu drogi obydwu Rothów przecięły się w sali sądowej, gdzie toczy się proces Johna Demianiuka, amerykańskiego mechanika samochodowego ukraińskiego pochodzenia, wydanego Izraelowi przez Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych. Demianiuk oskarżony jest o to, że będąc sadystycznym strażnikiem w Treblince, znanym jako Iwan Groźny, dopuścił się w obozie masowych morderstw na Żydach. Rozprawa ta oraz arabskie powstanie przeciwko władzy izraelskiej na tzw. terytoriach okupowanych (oba te wydarzenia relacjonowane są przez media na całym świecie) stanowiły tło, na jakim doszło do spotkania diasporysty z wrogo nastawionym doń pisarzem. Pisarz Roth ostrzegł swego imiennika, że jeśli ten nie przestanie się za niego podawać, to sprawą zajmą się organa sprawiedliwości.
Pisarz był wciąż wstrząśnięty gwałtowną wymianą zdań z diasporysta, kiedy w kawiarni zjawił się pan Smilesburger. Pisarz machinalnie odegrał rolę tego, za kogo go wzięto (a więc siebie samego!), i przyjął kopertę od pana Smilesburgera, nie mając rzecz jasna pojęcia, że w grę wchodzi tak wielka kwota. Później tego samego dnia, po odwiedzeniu – razem ze swoim dawnym przyjacielem ze szkolnej ławy, Palestyńczykiem – izraelskiego sądu w okupowanym Ramallah (gdzie ponownie omyłkowo został uznany za diasporystę, lecz nie wyjaśnił nieporozumienia, ale nawet, ku swemu zdumieniu, wygłosił w domu przyjaciela namiętną pochwałę dia-sporyzmu) pisarz zgubił czek Smilesburgera (lub też czek został skonfiskowany), gdy pluton izraelskich żołnierzy zatrzymał i zrewidował go na szosie z Jerozolimy do Ramallah. Do Jerozolimy odwoził go taksówką arabski kierowca.
Pisarz, który jakieś siedem miesięcy wcześniej zapadł na głębokie załamanie nerwowe, najpewniej wywołane nadużywaniem niebezpiecznego środka nasennego, przepisanego mu po przebytej operacji kolana, został poważnie wytrącony z równowagi przez opisane wypadki. Również przez swoje własne, niewytłumaczalne zachowanie. Obawiał się, że wszystko to może spowodować nawrót choroby.
Głęboki niepokój w skrajnym momencie dezorientacji każe mu nawet zanegować realność tego, co się dzieje. Wydało mu się, że nadal przebywa w swej wiejskiej posiadłości w Connecticut i padł tylko ofiarą halucynacji; tych samych, które ubiegłego lata przywiodły go na skraj samobójstwa. Zdaje się przestać nad sobą panować, nie mając też wpływu na tego drugiego Philipa Rotha. W istocie nie chce myśleć o drugim Philipie Rocie jako o oszuście albo o swoim cieniu, lecz zaczyna nazywać go Mosze Pipikiem. To imię i nazwisko przywołane z dzieciństwa, w języku jidysz brzmiące jak „Mojżesz Pępek”. Tym sposobem ma nadzieję uwolnić się od paranoicznych obaw, potęgujących rzeczywiste zagrożenie, jakie wywołało pojawienie się „tego drugiego”.
Читать дальше