Wszystko tam przerysowane, przesadnie uproszczone, oderwane od logiki i zmysłowych doświadczeń – a jednak wygrywa właśnie on! Cóż, trudno. Może trzeba dostrzec w nim nie przerażającą zjawę, nie do końca istniejącą, która przez kanibalizm dopełnia swego jestestwa; nie demoniczną postać, która ucieka od siebie i innych i potrafi doświadczyć siebie jedynie wtedy, gdy doświadcza siebie jako kogoś innego; nie kogoś na poły żywego, na poły martwego, na poły zwariowanego, nie kogoś uprawiającego szarlatanerię – tylko pogratulować mu wspaniałego zwycięstwa. Górą okazał się wątek Pipika.
On wygrywa, a ty przegrywasz, pomyślałem sobie. Więc wracaj do domu. Lepiej zaprzestań walki o Medal Żywego Realizmu, choćby nawet miało oznaczać to klęskę w tych zawodach. W ten sposób jednak dojdziesz do siebie, odzyskasz utracony spokój. Niech tam porywają albo nie syna Demianiuka, niech go torturują albo nie, skoro tak uknuł Pipik. Niech się dzieje co chce, obojętnie, czy pozostaniesz w Jerozolimie, czy wrócisz do Londynu. Gdyby miało się to wydarzyć podczas twego pobytu w Izraelu, to gazety nie tylko przedstawią cię jako sprawcę, ale i zamieszczą twoje zdjęcie oraz notkę biograficzną na którejś z bocznych kolumn. W Anglii raczej unikniesz nieprzyjemności – miejscowe siły bezpieczeństwa przydybią go w jaskini na brzegu Morza Martwego razem z brodatymi kompanami oraz porwanym. Tak więc on zapewne postanowił wprowadzić w życie myśl, która ledwie przemknęła przez twoją głowę, gdy zobaczyłeś spacerującego bez ochrony młodego Demianiuka. Fakt ten nie niesie dla ciebie specjalnego niebezpieczeństwa, jakkolwiek on pragnąłby obarczyć ciebie autorstwem własnego pomysłu i zacznie twierdzić, kiedy wezmą go na przesłuchanie, że jest zwyczajnym ochroniarzem z Chicago, prywatnym detektywem wynajmowanym za forsę do wypełniania przeróżnych zleceń i doda, że uprowadzenie syna Demianiuka to z pewnością stworzony przez ciebie melodramat o zemście i sprawiedliwości.
Oczywiście, znajdą się tacy, którzy nie ośmielą się mu uwierzyć. Lecz i dla nich Pipik znajdzie argument: stanie się nim twe szaleństwo wywołane halcionem (bez wątpienia zrodzi to odruch współczucia). Nowa wersja opowieści o Jekyllu i panu Hyde. Padną słowa: „Nigdy nie otrząsnął się z załamania i oto skutki. Tak, to załamanie… Coś gorszego od najbardziej przewrotnej wyobraźni pisarskiej”.
Jednak nigdy tak naprawdę nie uciekłem z tego spiskowego świata w bardziej wyrafinowany, subtelniejszy, wewnętrznie spójny świat mojej własnej narracji – nie dotarłem na lotnisko, nie dotarłem nawet do domu Aarona. Stało się tak, ponieważ w taksówce przypomniałem sobie polityczną karykaturę, jaką zobaczyłem w jednej z angielskich gazet, gdy podczas wojny w Libanie mieszkałem w Londynie. Obrzydliwa rycina przedstawiała Żyda z wielkim nosem, rozkładającego bezradnie ręce i obojętnie wzruszającego ramionami, stojącego na stosie ułożonym z ciał zabitych Arabów. Zapewne miała to być karykatura Menachema Begina, ówczesnego izraelskiego premiera. Rysunek – wielce realistyczny – kojarzył się bardzo z dawnymi rycinami z nazistowskiej prasy. I właśnie jego wspomnienie zawróciło mnie z drogi. Ledwie wyjechaliśmy z Jerozolimy, kazałem taksówkarzowi zawrócić do hotelu King David. Pomyślałem: kiedy on obetnie chłopakowi uszy i prześle je pocztą do celi Demianiukowi, wówczas „Guardian” uzna to za materiał na pierwszą stronę. Obrońcy Demianiuka podgrzali już atmosferę, mówiąc z tupetem do żydowskich sędziów, że oskarżenie Demianiuka o zbrodnie popełnione w Treblince upodabnia tę rozprawę do procesu Dreyfusa. Czy porwanie nie będzie stanowiło dowodu na słuszność tego stwierdzenia, czy za Demianiukiem nie opowiedzą się, prócz jego zamieszkałych w Stanach i Kanadzie ukraińskich ziomków, także dziennikarze z otwarcie lewicujących bądź otwarcie prawicowych dzienników? Wszyscy ludzie na świecie, których nazwiska kończą się na „iuk”, uznają, że nie ma co spodziewać się sprawiedliwości po Żydach, że Demianiuk to żydowski kozioł ofiarny, że Izrael to państwo bezprawia, że toczący się w Jerozolimie „proces pokazowy” ma tylko usprawiedliwić cierpiętnicze mity Żydów, że Żydzi w istocie łakną jedynie zemsty. Dla stronników Demianiuka akcja planowana przez Moszego Pipika będzie po prostu wodą na ich młyn. Zaczną trąbić na cały świat, że proces jest z góry ukartowany, a tenże s’wiat zacznie współczuć oskarżonemu.
Zrozumiałem, że Pipik chciał sprowokować właśnie mnie. Przecież to szalone porwanie stanowiłoby straszny cios dla sprawy, którą promował. I wniosek taki sprawił, że kazałem kierowcy podjechać pod hotel King David, a nie pod posterunek policji. Gdyby nie wydawało mi się, że zostałem upokarzająco wywiedziony w pole przez adwersarza, nie dorównującego mi pod żadnym względem, gdybym nie uzmysłowił sobie, że popełniłem fatalne głupstwo bezmyślnie przyjmując czek od Smilesburgera – i w konsekwencji, nie mając pojęcia o rzeczywistej skali konfliktu na zachodnim brzegu Jordanu, zostałem zatrzymany cokolwiek brutalnie przez izraelski patrol – to może nie poczułbym teraz, iż spoczywa na mnie i tylko na mnie obowiązek załatwienia na dobre tego łajdaka. Ukrócenia jego szaleństw. Ukrócenia moich. Wyolbrzymiałem niebezpieczeństwo, jakie groziło mi z jego strony od samego początku. Powiedziałem sobie: nie musisz wzywać izraelskich komandosów, by wykończyć Moszego Pipika. Już jest jedną nogą w grobie. Trzeba go tylko lekko popchnąć. To proste – trzeba go zniszczyć.
Zniszczyć go. Byłem na tyle wzburzony, że zdawało mi się, iż leży to w granicach moich możliwości.
Myślałem: nadeszła chwila ostatecznego starcia pomiędzy nami dwoma. Roth oryginalny kontra Roth fałszywy, ten odpowiedzialny kontra ten beztroski, ów prężny i zdrowy kontra ten szalony, Roth poważny kontra Roth powierzchowny, Roth wszechstronny kontra Roth ograniczony, Roth utalentowany kontra Roth niespełniony, Roth pełen wyobraźni kontra Roth eskapista, Roth wykształcony kontra Roth ciemny, Roth rozsądny konta Roth fanatyczny, Roth jedyny kontra Roth zbędny, Roth twórczy kontra Roth bezużyteczny…
Taksówka czekała na mnie na łukowatym podjeździe przed hotelem King David. Przy frontowych drzwiach stał o tej porze (bardzo wczesnym rankiem) uzbrojony strażnik, który eskortował mnie aż do lady recepcjonisty. Recepcjoniście powtórzyłem to, co przed momentem powiedziałem strażnikowi: że oczekuje mnie pan Roth.
Recepcjonista uśmiechnął się.
– Pański brat? Przytaknąłem skinieniem.
– Bliźniak.
Potwierdziłem powtórnie. Niech mu będzie.
– Wyjechał. Już go tu nie ma – powiedział i zerknął na ścienny zegar. – Pański brat opuścił hotel pół godziny temu.
„Pół godziny temu”! Ależ to słowa Meemy Gitchy!
– Wszyscy wyjechali? – zapytałem. – Nasi krewni też?
– On mieszkał tu sam, proszę pana.
– Nie. Niemożliwe. Miałem się tu spotkać z nim i z naszymi kuzynami. Trzema brodatymi mężczyznami w jarmułkach.
– Ani wczoraj, ani dziś ich tu nie było, panie Roth.
– Nie zjawili się? – spytałem.
– Raczej nie, proszę pana. A on wyjechał. O czwartej trzydzieści nad łanem. I nie wróci.
– Nie zostawił mi żadnej wiadomości?
– Nie, proszę pana.
– Czy powiedział, dokąd się wybiera?
– Zdaje się, że do Rumunii.
– O czwartej trzydzieści rano! Oczywiście… Czy przypadkiem nie odwiedził wieczorem mego brata Meir Kahane? Wie pan, kto to taki? Wie pan, kim jest rabbi Meir Kahane?
Meir Kahane był liderem izraelskich ekstremistów.
Читать дальше