– Wziął za dużo – powiedziałem do siebie.
Postanowiłem nie kończyć tej telefonicznej rozmowy z Jinx. Wpadłem na inny pomysł.
Po jakimś czasie przebudził się na nowo. Krople potu spływały mu z czoła po policzkach.
– Czy mam wezwać lekarza? – spytałem go. – A może chcesz, żebym zadzwonił do panny Jinx Posseski?
– Chcę tylko, żebyś… Chcę, żebyś…
Łzy zatańczyły mu w oczach. Nie mógł dokończyć.
– Co takiego chcesz?
– Oddaj, co ukradłeś.
– Posłuchaj, jesteś chory. I chyba cierpisz piekielny ból, co? Bierzesz środki przeciwbólowe, które wprowadzają cię w stan oszołomienia. W tym rzecz, że bierzesz ich mnóstwo, prawda? Sam wiem, co to takiego. Wiem, co takie środki potrafią zrobić z człowiekiem. Nie, wcale nie chcę posyłać uzależnionych do więzienia. Jednak jeżeli nie będę mógł pozbyć się ciebie inaczej, to przestanę zważać na twoją chorobę, na twój ból. Nie będzie mnie obchodziło, że jesteś skołowany prochami.
Będę bezlitosny, jeżeli zajdzie taka konieczność. Tylko czy zajdzie taka konieczność? Czego ci potrzeba, żebyś się stąd wyniósł, wybrał gdzieś z panną Posseski i poszukał odrobiny ciszy i spokoju?
To, czym zajmujesz się obecnie, jest farsą, nie ma żadnego znaczenia i do niczego nie prowadzi.
Bardzo prawdopodobne, że wy dwoje w końcu sprowadzicie sobie na głowy jakieś nieszczęście.
Wyjedźcie gdzieś, a ja pokryję koszta. Kupię wam bilety lotnicze w pierwszej klasie do dowolnie wybranego miasta na ziemi i dorzucę jeszcze trochę pieniędzy na ewentualne wydatki. Czy to nie brzmi sensownie? Nie będę wszczynał sprawy sądowej, jeśli wyniesiecie się w miarę prędko. A więc uzgodnijmy szczegóły i połóżmy temu koniec.
– Jakie to proste – powiedział. Wydawał się już trzeźwiejszy, chociaż nadal pozostawał strasznie blady, a krople potu zebrały mu się na górnej wardze. – Mosze Pipik dostaje sowitą odprawę. Laureat wielu nagród znowu górą.
– A może powiadomienie żydowskiej policji zdaje ci się bardziej humanitarnym rozwiązaniem?
Kiedy cię spłacę, to wyjdziesz z tego z twarzą. Dam ci dziesięć tysięcy dolarów. To kupa forsy. Mam tu wydawcę (czemu nie pomyślałem wcześniej, by do niego zadzwonić!?) i do jutrzejszego południa wyciągnę dla ciebie dziesięć tysięcy dolarów w gotówce…
– …Pod warunkiem że opuszczę Jerozolimę jutro wieczorem?
– Zgadza się.
– Ja dostanę dziesięć patyków, a ty odzyskasz równowagę?
– Nie muszę odzyskiwać równowagi.
– Nie musisz? – wybuchnął śmiechem. Naraz usiadł wyprostowany. Wyglądało na to, że już doszedł do siebie. Albo prochy przestały działać, albo Pipik przełamał oszołomienie, w każdym razie znowu był sobą (jeżeli w ogóle kiedykolwiek był sobą).
– Ty, który uczyłeś się arytmetyki u panny Duchiń, powiadasz mi teraz o równowadze – tu zaczął gestykulować jak jakiś żydowski komik, dłonie na lewo, potem dłonie na prawo, udając, że przekłada coś z jednej sterty na drugą. – Usiłujesz wmówić, że dziesięć tysięcy to uczciwa rekompensata za zabrany milion? W szkole miałeś z matematyki całkiem niezłe stopnie. A przecież odejmowanie to podstawowe matematyczne działanie. Odświeżę ci pamięć. Odejmowanie to odwrotność dodawania.
Wynikiem odejmowania jest różnica. Symbol graficzny działania to znany znak minusa. Już ci coś świta? Dolary od dolarów odejmuje się świetnie, Phil. Wydaje mi się nawet, że odejmowanie wymyślono nawet dla dolarów.
Co to za człowiek? W połowie bystry i w połowie głupi? W połowie szalony i w połowie zdrowy umysłowo? W połowie zuchwały i w połowie przebiegły? Prawda o nim tkwiła zawsze w szczelinie między dwiema sprzecznościami.
– Panna Duchin… – powiedziałem. – Muszę przyznać, że nie pamiętam już panny Duchin.
– Popisywałeś się dla niej w szkolnym przedstawieniu. W czwartej klasie. Podziwiała cię. Wszyscy cię podziwiali. Matka, ciotka Mim, ciotka Honey, babcia Finkel… Kiedy byłeś jeszcze niemowlakiem, kobiety z rodziny zbierały się nad twoją kołyską. Matka cię przewijała i wszystkie one po kolei całowały cię w tyłek. Od tamtej pory kobiety ustawiały się w kolejce, żeby obcałowywać twój tyłek.
Cóż, teraz obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
– Pipik, coś ty za jeden? W co ty grasz? Nie brak ci poczucia humoru, no nie? Z pewnością nie jesteś tylko durniem, masz pełną wigoru przyjaciółkę, spory tupet i nawet trochę oleju w głowie. Nie chcę tego mówić, ale twoje sprytne krytykowanie Izraela kryje w sobie jakieś ziarno sensu. A może tylko odgrywasz jakąś złośliwą komedię? Argumenty przemawiające za diasporą nie są tak farsowe jak te w twoim wydaniu. Tkwi w nich jakaś obłąkańcza wiarygodność. To niemal prawda, że judaizm jest europocentryczny, że judaizm zrodził syjonizm i tak dalej. Wszystko to wydaje mi się też jednak infantylnym bajdurzeniem. Powiedz mi, proszę, o co w tym właściwie chodzi? Czy tylko o podszywanie się? To idiotyzm. Prędzej czy później muszą cię złapać. Kim jesteś? Powiedz, jak zarabiałeś na życie, zanim zająłeś się tym? Z tego co wiem, popraw mnie, jeśli się mylę, na razie nie podciągałeś pieniędzy z mojego konta bankowego. A więc z czego żyjesz? Karmisz się wyłącznie złotymi myślami?
– Zgadnij.
Teraz stał się figlarny i ożywiony. Niby flirtujący. „Zgadnij”… A może jest biseksualistą? Wystarczył mi tamten pedryl za drzwiami. Może chce, żebyśmy to zrobili razem; żeby Philip Roth pieprzył Philipa Rotha? Obawiałem się, iż to rodzaj igraszek za ostry nawet dla mnie.
– Nie potrafię odgadnąć. Jesteś dla mnie jak meduza – odrzekłem. – Czasem mam nawet uczucie, że beze mnie rozpuścisz się w powietrzu. Jesteś dość cywilizowany, dosyć inteligentny, masz trochę wiary w siebie, może jest w tobie coś fascynującego… Osóbki takie jak Jinx nie spadają z nieba.
Przede wszystkim jednak nigdy nie znalazłeś odpowiedzi na pytanie, po co żyjesz. Jesteś rozchwiany, rozczarowany, bardzo zgnębiony, bezkształtny, rozczłonkowany… Jesteś ledwie naszkicowaną istotą. Kim ty stajesz się beze mnie? Czy pod moją powłoką nie ma choć cząstki ciebie?
Jaki masz cel w życiu poza przekonywaniem ludzi, że jesteś kimś innym?
– Czyżbyś ty nie robił dokładnie tego samego?
– No tak, wiem, do czego zmierzasz, ale moje pytanie ma i szersze znaczenie, nie? Pipik, co robisz w prawdziwym życiu?
– Jestem licencjonowanym detektywem – odparł. – I co ty na to? Jestem prywatnym detektywem.
Spójrz.
Pokazał mi swoją legitymację. Ze zdjęciem, które równie dobrze mogło przedstawiać mnie. Licencja numer 7794. „…oficjalnie licencjonowany prywatny detektyw… z nadanymi przez legalne władze uprawnieniami”. I jego podpis. Mój podpis.
– Prowadzę agencję w Chicago – dodał. – Trzech facetów i ja. To wszystko. To mała agencja.
Robimy to co konkurencja… Poszukujemy złodziei, tropimy malwersacje, szukamy zaginionych osób, śledzimy niewiernych małżonków.
Czasem zajmujemy się grubszymi sprawami: narkotyki, zabójstwa. Ja specjalizuję się w poszukiwaniu zaginionych. Znają mnie z tego w okolicznych stanach. Pracowałem nawet w Meksyku i na Alasce. W ciągu ostatnich dwudziestu lat wykonałem wszystkie zlecenia, jakie dostałem. Rozpracowuję też morderstwa.
Oddałem mu legitymację i patrzyłem, jak wkłada ją z powrotem do swojego portfela. A może jest ze sto takich podrobionych legitymacji z moim nazwiskiem? Nie uznałem za celowe pytać o to w tamtej chwili. Zaciekawiło mnie jego ostatnie zdanie: „Rozpracowuję też morderstwa”.
Читать дальше