Zamiast polecić recepcjoniście ściągnięcie agenta ochrony i powiedzieć mu, że podszywający się pode mnie intruz – wariat, i to prawdopodobnie uzbrojony – wtargnął do mojego pokoju, podniosłem się, przeszedłem przez hol i skierowałem się do restauracji, by zobaczyć, czy można o tej porze dostać coś jeszcze do jedzenia. Zatrzymałem się w drzwiach, rozglądając się po sali za Pipikiem i Jinx. Najpewniej była razem z nim w barze, gdy wcześniej zszedł i zabrał mój klucz. Może jeszcze nie pieprzyli się w moim pokoju, tylko zeszli oboje najeść się na mój rachunek. Może…
Jednak ujrzałem tylko czterech facetów pijących kawę przy okrągłym stoliku w odległym kącie. Poza nimi nie było tu nikogo, nawet kelnerów. Tamta czwórka chyba nieźle się bawiła, bo rechotali zgodnie z czegoś. Gdy jeden z nich wstał, rozpoznałem w nim syna Demianiuka. Pozostałych trzech to zespół adwokatów broniących jego ojca – Kanadyjczyk Chumak, Amerykanin Gili i Izraelczyk Sheftel.
Prawdopodobnie podczas kolacji wypracowali już strategię na jutro, a teraz życzyli Johnówi juniorowi dobrej nocy. On zaś nie był już ubrany w doskonale skrojony garnitur, w jakim pokazywał się w sądzie. Miał na sobie luźne, wełniane spodnie i sportową koszulę. W jego ręce dojrzałem butelkę wody. Wtedy przypomniałem sobie to, co wyczytałem w zbiorze wycinków dotyczących procesu: z wyjątkiem Sheftela-który mieszkał i prowadził swą kancelarię w Tel Awiwie – pozostali obrońcy oraz rodzina Demianiuka obrali za siedzibę American Colony. Teraz młody Demianiuk brał pewnie wodę do swojego pokoju.
Wyszedł z jadalni mijając mnie w wejściu, a ja obróciłem się na pięcie i podążyłem za nim, jakbym tu właśnie na niego czekał. Zadałem sobie dokładnie to samo pytanie co dzień wcześniej, gdy opuszczał salę rozpraw: czy nad tym chłopakiem nie czuwa żadna ochrona? Czy nie ma w tym mieście żadnego byłego więźnia obozu, który stracił podczas holocaustu dzieci, siostry, brata, rodziców, który znosił nieludzkie upodlenie i teraz pragnąłby zemścić się na Demianiuku seniorze mordując jego syna? Czy nikt nie wpadł na pomysł, by uczynić z Demianiuka juniora zakładnika do czasu, aż stary przyzna się do winy? Nie miałem pojęcia, jakim cudem ten gładki młodzian kręci się swobodnie i beztrosko po tym kraju, zamieszkanym po części przez niedobitki pokolenia zdziesiątkowanego przez oprawców pokroju jego ojczulka. Czy w całym Izraelu nie znalazł się ani jeden mściciel?
I wtedy strzeliło mi do głowy: no a ty?
Przeszedłem za młodym Demianiukiem – trzymając się ledwie metr, półtora za nim – przez hol aż do schodów, tłumiąc w sobie pokusę, by zatrzymać go i powiedzieć: „Posłuchaj, nie mam ci za złe, iż sądzisz, że twój ojciec został wrobiony. Jesteś poczciwym amerykańskim chłopakiem i jakbyś mógł myśleć inaczej? Twoja wiara w ojca nie czyni jeszcze z ciebie mego wroga. Ale niektórzy ludzie tutaj mogą być innegp zdania. Piekielnie ryzykujesz, spacerując sobie tak beztrosko. Ty sam, twoje siostry i matka nacierpieliście się już wystarczająco, jednak pamiętaj także, że mnóstwo Żydów znosiło znacznie gorsze męki. Nie pozbędziesz się już piętna, choćbyś nie wiem jak starał się i łudził, ale i wielu Żydów nie doszło nigdy do siebie po tym, co przeszli sami i co spotkało ich rodziny. Możliwe, iż wystawiasz ich tolerancję na poważną próbę, paradując tak sobie po Jerozolimie w modnej, sportowej koszuli i wyprasowanych spodniach, z butelką wody mineralnej w dłoni… Jestem pewien, że myślisz sobie niewinnie: A co woda ma z tym wspólnego? Jednak nie wywołuj niepotrzebnie koszmarnych wspomnień, nie kuś losu, aby jakaś rozwścieczona i złamana dusza nie straciła kontroli i nie uczyniła czegoś godnego ubolewania”…
Kiedy Demianiuk junior wyszedł na zewnątrz, zatrzymałem się jednak, a potem wróciłem do środka i ruszyłem po schodach na najwyższe piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Szedłem korytarzem tak cicho, jak tylko potrafiłem, nasłuchując odgłosów zza drzwi, gdy nagle u szczytu schodów pojawił się ktoś… Ten ktoś patrzył na mnie – człowiek, który najwidoczniej śledził mnie, kiedy ja szedłem za synem Demianiuka. Pewnie tajniak! Agent wyznaczony przez politykę do czuwania nad bezpieczeństwem Johna juniora. A może temu typowi chodziło o mnie, to jest właściwie o Moszego Pipika! Miał na Pipika oko i teraz bierze mnie za niego? A może dowiedział się już o istnieniu nas obu i próbuje rozgryźć, co takiego kombinujemy potajemnie?
Chociaż z pokoju nie dobiegał nawet najcichszy szmer – Pipik zapewne już się zmył, przy okazji kradnąc mi coś lub niszcząc – nabrałem przekonania, iż mimo bardzo nikłej szansy zastania go w środku nie powinienem ryzykować i wchodzić tam. Tak więc odwróciłem się patrząc na schody, a wtedy drzwi od mojego apartamentu otwarły się i wyjrzała przez nie głowa Moszego Pipika. Nie chciałem, żeby zorientował się, jak bardzo mnie nastraszył, i zatrzymałem się… Zrobiłem nawet kilka powolnych kroków w jego stronę, gdy tak stał w progu. Jego twarz… Wyraz jego twarzy wstrząsnął mną. Miałem ochotę wyłącznie rzucić się biegiem po jakąś pomoc. To było oblicze, które widywałem wielokrotnie, przeglądając się w lustrze w dniach mojego załamania. Nie miał na nosie okularów i dostrzegłem w jego oczach tę, jakże dobrze mi znaną z ubiegłego lata, panikę. Strach z okresu, gdy ledwie potrafiłem myśleć o czymś innym niż popełnienie samobójstwa. Twarz, która tak bardzo przerażała Claire: obraz głębokiej depresji.
– To… ty – powiedział. I zamilkł. Moje pojawienie się stanowiło jednak dlań rodzaj oskarżenia. Po dłuższej chwili dodał słabym głosem: – Wejdź…
– Nie, to ty wyjdź. Załóż buty – na stopach miał skarpetki, a koszula wystawała mu ze spodni – zabieraj co twoje, oddaj klucz i wynoś się stąd.
Nie raczył mi na to nawet odpowiedzieć i odwrócił się tyłem. Podszedłem do drzwi i zajrzałem, aby przekonać się, czy je$t z nim Jinx. On tymczasem zwalił się jak długi na łóżko – łóżko bez Jinx – i wbił zbolały wzrok w biały sufit. Poduszki leżały w nieładzie, prześcieradło walało się po podłodze, na łóżku zaś obok niego znajdowała się otwarta książka: mój egzemplarz powieści Aarona Appelfelda „Tzili”. Reszta przedmiotów zdawała się pozostawać nietknięta. Zwykle pilnuję porządku, nawet w hotelowych pokojach. Rzeczy były tam, gdzie je pozostawiłem. Nie było ich znowu tak wiele: na małym biurku, koło dużego, łukowatego okna, leżały zapiski moich rozmów z Aaronem, trzy taśmy, na których nagrywałem nasze konwersacje, oraz angielskie tłumaczenie książki Aarona. Nie odsłuchał tych taśm – magnetofon znajdował się w mej jedynej walizce, ta natomiast była zamknięta w szafie, do której kluczyk spoczywał w moim portfelu. Być może szperał pośród koszul, skarpet i bielizny, ułożonych w szufladzie; być może pobrudził je nawet czymś, zdążyłem jednak przekonać się, że nie dokonał rytualnej ofiary z kozła w wannie, a więc w pewnym sensie miałem szczęście.
– Posłuchaj – rzuciłem mu od progu – ściągnę tu zaraz hotelową ochronę, a oni zadzwonią na policję. Włamałeś się do mojego pokoju. Naruszyłeś moje dobra osobiste. Nie wiem, co takiego mogłeś zabrać…
– No? Co zabrałem? – mówiąc to, zerwał się i usiadł na krawędzi łóżka. Ukrył twarz w dłoniach, tak że przez moment nie widziałem jego zgnębionej miny, która przywiodła koszmarne wspomnienia, która tak bardzo mnie przeraziła. On także nie widział mnie teraz, w tej chwili nie mógł napawać się tym zewnętrznym podobieństwem między nami, które kiedyś tam nasunęło mu szatański pomysł dokonania tej całej maskarady. Rozumiałem, że ludzie pragną zmieniać się przez cały czas: to taka uniwersalna pokusa, chęć przeistoczenia się. Chcą wyglądać inaczej, niż wyglądają, mówić innym głosem, być lepiej traktowani, wyzbyć się dotychczasowych trosk i tak dalej. Zmieniają fryzury, krawców, partnerów, dykcję, przyjaciół, zmieniają adresy, kształty nosów, tapety, partie polityczne, a wszystko po to, aby dotrzeć do samych siebie lub też od siebie uciec, ewentualnie upodobnić się do wybranych ideałów, co często staje się obsesją ich życia. Nawet Pipik nie wymknął się z tego schematu – tyle że on posiadał do tego wyjątkowy talent. Już nie musiał zbyt wielu cech imitować i wiedział tyle, że nie miał potrzeby uciekania się do fantazji. Mogłem pojąć pokusę wcielenia się w nie swoją rolę. Sam przecież, zaledwie przed paroma godzinami, grałem przed Ziadami, a potem przed Galem, przede wszystkim czyniłem to jednak pisząc książki: niby umieszczałem w nich siebie, czasem nawet strzępy własnej biografii, lecz pod tą maską kryła się zupełnie inna postać.
Читать дальше