– Lubisz niebezpieczne zadania – stwierdziłem.
– Muszę być w pogotowiu dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.
Podoba mi się takie ostre życie… Lubię czuć, jak adrenalina krąży mi w żyłach. Wszystko inne nudzi mnie.
„- Cóż, jestem zdumiony.
– To widać.
– Nie zdziwiłeś mnie co prawda tą adrenaliną, ale sądziłem, że wolisz podnosić jej poziom we krwi w nieco inny sposób.
– Czy Żyd nie może być prywatnym detektywem?
– Owszem, może.
– Czyżby detektyw nie mógł wyglądać tak jak ja? Lub jak ty?
– Nie o to chodzi…
– Myślisz, że kłamię. Żyjesz w cieplarnianym świecie: to ty jesteś tym prawdomównym Philipem, a ja jestem Philipem kłamcą. Ty to uczciwy Philip, natomiast ja to Philip nieuczciwy. Ty jesteś rozsądny, ja zaś to psychopata.
– Podoba mi się twoje zajęcie. Szukanie zaginionych… Bardzo sprytne w tych okolicznościach… A co skłoniło cię do podjęcia pracy detektywa? Opowiedz, skoro już poruszyliśmy ten temat.
– Zawsze byłem typem człowieka, który pragnie pomagać innym. Jeszcze jako dziecko nienawidziłem niesprawiedliwości. Doprowadzała mnie do szału. Nadal tak jest. I zawsze będzie.
Niesprawiedliwość stała się moją obsesją. Chyba dlatego, że byłem żydowskim dzieckiem, dorastającym w okresie wojny. W szkole mnie prześladowali. Tak samo jak Jonathana Pollarda.
Mogłem nawet zostać kimś takim jak Pollard. Marzyłem, niczym Pollard, żeby pracować dla Izraela, dla Mossadu, FBI, CIA…? Obie firmy odrzuciły mój akces. Nigdy nie dowiedziałem się dlaczego. Czasami myślę, że przez ciebie. Może pomyśleli, że facet będący duplikatem znanego pisarza narobi im tylko kłopotów. Ale to tylko moje domysły. Tak czy owak, chciałem być Żydem, który pracuje dla FBI. Pollard to dla mnie bardzo ważna postać. Jego przypadek jest tak istotny dla mojej sprawy, jak przypadek Dreyfusa był istotny dla Herzla. Z poufnych źródeł dowiedziałem się, że FBI przekazała Pollardowi listę prominentnych amerykańskich Żydów i poleciła udowodnić mu ich działalność szpiegowską. Nie chciał tego zrobić.
Pollard odpycha mnie, ale za to go cenię. Żyję w strachu, że pojawi się jakiś drugi Pollard. Żyję w strachu, bo wiem, co to będzie oznaczało.
– A więc, mam z tego wszystkiego wywnioskować, że zostałeś detektywem, żeby pomagać Żydom?
– Posłuchaj… Mówisz, że nic o mnie nie wiesz. Tu mam nad tobą przewagę, bo wiem o tobie bardzo wiele. Próbuję ci wytłumaczyć, że moją profesją jest wiedzieć o ludziach jak najwięcej. I nie tylko o tobie, o wszystkich. Chcesz, aby nasze szansę się wyrównały. W porządku, tylko że moje słowa natrafiają na mur niedowierzania… Zgoda, straciłem opanowanie, kiedy cię spotkałem. Nasze spotkanie zaskoczyło mnie także. Ale potem napisałem do ciebie list z przeprosinami. Niektóre spotkania bywają wstrząsające. Muszę powiedzieć, że jesteś dopiero drugą osobą, której spotkanie tak mną wstrząsnęło. Pracując jako detektyw uodporniłem się prawie na wszystko. Staram się wszystko rozumieć i ze wszystkim dawać sobie radę. Poprzednio wstrząsnęło mną tak jedynie spotkanie z prezydentem, w 1963. Przybył wtedy do Chicago. W owym czasie pracowałem jako ktoś w rodzaju ochroniarza. Zwykle wynajmowały mnie osoby prywatne, ale zdarzało się, że pracowałem też dla sektora publicznego… Było to w gabinecie burmistrza. Odjęło mi mowę, kiedy prezydent uścisnął moją rękę. Słowa zwyczajnie uwięzły mi w gardle. To nie zdarzało się często. Bez słów nie mógłbym się obejść w swoim zawodzie i to słowom właśnie zawdzięczam dziewięćdziesiąt procent swych sukcesów. Słowom i mózgowi. Stało się tak pewnie dlatego, że akurat tamtego dnia snułem masturbacyjne fantazje na temat jego żony pędzącej na nartach wodnych i czułem się winny z tego powodu. Wiesz, co prezydent mi powiedział? Rzekł: „Znam pańskiego przyjaciela, Styrona. Musi pan odwiedzić Waszyngton. Wtedy zjemy ze Styronem wspólną kolację”.
A potem dodał: „Podziwiam pańskie książki, zwłaszcza «Letting Go»„. Było to w sierpniu 1963. Trzy miesiące później został zastrzelony.
– Kennedy pomylił cię ze mną. Prezydent Stanów Zjednoczonych myślał, że ochroniarz burmistrza Chicago pisze po godzinach powieści!
– Ten człowiek ściskał dziennie sześć milionów dłoni. Wziął mnie za ciebie. To nie było trudne: znał nazwisko, twarz, a poza tym ludzie zawsze biorą ochroniarzy za kogoś innego. Tak już jest.
Ochroniarze są zawsze potrzebni. Ktoś, powiedzmy tu, czuje się zagrożony. Otacza się gorylami, podróżuje z nimi. Udaje, że to jego przyjaciele albo ktoś taki. Jasne, niektórzy klienci żądają od ochroniarza, żeby odgrywał swoją rolę. Czarny garnitur, ciemne okulary, pistolet na szelkach.
Filmowy wygląd. Chcą tego, więc spełnia się ich wymagania. Chcą, żeby wszyscy wiedzieli: oto ochroniarz; żeby to rzucało się w oczy. Miałem pewnego stałego klienta w Chicago. Gruba ryba, kupa forsy… On uwielbiał takie pokazy. Raz pojechałem z nim do Vegas. On, jego wóz i jego przyjaciele.
Wszystko z wielką pompą i powagą. Musiałem rewidować kobiety idące do łazienki. Musiałem je tam podglądać i to tak, że nie zdawały sobie z tego sprawy.
– I to było trudne?
– Miałem wtedy dwadzieścia siedem, może dwadzieścia osiem lat. Jakoś sobie poradziłem. Teraz układy się zmieniły, ale wówczas byłem chyba jedynym żydowskim gorylem w całym stanie.
Odwalałem pionierską robotę. Inne żydowskie chłopaki szły na uczelnie prawnicze. Tak chciały ich rodziny. Czy twój staruszek nie chciał, żebyś kształcił się na prawnika, a nie na nauczyciela angielskiego?
– Skąd o tym wiesz?
– Od Clive’a Cummisa, kumpla twojego brata. Teraz jest znanym adwokatem w New Jersey. Zanim zacząłeś studiować literaturę, twój ojciec namówił Clive’a, by ten przekonał cię, że powinieneś raczej studiować prawo.
– Nie przypominam sobie, żeby mnie do tego przekonywał.
– Pewnie… Clive powiedział, że nigdy nie wyżyjesz z nauczania angielskiego. Ty odparłeś mu, że mało cię to interesuje.
– Cóż, ten incydent jakoś umknął mi z pamięci.
– Jednak nie zapomniał o nim Clive.
– A więc widziałeś się również z Clive’em Cummisem?
– Dostaję zlecenia od prawników z całego kraju. Moja agencja ściśle współpracuje z wieloma firmami prawniczymi. Podrzucają nam mnóstwo roboty w Chicago i okolicach. Oni pomagają nam, a my z kolei im. Mam niezłe układy z policyjnymi wydziałami, głównie w Illinois, Wisconsin i Indianie. Mam dostęp do kartotek i archiwów lokalnej policji. Nic dziwnego, dzięki mnie przymknęli wielu kolesi.
Muszę przyznać, że powoli zaczynałem mu wierzyć.
– Wiesz co? Nigdy, przenigdy nie chciałem zajmować się tym, co żydowskie – powiedział. – To właśnie jeden z naszych największych błędów. Uczelnie prawnicze to po prostu nowe getta. Ty też zająłeś się tradycyjnie żydowskimi rzeczami: pisaniem, książkami, nauczaniem w szkołach. Książki to typowo żydowski sposób ukrywania strachu przed gojami. Widzisz, już dawno rozumowałem jak dobry diasporysta. Moje idee były wtedy jeszcze surowe, nie potrafiłem ich wyrazić, ale instynkt mnie nie zawodził. Ci ludzie tutaj określają to mianem asymilacji, by przydać pejoratywnego kontekstu… Mnie zwyczajnie chodziło o życie po ludzku. Wstąpiłem do wojska, żeby walczyć w Korei. Chciałem walczyć z komunistami. Nigdy mnie tam nie posłali. Zrobili ze mnie żandarma w Fort Benning. Zająłem się tam kulturystyką, nauczyłem się kierować ruchem drogowym. Stałem się ekspertem od broni krótkiej. Zakochałem się w broni. Studiowałem historię sztuki wojennej. Ty występowałeś przeciwko militarystom, a ja zostałem cholernie dobrym żandarmem, najlepszym w całej Georgii! Pokazywałem wszystkim, jaki to ze mnie twardziel. Nie bój się, mówiłem sobie, nie uciekaj, napieprzaj mięczaków, ile wlezie. W ten sposób nabrałem przekonania o własnej wartości.
Читать дальше