Przed zapadnięciem zmroku kilkuset Żydów z trzydziestotysięcznej żydowskiej populacji miasta uciekło na drugą stronę rzeki Detroit, do Windsor w stanie Ontario, a w historii Ameryki zapisał się pierwszy wielki pogrom, jawnie wzorowany na „spontanicznych demonstracjach” przeciwko Żydom w Niemczech, znanych pod nazwą Kristallnacht - „Noc Tłuczonych Szyb”, którą naziści zaplanowali z całym okrucieństwem cztery lata wcześniej, a której ojciec Coughlin bronił w swoim czasie jako reakcji Niemców na „żydowską zarazę komunizmu”. „Kryształowa noc” w Detroit doczekała się podobnej obrony na łamach „Detroit Times”, gdzie nazwano ją niefortunnym, lecz nieuniknionym i w pełni zrozumiałym odzewem społeczeństwa na poczynania nieodpowiedzialnego awanturnika, określonego przez gazetę mianem „żydowskiego demagoga, który od samego początku świadomie prowokował gniew amerykańskich patriotów swoimi oszczerczymi kalumniami”.
W tydzień po wrześniowej napaści na Żydów w Detroit – do której nie ustosunkował się oficjalnie ani gubernator Michigan, ani burmistrz miasta – rozpoczęły się ataki na żydowskie domy, sklepy i synagogi w Cleveland, Cincinnati, Indianapolis i St. Louis, sprowokowane, zdaniem wrogów Winchella, przez jego nieodpowiedzialne wystąpienia w tych miastach po awanturze, którą rozpętał w Detroit. Sam Winchell – który w Indianapolis ledwo uniknął śmierci, gdy zrzucono na niego z dachu płytę chodnikową, trafiając w stojącego obok ochroniarza – tłumaczył zajścia „klimatem nienawiści” rozsiewanym z Białego Domu.
Naszą ulicę w Newark dzieliły setki mil od Dexeter Boulevard w Detroit, nikt z naszych znajomych nigdy nie był w Detroit, a do września czterdziestego drugiego roku cała wiedza chłopaków z sąsiedztwa o tym mieście sprowadzała się do informacji, że jedynym żydowskim członkiem tamtejszej drużyny baseballowej, czyli Tygrysów, jest fenomenalny pierwszy bazowy, Hank Greenberg. Za to po zamieszkach Winchellowskich nawet małe dzieci recytowały jak z nut nazwy dzielnic Detroit, w których doszło do aktów agresji. Papugując podsłuchane opinie rodziców, malcy kłócili się zajadle, czy Walter Winchell jest bohaterem, czy błaznem, ofiarą czy karierowiczem, i czy gra na korzyść Lindbergha, podsuwając gojom wygodny argument, że Żydzi sami sobie zgotowali marny los. Kłócili się, czy byłoby lepiej, gdyby Winchell, zanim sprowokował ogólnonarodowy pogrom, poddał się i pozwolił na przywrócenie „normalnych” stosunków między Żydami a resztą Amerykanów, czy też raczej, na dłuższą metę, postępuje słusznie, podnosząc alarm wśród skorych do ugody Żydów – i budząc sumienia chrześcijan – obnażaniem groźby antysemityzmu, pieniącego się w całej Ameryce. W drodze do szkoły, na boisku po lekcjach, na szkolnych korytarzach podczas przerw, widać było najinteligentniejsze dzieciaki, w wieku Sandy’ego, a nawet niewiele starsze ode mnie, dyskutujące zajadle o tym, czy peregrynacje Waltera Winchella ze skrzynką po mydle i jego demaskatorskie przemówienia o niemiecko-amerykańskich bundystach, o stronnictwie Coughlina, Ku-Klux-Klanie, Srebrnych Koszulach, ruchu Najpierw Ameryka, Czarnym Legionie i Amerykańskiej Partii Nazistowskiej, mające sprowokować te zorganizowane grupy antysemickie, wraz z tysiącami ich niewidocznych sojuszników, do jednoznacznego ujawnienia się – a zarazem do ujawnienia prawdy o prezydencie jako naczelniku i wodzu państwa, który jak dotąd nie zdobył się na ogłoszenie w kraju stanu wyjątkowego, nie mówiąc już o wysłaniu oddziałów federalnych dla zapobieżenia dalszym zamieszkom – działają na korzyść Żydów, czy na niekorzyść Żydów.
Po Detroit, Żydzi z Newark – około pięćdziesięciotysięczna grupa w mieście liczącym grubo ponad pół miliona mieszkańców – zaczęli przygotowywać się na ewentualność poważnych zamieszek na własnych ulicach, do których mogło dojść albo gdyby Winchell, kierując się z powrotem na wschód, złożył wizytę w New Jersey, albo przez samoczynne przenoszenie się niepokojów do miast, gdzie, tak jak w Newark, żydowskie enklawy sąsiadowały z wielkimi robotniczymi społecznościami Irlandczyków, Włochów, Niemców i Słowian, wśród których niemało było bigotów. Zakładano, że pronazistowska konspiracja, która tak skutecznie wznieciła zamieszki w Detroit, bez większego trudu przekształci tych ludzi w bezmyślną, niszczycielską masę.
Niemal z dnia na dzień rabin Joachim Prinz, przy współpracy pięciu innych szacownych Żydów z Newark – w tym Meyera Ellensteina – powołał miejscowy Żydowski Komitet Troski Obywatelskiej. Grupa ta szybko stała się modelem podobnych spontanicznie zakładanych żydowskich organizacji obywatelskich w innych dużych miastach. Celem ich działań było zapewnienie bezpieczeństwa ludności żydowskiej poprzez mobilizowanie lokalnych władz do sporządzenia planów działania na najgorszą ewentualność. Komitet miasta Newark zorganizował na początek zebranie w ratuszu – pod przewodnictwem burmistrza Murphy’ego, którego wybór na to stanowisko zakończył ośmioletnią kadencję Ellensteina – z udziałem szefa policji, komendanta straży pożarnej i dyrektora Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego. Następnego dnia komitet spotkał się w siedzibie władz stanowych w Trenton z demokratycznym gubernatorem Charlesem Edisonem, nadinspektorem Policji Stanowej New Jersey oraz dowódcą naczelnym Gwardii Narodowej New Jersey. Obecny był też prokurator generalny Wilentz, osobisty znajomy sześciu członków komitetu, który, wedle oświadczenia rozesłanego przez komitet do redakcji stanowej prasy, zapewnił rabina Prinza, iż każdy sprawca ataku na Żydów z Newark sądzony będzie zgodnie z obowiązującym prawem. Komitet wysłał następnie telegram do rabina Bengelsdorfa, domagając się spotkania z nim w Waszyngtonie, lecz otrzymał odpowiedź, że ponieważ sprawa, w której występuje, ma wymiar lokalny, a nie federalny, należy ograniczyć działania, tak jak to czyniono dotychczas, do władz stanowych i miejskich.
Poplecznicy rabina Bengelsdorfa chwalili go bardzo za to, że nie mieszając się w brudną aferę Waltera Winchella, jednocześnie toczy poufne rozmowy w Białym Domu z panią Lindbergh, zabiegając o pomoc dla niewinnych Żydów w całym kraju, płacących tragiczną cenę za haniebne poczynania zdrajcy i prowokatora, cynicznie podjudzającego amerykańskich obywateli, którzy i bez sztucznie wzniecanej psychozy osaczenia uciekają się do zadawnionych, paraliżujących niepokojów. Zwolennicy Bengelsdorfa tworzyli wpływową klikę, wywodzącą się z wysoce zasymilowanych górnych warstw społeczności Żydów niemieckich. Wielu pochodziło z zamożnych rodzin i należało do pierwszej żydowskiej generacji uczęszczającej do elitarnych szkół średnich i college’ów Ivy League, gdzie, ponieważ byli tak nieliczni, kolegowali się z gojami, z którymi później angażowali się w działalność społeczną, polityczną lub gospodarczą i, przynajmniej z pozoru, byli przez nich czasem traktowani jak równi. Owi uprzywilejowani Żydzi nie dostrzegali niczego podejrzanego w opracowywanych przez agencję rabina Bengelsdorfa programach społecznych, mających ułatwić ich uboższym, gorzej wykształconym ziomkom harmonijne współżycie z amerykańskimi chrześcijanami. Niefortunne, ich zdaniem, było to, że tacy Żydzi jak my wciąż trzymają się razem w takich miastach jak Newark, ulegając ksenofobii zrodzonej z nieistniejących już przesłanek historycznych. Wysoki status ekonomiczny i zawodowy skłaniał ich ku opinii, że ludzie pozbawieni ich prestiżu odrzucani są przez ogół społeczeństwa bardziej z winy własnych klanowych inklinacji niż z powodu rzekomego upodobania chrześcijańskiej większości do wykluczania obcych, a lokalne skupiska etniczne, takie jak nasze, są nie tyle skutkiem dyskryminacji, ile jej wylęgarnią. Przyznawali, oczywiście, że istnieją w Ameryce enklawy zacofania, owładnięte obsesją zjadliwego antysemityzmu, lecz traktowali to jako kolejny argument na poparcie starań dyrektora OAA o zdopingowanie Żydów poszkodowanych życiem w warunkach segregacji do tego, by przynajmniej swoim dzieciom pozwolili włączyć się w główny nurt amerykańskiego społeczeństwa i udowodnić, że w niczym nie przypominają karykatury Żyda propagowanej przez naszych wrogów. Niechęć tych bogatych, światowych, pewnych siebie Żydów do Winchella, który sam robił z siebie karykaturę, brała się głównie stąd, że Winchell z rozmysłem prowokował nienawiść, którą oni, we własnym mniemaniu, uśmierzyli swoim przykładnym zachowaniem wobec chrześcijańskich kolegów i przyjaciół.
Читать дальше