„Sunday Call” zacytował przydługi telegram w całości. Oto jego tekst:
Drogi Rabinie Bengelsdorf, droga Evelyn, Mój mąż i ja ślemy Wam z serca płynące najlepsze życzenia niezmąconego szczęścia.
Cieszymy się niezmiernie, że mieliśmy okazję poznać Evelyn podczas oficjalnej kolacji na cześć niemieckiego Ministra Spraw Zagranicznych w Białym Domu. Evelyn to urocza, energiczna młoda dama o niekwestionowanych zaletach charakteru. Wystarczyło parę chwil niezobowiązującej pogawędki, abym odkryła w niej nieprzeciętne walory osobowości i intelektu, którymi podbiła serce tak nadzwyczajnego mężczyzny jak Lionel Bengelsdorf.
Wspominam dziś jakże wymowny fragment wiersza, który spotkanie z Evelyn ożywiło owego wieczoru w mojej pamięci. Autorką jego jest Elizabeth Barrett Browning, a słowa rozpoczynające czternasty z jej Sonetów z portugalskiego wyrażają tę samą kobiecą mądrość, którą wyczytałam z zaskakująco ciemnych i pięknych oczu Evelyn. „Jeśli musisz mnie kochać – pisze Elizabeth Browning – niech to będzie za nic, „Jedynie dla miłości… ”
Rabinie Bengelsdorf! Odkąd poznaliśmy się w Białym Domu po ceremonii inauguracyjnej Organizacji Asymilacji Amerykańskiej, był Pan dla mnie kimś więcej niż przyjacielem; po przeniesieniu do Waszyngtonu na stanowisko dyrektora OAA stał się Pan moim niezastąpionym mentorem. Nasze pasjonujące rozmowy, a także światłe książki, które łaskawie mi Pan pożycza, nauczyły mnie wiele, nie tylko o wierze żydowskiej, ale i o burzliwych losach żydowskiego narodu, a także o źródłach wielkiej siły duchowej, która pozwoliła Żydom przetrwać trzy tysiące lat. Jestem dziś bogatsza o odkrycie, że moje dziedzictwo religijne jest głęboko zakorzenione w Waszym. Naszą największą misją – misją Amerykanów – jest żyć w harmonii i braterstwie jako zjednoczony naród. Wspaniała praca, którą oboje świadczycie na rzecz OAA, wymownie świadczy o Waszym oddaniu i chęci wspierania nas w osiągnięciu tego szczytnego celu. Wśród wielu łask udzielonych przez Boga naszemu narodowi najcenniejszą jest obecność wśród nas takich obywateli jak Wy: dumnych, pełnych życia bojowników nieujarzmionej rasy, której odwieczne ideały sprawiedliwości i wolności stoją na straży amerykańskiej demokracji od roku 1776.
Z najlepszymi życzeniami, Anne Morrow Lindbergh
Gdy FBI wkroczyło w nasze życie po raz drugi, celem inwigilacji stał się mój ojciec. Ten sam agent, który nagabywał mnie na ulicy o Alvina w dniu, w którym pan Wishnow się powiesił – ten sam, który przesłuchiwał Sandy’ego w autobusie, moją matkę w sklepie i ojca w biurze – zaczął się kręcić po targowisku i wystawać przy barze, gdzie mężczyźni przychodzili w środku nocy coś zjeść i napić się kawy. Zachowywał się dokładnie tak samo jak wówczas, gdy Alvin podjął pracę u stryja Monty’ego – z tym że teraz ciekawiło go, co Herman, stryj Alvina, mówi o Ameryce i naszym prezydencie. Któryś z ludzi Longy’ego Zwillmana przekablował stryjowi Monty’emu to, co usłyszał od agenta McCorkle’a: że wykarmiwszy we własnym domu zdrajcę ojczyzny, który walczył po stronie obcego kraju, mój ojciec wolał teraz rzucić pracę w Metropolitan Life niż uczestniczyć w rządowym programie mającym na celu zjednoczenie i umocnienie narodu amerykańskiego. Stryj Monty odpowiedział na to facetowi od Longy’ego, że jego brat to nędzny łachmyta bez wykształcenia, który ma na utrzymaniu żonę i dwoje dzieci, i na pewno nie zrobi Ameryce wielkiej krzywdy, przerzucając skrzynki z towarem przez sześć nocy w tygodniu. Gość od Longy’ego wysłuchał tego z sympatią – tak przynajmniej twierdził stryj Monty, który bez osłonek (a więc wbrew naszej domowej tradycji) opowiedział nam, siedząc w kuchni, całą historię w którąś sobotę po południu:
– a potem on i tak mówi do mnie: „Twój brat musi stąd zniknąć”. To ja mu mówię: „Wszystko to jedna wielka bzdura. Powiedz Longy’emu, że to grubymi nićmi szyta nagonka na Żydów”. Gość sam jest Żydem, nazywa się Niggy Apfelbaum, ale nic do niego nie trafia. Niggy wraca do Longy’ego i zeznaje mu, że Roth nie chce wykonać polecenia. I co dalej? Zjawia się Długi we własnej osobie; staje w moim zaplutym kantorku w jedwabnym, ręcznie szytym garniturze. Wysoki, wygadany elegancik – łatwo zgadnąć, na co bierze te gwiazdki filmowe. Mówię mu: „Ja ciebie pamiętam z podstawówki, Longy. Już wtedy widać było, że wysoko zajdziesz”. A on do mnie: „Ja ciebie też pamiętam. Już wtedy widać było, że nigdzie nie zajdziesz”. Śmiejemy się obaj, a potem znowu ja: „Mój brat potrzebuje pracy. Czy ja mogę nie dać pracy rodzonemu bratu?”. „A czy ja mogę pozwolić, żeby FBI mi węszyło koło tyłka?”, pyta Longy. „Wiem”, mówię mu. „Przecież przez FBI wyrzuciłem z pracy bratanka, no nie? Ale z bratem to co innego, no nie? Słuchaj”, mówię. „Daj mi dwadzieścia cztery godziny, wszystko załatwię. Jak się nie uda, jak nie dam rady, to Herman stąd pójdzie”. No i czekam do zamknięcia na drugi dzień rano, idę do baru Sammy’ego Eagle’a, a tam siedzi ten łachudra z FBI. „Postawię panu śniadanie”, mówię mu, zamawiam whisky z piwem, siadam koło gościa i pytam: „Co pan ma przeciwko Żydom, panie McCorkle?”. „Nic”, odpowiada. „No to coś się pan uczepił mojego brata? Czy on komu co zrobił?” „Panie, jakbym ja coś miał przeciwko Żydom, to czy ja bym tu siedział u Eagle’a i czy Sammy Eagle byłby moim kumplem?” I woła do Eagle’a przez cały bar: „Powiedz mu, czy ja coś mam przeciwko Żydom?”. „Nic mi o tym nie wiadomo”, mówi Eagle. „Jak twój mały miał bar micwę, to mu przyniosłem spinkę do krawata, pamiętasz?” „Do dziś ją nosi”, potakuje Eagle. „No widzisz pan?”, mówi McCorkle. „Ja tylko wykonuję swoją robotę, tak jak Sammy i jak pan”. „I jak mój brat”, dodaję. „Dobrze. Świetnie. Tylko nie gadaj pan, że ja mam coś przeciwko Żydom”. „Mój błąd. Przepraszam”. I wsuwam mu w kieszeń kopertkę, małą brązową kopertkę. I koniec na tym.
W tym miejscu opowieści stryj zwrócił się do mnie.
– Podobno jesteś koniokradem? Słyszałem, że ukradłeś konia z kościoła. Spryciarz z ciebie. Pokaż no.
Schyliłem głowę i pokazałem mu ślad po końskim kopycie. Roześmiał się, przeciągając lekko palcem po bliźnie i wokół wygolonego miejsca, gdzie dopiero zaczęły odrastać włosy.
– Wielu dalszych sukcesów – powiedział. A potem zrobił to, co: zawsze, odkąd sięgałem pamięcią: chwycił mnie mocno i posadził sobie na kolanie, okrakiem, jak na (nomen omen) koniu. – Byłeś na obrzezaniu, no nie? – spytał, huśtając mnie na nodze. – Wiesz, co robią małemu dziecku na obrzezaniu, no nie?
– Wycinają napletek – odpowiedziałem.
– I co robią z tym małym napletkiem? Wiesz, co z nim robią, jak go już wytną? – Nie.
– To ja ci powiem: składają go na kupkę razem z innymi, a jak już zbiorą dość, to zawożą do FBI, żeby sobie z nich porobiła agentów.
Nie mogłem się powstrzymać, i chociaż wiedziałem, że nie powinienem – szczególnie, że ostatnim razem stryj opowiedział mi ten sam dowcip, kończąc słowami: „Wysyłają je do Irlandii, żeby tam sobie z nich narobili księży” – parsknąłem śmiechem.
– Co było w tej kopercie? – spytałem.
– Zgadnij.
– Nie wiem. Pieniądze?
– Tak jest, pieniądze. Bystry z ciebie koniokrad, mały. Pieniądze rozwiązują wszystkie problemy.
Dopiero później dowiedziałem się od brata, który podsłuchał rozmowę rodziców w sypialni, że cała suma łapówki wręczonej McCorkle’owi miała zostać zwrócona stryjowi Monty’emu z i tak już mizernych zarobków ojca – po dziesięć dolarów tygodniowo, przez sześć miesięcy. Ojciec nie mógł nic na to poradzić. O trudach pracy i udręce wysługiwania się własnemu bratu miał tylko jedno do powiedzenia:
Читать дальше