Minęło parę minut, zanim atmosfera w jadłodajni znów ożyła, choć bez wcześniejszej werwy – powróciło szuranie krzeseł, szczęk sztućców, pobrzękiwanie talerzy.
– Napijesz się jeszcze kawy? – spytał ojciec matkę. – Słyszałaś, co powiedział właściciel: możemy pić do woli.
– Nie – wymamrotała. – Już nie.
– A pan, panie Taylor, kawki?
– Nie, dziękuję.
– Ciekaw jestem… – rzekł ojciec do pana Taylora, sztywno jeszcze, kulawo, ale z wyraźną intencją stłumienia kłębiących się w nim przykrych emocji. – Ciekaw jestem, co pan robił wcześniej? A może zawsze był pan przewodnikiem po Waszyngtonie?
Nagle znów zabrzmiał głos człowieka, który poinformował nas przed chwilą, że Walter Winchell, tak jak wcześniej Benedict Arnold, sprzedał się Brytyjczykom.
– Nie martwcie się – mówił grubas do swoich kompanów – Żydzi prędko dostaną za swoje.
W panującej na sali ciszy słowa jego dotarły do wszystkich, zwłaszcza że bynajmniej nie starał się ściszyć głosu. Połowa biesiadników nie podniosła nawet wzroku znad talerzy, udając, że nic nie słyszeli, ale kilka osób odwróciło się, by popatrzeć na haniebne indywidua.
Tarzanie w pierzu i smole oglądałem tylko raz, w westernie, ale przemknęło mi przez myśl: „Wytarzają nas w pierzu i smole”, i wyobraziłem sobie całe nasze upokorzenie oblepiające skórę jak gruby, obmierzły pancerz, którego nie sposób się pozbyć.
Ojciec zamilkł na chwilę, wahając się po raz kolejny, czy walczyć o panowanie nad sytuacją, czy ulec.
– Pytałem właśnie pana Taylora – zwrócił się niespodziewanie do matki, ujmując jej dłoń w obie ręce – o to, czym się zajmował, zanim został przewodnikiem.
Mówiąc to, wyglądał jak zaklinacz, jak ktoś, kto posiadł sztukę pętania cudzej woli i swobody działania.
– Tak – odparła matka. – Słyszałam. – A potem, chociaż łzy udręki znów stanęły jej w oczach, wyprostowała się na krześle i zwróciła do pana Taylora: – No właśnie, proszę nam powiedzieć.
– Jedzcie lody, chłopcy – rzekł ojciec, poklepując nas po plecach, aż do chwili gdy spojrzeliśmy mu w oczy. – Smaczne?
– Tak – odpowiedzieliśmy.
– No to jedzcie spokojnie, nie spieszcie się. – Uśmiechem zmusił nas do uśmiechu, po czym podjął rozmowę z panem Taylorem. – No więc, wracając do tej pana poprzedniej pracy, co pan takiego porabiał?
– Wykładałem w college’u, panie Roth.
– Doprawdy? – zdumiał się ojciec. – Słyszeliście, chłopcy? Jecie kolację z wykładowcą college’u.
– Wykładałem historię – uściślił pan Taylor.
– Powinienem był się domyślić – rzekł ojciec.
– W małym college’u w północno-zachodniej Indianie – dokończył pan Taylor. – W trzydziestym drugim, gdy zamknęli połowę wydziałów, musiałem odejść.
– I co pan robił potem? – spytał ojciec.
– Łatwo sobie wyobrazić. W obliczu bezrobocia i strajków chwytałem się wszystkiego. Zbierałem miętę na bagnach Indiany. Paczkowałem mięso w rzeźni w Hammond. Paczkowałem mydło dla firmy Cudahy we wschodnim Chicago. Przez rok pracowałem w fabryce wyrobów pończoszniczych w Indianapolis. Zatrudniłem się nawet na krótko w Logansport, w tamtejszym szpitalu dla umysłowo chorych, jako salowy. I w końcu fala ciężkich czasów przyniosła mnie aż tutaj.
– Jak się nazywał ten college, w którym pan wykładał? – Wabash.
– Wabash? – powtórzył mój ojciec, jakby samo brzmienie nazwy podziałało na niego kojąco. – No pewnie, wszyscy o nim słyszeli.
– Z czterystu dwudziestoma sześcioma studentami? Nie jestem I taki pewien. Wszyscy słyszeli raczej powiedzonko jednego z naszych wybitnych absolwentów, chociaż niekoniecznie kojarzą go z Wabash. Zasłynął raczej jako wiceprezydent Stanów Zjednoczonych w latach tysiąc dziewięćset dwanaście – tysiąc dziewięćset dwadzieścia. Mówię o naszym wiceprezydencie przez dwie kadencje, Thomasie Rileyu Marshallu.
– Jasne! – ożywił się mój ojciec. – Wiceprezydent Marshall, demokratyczny gubernator Indiany. Za prezydentury innego wielkiego demokraty, Woodrowa Wilsona. To był człowiek z klasą, prezydent Wilson – dodał, skłonny do popisów elokwencji po dwóch dniach szkolenia u pana Taylora. – Człowiek, który miał odwagę mianować Louisa D. Brandeisa członkiem Sądu Najwyższego. Po raz pierwszy w historii Żyd został członkiem Sądu Najwyższego. Wiedzieliście o tym, chłopcy?
Wiedzieliśmy, nieraz nam to wcześniej powtarzał. Ale nigdy dotąd tak tubalnym głosem w zatłoczonej jadłodajni w Waszyngtonie, D. C.
Pan Taylor podchwycił wątek:
– A pewne powiedzonko naszego wiceprezydenta zasłynęło na cały kraj. Pewnego dnia, przewodnicząc debacie Senatu Stanów Zjednoczonych, zwrócił się do senatorów tymi oto słowami: „Rzeczą, której temu krajowi najbardziej potrzeba, jest porządne cygaro za pięć centów”.
Ojciec roześmiał się – istotnie, to dosadne powiedzonko podbiło serca całej jego generacji. Nawet Sandy’emu i mnie nie było obce, bo ojciec często je cytował. Roześmiał się więc szczerze, a potem, aby zadziwić już nie tylko rodzinę, ale i całą klientelę jadłodajni, wobec której już pochwalił głośno Woodrowa Wilsona za mianowanie Żyda do Sądu Najwyższego, obwieścił wszem i wobec:
– Rzeczą, której temu krajowi najbardziej potrzeba, jest nowy prezydent.
Obyło się bez awantury. Zero reakcji. Wyglądało na to, że ojciec, nie poddając się, wygrał pojedynek.
Jest i rzeka Wabash, jeśli się nie mylę? – zagadnął pana Taylora. Najdłuższy dopływ Ohio. Mierzy czterysta siedemdziesiąt pięć mil i płynie przez cały stan ze wschodu na zachód.
– Była też piosenka… – dorzucił ojciec, niemal marzycielskim tonem.
– Ma pan rację – potwierdził pan Taylor. – Bardzo słynna piosenka. Może nawet równie słynna jak Yankee Doodle. Napisał ją Paul Dresser w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym siódmym, a nosi tytuł Na brzegach Wabash, daleko stąd.
– No jasne! – ucieszył się ojciec.
– Ulubiona piosenka naszych żołnierzy z wojny hiszpańsko-amerykańskiej w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym ósmym. W roku dziewięćset trzynastym ogłoszono ją hymnem stanowym Indiany. Dokładnie mówiąc, czwartego marca.
– Jasne, jasne, przecież ją znam.
– Jak każdy chyba Amerykanin – powiedział pan Taylor.
I nagle, w dziarskim tempie i tak głośno, żeby wszyscy usłyszeli, ojciec zaintonował: „Przez sykomory błyska światło świec… ”.
– Dobrze – pochwalił nasz przewodnik. – Bardzo dobrze. – Po czym, zauroczony brawurowym barytonem ojca, ten poważny, mikry człowiek-encyklopedia nareszcie się uśmiechnął.
– Mój mąż – odezwała się matka, już bez śladu łez – ma piękny głos.
– To prawda – przyznał pan Taylor.
I choć obyło się bez aplauzu – jeśli nie liczyć oklasków Wilbura zza bufetu – wstaliśmy wszyscy jak jeden mąż, aby opuścić lokal, zanim pryśnie czar naszego małego triumfu i mężczyzna z prezydenckim wąsiskiem dostanie szału.
CZERWIEC 1941 – GRUDZIEŃ 1941
Jak chrześcijanie
Dwudziestego drugiego czerwca czterdziestego pierwszego roku niemiecko-radziecki pakt o nieagresji – podpisany dwa lata wcześniej, zaledwie parę dni przed poprzedzonym inwazją podziałem Polski między obu dyktatorów – złamany został bez uprzedzenia przez Hitlera, który, opanowawszy już Europę kontynentalną, ośmielił się ruszyć na podbój gigantycznych terytoriów rozciągających się od Polski poprzez całą Azję aż po Pacyfik, kierując zmasowany atak na wschód przeciwko oddziałom Stalina. Tego samego dnia wieczorem prezydent Lindbergh wygłosił z Białego Domu orędzie do narodu, w którym podziwiał kolosalną ekspansję wojenną Hitlera i, zdumiewając nawet mojego ojca, jawnie wychwalał niemieckiego Führera. „Aktem tym – obwieścił prezydent – Adolf Hitler utwierdził swą pozycję największego obrońcy świata przed zalewem komunizmu i zła związanego z tym systemem. Nie mówię tego, by umniejszyć wysiłki imperialnej Japonii. Japończycy, dążąc do modernizacji skorumpowanych feudalnych Chin Chiang Kai-sheka, są równie oddani sprawie wykorzenienia fanatycznej chińskiej mniejszości komunistycznej, której celem jest objęcie kontroli nad tym wielkim krajem i, wzorem bolszewików w Rosji, przekształcenie Chin w komunistyczny obóz-więzienie. Jednak to Hitlerowi cały świat winien jest dziś wdzięczność za atak na Związek Radziecki. Jeśli armia niemiecka odniesie sukces w walce z sowieckimi bolszewikami – a mamy wszelkie przesłanki wierzyć, że tak właśnie będzie – Ameryka nigdy nie stanie wobec zagrożenia ze strony zachłannego komunistycznego państwa, próbującego narzucić swój zgubny ustrój reszcie świata. Mogę tylko wyrazić nadzieję, że internacjonaliści zasiadający nadal w Kongresie Stanów Zjednoczonych zrozumieją nareszcie, iż gdybyśmy dali się wciągnąć w tę wojnę po stronie Wielkiej Brytanii i Francji, nasz wspaniały demokratyczny kraj znalazłby się teraz w sojuszu ze zbrodniczym reżimem Sowietów. Dzisiaj armia niemiecka ruszyła na wojnę, którą w innych okolicznościach przyszłoby toczyć żołnierzom amerykańskim”.
Читать дальше