– Proszę pana – oświadczył kierownik. – Pokój jest zajęty i nie mamy już wolnych miejsc. Nie policzymy państwu ani za dotychczasowe użytkowanie numeru, ani za brakującą kostkę mydła.
– Brakującą? – To słowo wytrąciło ojca z równowagi. – Chce pan powiedzieć, że ukradliśmy mydło?
– Nic podobnego. Może któreś z dzieci wzięło je sobie na pamiątkę. Nic wielkiego się nie stało. Nie będziemy się kłócić o taki drobiazg ani szperać im po kieszeniach.
– Co to wszystko ma znaczyć?! – rozsierdził się mój ojciec i walnął pięścią w blat tuż przed nosem kierownika.
– Panie Roth, jeśli ma pan zamiar urządzać tu sceny…
– Owszem – odparł ojciec. – Mam zamiar urządzać sceny, dopóki się nie dowiem, o co chodzi z tym pokojem!
– W takim razie – rzekł kierownik – nie pozostaje mi nic innego, jak zadzwonić na policję.
Na to moja matka, która cały czas tuliła mnie i brata do siebie, trzymając nas w bezpiecznej odległości od kantorka, zawołała ojca po imieniu, chcąc zapobiec dalszej awanturze. Było już jednak za późno. Od początku było za późno. Ojciec nie miał zamiaru pokornie zająć pozycji wyznaczonej mu przez kierownika.
– Wszystko to robota tego cholernego Lindbergha! – krzyknął wzburzony. – Teraz wy wszyscy mali faszyści jesteście górą!
– Czy mam wezwać policję okręgową, szanowny panie, czy też zechce pan zabrać swoje bagaże i wynieść się stąd natychmiast razem z rodziną?
– Niech pan wzywa policję. Proszę bardzo.
Oprócz nas zebrało się już w hallu z pięć czy sześć osób. Weszli ‘j w trakcie kłótni i czekali teraz na jej finał.
Wówczas jednak do mojego ojca podszedł pan Taylor i powiedział:
– Panie Roth, ma pan absolutną rację, ale policja to złe rozwiązanie.
– Przeciwnie, to najlepsze rozwiązanie. Niech pan wzywa policję – zażądał z uporem ojciec, zwracając się do kierownika. – Są jeszcze w tym kraju prawa przeciwko takim jak wy.
Kierownik sięgnął po słuchawkę. Kiedy wykręcał numer, pan Taylor zebrał nasze walizki, po dwie do każdej ręki, i wyniósł je na zewnątrz hotelu.
– Herman – powiedziała matka. – Już nie warto. Pan Taylor wyniósł bagaże.
– O nie, Bess – sprzeciwił się ojciec gorzkim tonem. – Dosyć mam tej szopki. Chcę rozmawiać z policją.
Pan Taylor wbiegł z powrotem do hotelu i dopadł lady recepcji, za którą kierownik kończył właśnie rozmowę z policją. Ściszonym głosem przemówił tylko do mojego ojca:
– Niedaleko stąd jest bardzo przyzwoity hotelik. Dzwoniłem tam przed chwilą z budki. Mają dla państwa pokój. To ładny hotel, na ładnej ulicy. Jedźmy tam, zaraz się państwo zameldują i będzie po sprawie.
– Dzięki, panie Taylor, ale chwilowo czekamy na policję. Chcę przypomnieć temu człowiekowi słowa Przemówienia Gettysburskiego, które nie dalej jak dziś oglądałem wyryte na tablicy.
Gapie na wspomnienie Przemówienia Gettysburskiego wymienili uśmieszki.
A ja szeptem spytałem brata:
– Co się stało?
– Antysemityzm – odszepnął.
Z miejsca, w którym staliśmy z matką, zobaczyłem dwóch policjantów zajeżdżających pod hotel na motorach. Zgasili silniki i weszli do hallu. Jeden został tuż przy drzwiach, żeby mieć oko na wszystkich, a drugi zbliżył się do kantorka i gestem przywołał kierownika, żeby pogadać z nim na uboczu.
– Panie oficerze… – odezwał się mój ojciec.
Policjant odwrócił się na pięcie.
– Mogę wysłuchać tylko jednej ze stron nieporozumienia naraz- uciął krótko, po czym wrócił do rozmowy z kierownikiem, na znak skupienia podpierając podbródek dłonią.
Ojciec zwrócił się do nas:
– Tak trzeba, chłopcy. Do matki zaś powiedział:
– Nie ma się czym przejmować.
Zakończywszy rozmowę z kierownikiem, policjant podszedł do mojego ojca. Nie uśmiechał się, jak to czynił co chwila, słuchając kierownika, ale ton jego nie zdradzał ani śladu złości, brzmiał nawet przyjaźnie:
– No to w czym problem, Roth?
– Przysłaliśmy zaliczkę za wynajęcie pokoju w tym hotelu na trzy doby. Otrzymaliśmy list z potwierdzeniem rezerwacji. Żona ma wszystkie dokumenty w bagażach. Przyjechaliśmy dzisiaj, zameldowaliśmy się, dostaliśmy pokój, rozpakowaliśmy rzeczy, wybraliśmy się na zwiedzanie miasta, a po powrocie powiedziano nam, że jesteśmy eksmitowani, bo pokój zarezerwowany był dla kogoś innego.
– A gdzie problem? – spytał policjant.
– Jesteśmy czteroosobową rodziną, panie oficerze. Przyjechaliśmy tu aż z New Jersey. Nie można nas tak po prostu wyrzucić na ulicę.
– Ale skoro ktoś inny rezerwuje pokój…
– Nie ma nikogo innego! A nawet gdyby był, dlaczego ma mieć pierwszeństwo?
– Przecież kierownik zwrócił panu zaliczkę. Spakował nawet pańskie rzeczy.
– Panie oficerze, pan mnie nie rozumie. Dlaczego ktoś inny ma mieć przed nami pierwszeństwo w rezerwacji? Ja byłem dziś z rodziną w Mauzoleum Lincolna. Tam na tablicy w ścianie jest wyryte Przemówienie Gettysburskie. Czy pan wie, jakie słowa można w nim przeczytać? „Wszyscy ludzie stworzeni są jako równi”.
– Ale to nie znaczy, że wszystkie rezerwacje hotelowe są stworzone jako równe.
Głos policjanta dotarł aż do gapiów w głębi hallu; niektórzy, nie mogąc się powstrzymać, parsknęli śmiechem.
Matka zostawiła nas z bratem samych i zbliżyła się do ojca, aby zainterweniować. Cały czas czekała na chwilę, w której nie pogorszy sprawy, i widocznie – chociaż przeczył temu jej przyspieszony oddech – uznała, że ta chwila właśnie nadeszła.
– Kochanie – rzekła łagodnie – chodźmy stąd. Pan Taylor znalazł nam pokój w pobliżu.
– Nie! – krzyknął ojciec, odtrącając dłoń, którą matka chciała ująć go za ramię. – Ten policjant wie, dlaczego zostaliśmy eksmitowani. On to wie, kierownik to wie i wszyscy w tym hallu to wiedzą.
– Uważam, że powinien pan posłuchać żony – stwierdził policjant. – Uważam, Roth, że powinien pan zrobić tak, jak panu radzi żona. Opuścić ten lokal. – Gestem głowy wskazał drzwi, dodając: – I to zanim nadużyje pan mojej cierpliwości.
W ojcu tlił się jeszcze silny opór, ale miał dość rozsądku, aby zrozumieć, że jego argumenty nie interesują już nikogo poza nim samym. Wyszliśmy z hotelu i nikt nawet za nami nie spojrzał. Tylko drugi policjant zdobył się na życzliwe słowo. Stał w wejściu obok donicy z rośliną, a kiedy go mijaliśmy, skinął nam przyjaźnie, zmierzwił mi włosy dłonią i zagadnął:
– Jak się żyje, kolego?
– Dobrze – odpowiedziałem.
– A co tam masz?
– Znaczki – rzuciłem pospiesznie, żeby nie zdążył zażądać ode mnie pokazania kolekcji i wpakować mnie do aresztu.
Pan Taylor czekał na chodniku przed hotelem. Ojciec powiedział do niego:
– Coś podobnego nie zdarzyło mi się nigdy w życiu. Stale mam do czynienia z ludźmi, z ludźmi z różnych sfer, rozmaitego pokroju, ale nigdy…
– Hotel Douglas zmienił właściciela – wyjaśnił Taylor. – To jest nowy właściciel.
– Ale nasi znajomi wynajmowali tu pokój i byli w stu procentach zadowoleni – wtrąciła się matka.
– Od tego czasu zmienił się właściciel, pani Roth. Ale ja mam dla państwa pokój w Evergreen, tam wszystko pójdzie doskonale.
Nagle rozległ się przeraźliwy ryk samolotu przelatującego nisko nad Waszyngtonem. Spacerujący po ulicy ludzie przystanęli, a jakiś mężczyzna wzniósł w górę obie ręce, jakby niespodziewanie, w środku czerwca, zaczął padać śnieg.
Читать дальше