Christiane na wszystko się zgodziła. Pan Tillmann błyskawicznie załatwił co trzeba. Poszłyśmy na wizytę do psychiatry i do lekarza, który wydał skierowanie. Potem pan Tillmann pojechał z tym skierowaniem do ojca Christiane I tak długo go naciskał, aż ten wyraził zgodę i mogłam zawieźć Christiane do kliniki.
W dwa tygodnie później Christiane przeniesiona została do Szpitala im. Rudolfa Virchowa, gdzie mieli jej zoperować polipa. Wychodziłam z założenia, że zagrożone narkomanią dziecko wyślą z Bonnies Ranch pod nadzorem do szpitala na operację i na miejscu dalej o wszystko zadbają. A oni ją tam tylko dostawili i koniec. Reszta ich nie obchodziła. Christiane bez przeszkód mogła się stamtąd ulotnić.
Byłam bardzo rozżalona z powodu tego niedbalstwa, które mogło wszystko popsuć.
Po tej sprawie straciłam resztę wiary w instytucje. Tylko ty sama możesz pomóc swojemu dziecku, powiedziałam sobie. Pan Tillmann starał się mnie jakoś podtrzymać na duchu. Do niego miałam zresztą nadal zaufanie.
Na szczęście Christiane niedługo wróciła. Już następnego dnia wieczorem przyszła się do mnie wypłakać. Mówiła, że tak jej przykro z powodu tego wszystkiego. I, że znowu wstrzyknęła sobie heroinę. Nie skrzyczałam jej nawet. Nie było już we mnie agresji. Jakże często dotąd z rozpaczy, że nie mogę jej pomóc, wyładowywałam na Christiane całą moją wściekłość. Teraz, kiedy do mnie przyszła, objęłam ją ramieniem i w spokoju ze sobą rozmawiałyśmy.
Christiane koniecznie chciała w dalszym ciągu realizować ten plan, który ułożyliśmy z panem Tillmannem. Powiedziałam, że dobrze, będziemy, ale dałam jej jasno i otwarcie do zrozumienia, że jeśli jeszcze raz narozrabia, to nieodwołalnie wysyłam ją do Niemiec zachodnich. Bardzo to sobie wzięła do serca i dała mi słowo honoru.
Przez następne dni regularnie chodziła do poradni.
Rzeczywiście uczepiła się tej perspektywy leczenia. Czasami całe godziny czekała na swoją kolejkę w poradni. W domu siadała i pisała życiorys potrzebny do dokumentów.
Wszystko wyglądało bardzo pięknie. Miejsce było już prawie pewne. Ustalono już, która komuna terapeutyczna ją przyjmie. Rozmawiałyśmy nawet o tym, że na Boże Narodzenie nie będzie mogła wrócić do domu. Bo to był już początek listopada.
Jej ojciec też już zrozumiał bezskuteczność swoich starań i nie robił trudności. Naprawdę coś tam się już zaczynało rysować na horyzoncie. I akurat wtedy Christiane dostała drugi raz żółtaczki. W ciągu jednej nocy gorączka podskoczyła jej do czterdziestu jeden stopni. Następnego dnia zawiozłam ją do kliniki Steglitz. Christiane była żółta jak cytryna. Ledwie trzymała się na nogach i z trudem wlokła się przez korytarz. Po zbadaniu lekarka powiedziała, że Christiane ma przekrwienie bierne wątroby w wyniku nadużywania narkotyków. I, że niestety, ale nie mogą jej tu przyjąć, bo w tej klinice nie ma oddziału zakaźnego. To nie była prawda. Mają taki oddział na dwadzieścia pięć łóżek. Tak naprawdę, to nie chcieli mieć w klinice narkomanów. Tyle, że lekarka załatwiła nam przynajmniej przyjęcie w Szpitalu im. Virchowa na następny dzień.
Po paru dniach Christiane znowu miała normalny kolor skóry. Wkrótce znowu była pełna wigoru i cieszyła się, że idzie na leczenie. Jej opiekun z poradni dla narkomanów przy politechnice nawet ją odwiedzał. Wspólnymi siłami podtrzymywaliśmy ją w jej zamiarach. Byłam zdecydowanie dobrej myśli, jak rzadko.
Aż do dnia, kiedy Christiane odwiedziła jej przyjaciółka Stella. Mimo, że usilnie prosiłam siostrę oddziałową, by dla dobra Christiane nikogo do niej nie wpuszczali pod moją nieobecność, chyba, że to będzie ktoś z poradni dla narkomanów.
Popełniłam jednak niewybaczalny błąd przyprowadzając raz Detlefa. Christiane tak bardzo sobie tego życzyła. Detlef wyszedł warunkowo z więzienia. W więzieniu przeszedł odtrucie. Też udało mu się dostać miejsce w jakimś ośrodku terapeutycznym. Uważałam, że należy im się spotkanie. W końcu nie byli sobie przecież obojętni. Pomyślałam jeszcze, że może jakoś umocnią się nawzajem w postanowieniach, jak będą wiedzieli, że to drugie też idzie na leczenie. Jaka ja wtedy byłam naiwna.
Christiane od razu urwała się na całe popołudnie ze szpitala. Kiedy przyszłam do niej po pracy, właśnie dopiero co wróciła. Widziałam po niej, że coś sobie wstrzyknęła. Samo to nawet by mną tak może nie wstrząsnęło. Ale jak zaczęła mi wmawiać, że poszła tylko na spaghetti, czyli znowu kłamstwa, nogi się pode mną ugięły.
Poprosiłam siostrę oddziałową, żeby mi pozwoliła zostać z Christiane. Chciałam zapłacić za łóżko. Powiedziała, że to niestety niemożliwe. I, że na przyszłość sama już będzie uważać. W trzy dni potem, kiedy znowu przyszłam po pracy w odwiedziny, siostra wyszła mi naprzeciw i oznajmiła:
– Pani córki nie ma.
– No tak, a mogę wiedzieć, gdzie jest? – zapytałam.
– Tego nie wiemy. Dostała zezwolenie na wyjście do parku i nie wróciła ze spaceru.
Trudno mi opisać, jak się wtedy czułam. W domu położyłam się w dużym pokoju przy telefonie. Wieczorem, dwadzieścia po jedenastej, zadzwonili ze szpitala, że Christiane wróciła. Obojętność pielęgniarek była oburzająca. One uważają tak: Jak chce uciekać, to niech ucieka. Jej sprawa. Miałyśmy tu wystarczająco dużo narkomanów. Oni przecież wszyscy uciekają. Dokładnie tak właśnie ze mną rozmawiały, jak następnego dnia zaczęłam robić im wyrzuty.
Lekarka też się tym za bardzo nie przejęła. Oświadczyła mi tylko, że nie ma już teraz na nic wpływu. Jeśli Christiane jeszcze raz złamie regulamin, trzeba ją będzie zwolnić za brak zdyscyplinowania. I, że punkcja wątroby wykazała, że jak nie skończy z nałogiem, to pożyje najwyżej do dwudziestki. Obiecała przemówić jej do rozsądku. Nic więcej nie może w tej sprawie zrobić.
Następnego wieczora telefon ze szpitala, że Christiane znowu gdzieś wyszła. Całą noc spędziłam na leżance przy telefonie. Christiane nie wróciła. Zniknęła na dwa tygodnie i nie dawała znaku życia.
Pierwsze dwa-trzy dni szukałam jej razem z moim przyjacielem. Zwykła trasa przez dyskoteki i dworce metra. Potem musiałam zabrać jej rzeczy ze szpitala. Jak przyszłam do domu z jej torbą i zaczęłam wypakowywać książki i wszystkie szpargały, które jej naprzynosiłam do szpitala, to po raz pierwszy przyszedł taki moment, że powiedziałam sobie: Dobrze, w takim razie niech się z nią dzieje, co chce.
Powiedziałam sobie: W porządku, jak tak, to niech się sama martwi. Przestaję jej szukać. Byłam niesłychanie wzburzona. Chciałam, żeby poczuła, że moja cierpliwość się wyczerpała. Inna sprawa, że nie wiadomo, jak długo bym z tym wytrzymała.
W najbliższym komisariacie zgłosiłam jej zaginięcie i zostawiłam policjantom jej fotografię. Już oni ją przydybią w jakiejś obławie. Miałam zamiar wsiąść wtedy z Christiane w pierwszy samolot i odtransportować ją do Niemiec zachodnich.
Po dwóch tygodniach, w któryś poniedziałek rano, dzwonią do mnie z komisariatu Friedrichstrasse. Ten policjant, który dzwonił, był niezwykle miły. Mimo, że Christiane strasznie u nich rozrabiała. Poprosiłam, żeby ją przetrzymał i, a ja wczesnym popołudniem przyjdę ją odebrać i zaraz odstawię ją samolotem do RFN.
Zarezerwowałam dwa bilety. Dla siebie powrotny, w jedną stronę dla Christiane. Kiedy to mówiłam, poczułam w sercu ukłucie. Potem zadzwoniłam do krewnych.
Po południu wszystko było już załatwione. Idąc na policję wzięłam jeszcze ze sobą mojego przyjaciela. Pomyślałam, że jak będziemy we dwójkę, to nam nie ucieknie z samochodu.
Читать дальше