Nie mogłam doczekać się soboty. Myślałam sobie, że jak już wezmę kwas, to będę tak naprawdę jedną z nich. Kiedy przyszłam do ośrodka, Kessi już wzięła Piet powiedział: – Jeśli naprawdę chcesz, to mogę ci dać połówkę. Na pierwszy raz wystarczy. – Piet podał mi zwiniętą w kulkę bibułkę od papierosów, w której był kawałek pigułki Nie potrafiłam wziąć ot tak przy wszystkich. Byłam niesamowicie podniecona. Bałam się też, żeby mnie ktoś nie nakrył. Poza tym chciałam to zrobić jakoś tak uroczyście. Poszłam więc do toalety, zamknęłam się w kabinie i połknęłam ten kawałek pigułki.
Kiedy wróciłam, Piet powiedział, że wrzuciłam pigułkę do kibla. Z niecierpliwością czekałam, aż stanie się ze mną coś takiego, żeby inni uwierzyli, że naprawdę połknęłam.
Kiedy o dziesiątej zamykali klub w ośrodku, nic jeszcze nie czułam. Poszłam z Pietem na dworzec metra. Na dworcu spotkaliśmy dwóch jego kumpli, Franka i Paulego. Robili wrażenie niesamowicie spokojnych. Spodobali mi się. Piet powiedział do mnie. Są zaćpani. Znaczy na heroinie. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Całkowicie zajęta byłam sobą i pigułką, która stopniowo zaczęła działać.
Kiedy wsiedliśmy do kolejki podziemnej i kolejka ruszyła, myślałam, że ocipieję. To był czysty obłęd. Wydawało mi się, jakbym była w blaszanej puszce, w której ktoś gmera olbrzymią łychą. Ten łoskot metra w tunelu był obłędny. Wydawało mi się, że nie wytrzymam tego huku. Ludzie w wagonie mieli przerażające mordy. To znaczy, tak właściwie wyglądali jak zwykle. Kołtuny. Tylko, że teraz można było o wiele wyraźniej zobaczyć po ich twarzach, co za obrzydliwe z nich kołtuny. Uprzytomniłam sobie, że te tłuste cielska wracają z jakiejś zasranej knajpy albo jeszcze bardziej zasranej pracy. Potem wlezą takie świńskie ryje do wyra, potem znowu do roboty, a potem oglądać telewizję. Pomyślałam sobie: możesz się cieszyć, że jesteś inna. Że masz swoją paczkę. Że jesteś teraz na kwasie, masz pełną jasność i widzisz, co za zasrane kołtuny jadą tym metrem. Mniej więcej tak sobie myślałam. W czasie późniejszych tripów też. Potem zaczęłam się bać tych mord. Popatrzyłam na Pieta. On też „był jakiś brzydszy niż normalnie. Jego twarz w przeciwieństwie do tych świńskich ryjów była jakaś taka mała. Ale mimo to wyglądał jeszcze normalnie.
Kiedy wysiedliśmy w Rudow, ucieszyłam się. Teraz zaczęło się na dobre. Wszystkie światła były niesamowicie jasne. Latarnia uliczna nad nami świeciła jaśniej, niż mogłoby świecić słońce. W kolejce podziemnej było mi zimno. Teraz zrobiło mi się potwornie gorąco. Wydawało mi się, jakbym była gdzieś w Hiszpanii, a nie w Berlinie. Było zupełnie jak na którymś z tych pięknych plakatów w biurze podróży w Gropiusstadt. Drzewa były palmami, ulica plażą. Było niesamowicie jasno. Nie powiedziałam Piętowi, że się zaczęło. Chciałam być sama na tym niesamowicie wspaniałym tripie.
Piet, który przecież też był na tripie, powiedział, że moglibyśmy jeszcze wpaść do jego dziewczyny, jeśli jej rodziców nie ma w domu. Miał dziewczynę, którą bardzo kochał. Poszliśmy do podziemnego garażu w bloku, gdzie mieszkała ta dziewczyna. Chciał zobaczyć, czy stoi auto jej rodziców. W garażu zaczęłam się bać. Niski sufit opuszczał się coraz bardziej – Normalnie aż się wyginał. Betonowe słupy chwiały się na wszystkie strony. Samochód był na miejscu.
Piet powiedział: Cholera, zasrany garaż. A potem widocznie przyszło mu nagle do głowy, że tylko on wszedł na trip i zapytał – No, gdzie wywaliłaś tę pigułkę? Przypatrzył mi się i po chwili powiedział: Dziewczyno, nie było rozmowy. Przecież ty masz źrenice jak spodki.
Przed blokiem znowu było pięknie. Usiadłam w trawie. Ściana domu była tak pomarańczowa, jakby odbijało się w niej wschodzące słońce. Cienie poruszały się, jakby wszędzie chciały zrobić miejsce dla światła. Ściana wybrzuszała się i wyglądała, jakby nagle stanęła w płomieniach.
Poszliśmy do Pieta. Piet niesamowicie fajnie malował. U niego w pokoju wisiał jeden jego obraz. Był na nim niesamowicie tłusty koń. Na koniu siedział szkielet z sierpem. Już przedtem widziałam ten obraz parę razy i myślałam, że to po prostu śmierć. Teraz wcale się go nie bałam. Przychodziły mi do głowy zupełnie naiwne myśli. Myślałam sobie, że ten szkielet nigdy nie da sobie rady z koniem. Już stracił nad nim panowanie. Długo gadaliśmy o tym obrazie. Na koniec Piet wcisnął mi jeszcze parę płyt. Poszłam do domu.
Mama oczywiście nie spała. Zaczęło się zwykłe gadanie. Gdzie byłam. Tak dalej nie może być. i w ogóle. Mama wydała mi się niesamowicie śmieszna. Rozlazła i gruba w swojej białej nocnej koszuli, twarz wykrzywiona z wściekłości. Jak te kołtuny w metrze.
Nie powiedziałam ani słowa, i tak już zresztą przestałam z nią rozmawiać. Odzywałam się tylko, kiedy już musiałam, i to też chodziło o duperele. Nie chciałam od niej czułości i bliskiego kontaktu. Wydawało mi się – przynajmniej czasami -, że nie potrzebuję już ani mamy, ani rodzinnego domu.
Mama z tym swoim faciem i ja żyliśmy od pewnego czasu i tak w zupełnie różnych światach. Nie mieli zielonego pojęcia o tym, co robię. Myśleli chyba, że jestem całkiem zwyczajnym dzieckiem, które właśnie wchodzi w okres dojrzewania. Zresztą, co ja bym im mogła powiedzieć? i tak by przecież nic nie zrozumieli. Po prostu by zabronili i koniec. Tak sobie myślałam. Mamy było mi jeszcze co najwyżej żal. Kompletnie zestresowana przychodzi z tej pracy i zabiera się do orki w domu. Ale myślałam sobie, jarecka sama jest sobie winna, że ma takie kołtuńskie życie.
MATKA CHRISTIANE
Często zadawalam sobie pytanie, jak to możliwe, że nie zauważyłam wcześniej, co dzieje się z Christiane. Odpowiedź jest prosta, ale potrafiłam ją znieść dopiero po rozmowach z innymi rodzicami, którzy mieli ze swoimi dziećmi podobny problem. Po prostu nie chciałam przyjąć do wiadomości, że moja córka wpadła w nałóg. Tak długo, jak się tylko dało, próbowałam się jeszcze łudzić.
Mój przyjaciel, z którym żyję od rozwodu z mężem, już wcześniej miał jakieś podejrzenia. Zawsze odpowiadałam tylko: Co ty sobie wmawiasz. Przecież to jeszcze dziecko. Przekonywanie samego siebie, że nasze dzieci są na to jeszcze za młode, to prawdopodobnie najpoważniejszy błąd. Kiedy Christiane zaczęła się izolować, kiedy coraz częściej unikała kontaktu z rodziną i wolała spędzać weekendy z przyjaciółmi, zamiast z nami, powinnam bezwzględnie dojść, dlaczego i z jakiego powodu. Za wiele rzeczy zlekceważyłam.
Jak człowiek pracuje zawodowo, to widocznie nie dość starannie pilnuje swoich dzieci. Chce się mieć po prostu święty spokój i człowiek nawet jest zadowolony, jeśli dzieci chodzą własnymi drogami. Rzeczywiście, czasami Christiane faktycznie przychodziła do domu za późno. Ale zawsze miała pod ręką jakąś wymówkę, a ja aż nazbyt chętnie jej wierzyłam. Te jej wyskoki oraz dość nieprzyjemne niekiedy zachowanie uważałam za zupełnie normalną fazę rozwoju i myślałam, że to z czasem minie.
Nie chciałam Christiane do niczego zmuszać. Poznałam to wystarczająco dotkliwie na własnej skórze. Mój ojciec był przesadnie surowy. W heskiej wiosce, w której wyrosłam, był powszechnie szanowanym właścicielem kamieniołomu. Ale jego metoda wychowawcza składała się z samych zakazów. O chłopcach nie wolno mi było wspomnieć ani słówkiem, bo zaraz bił mnie po twarzy.
Pamiętam jeszcze dokładnie taki popołudniowy spacer z koleżanką w którąś niedzielę. Grubo ponad sto metrów za nami szło dwóch młodych mężczyzn. Przypadkowo spotkałyśmy wtedy mojego ojca, wracającego z meczu piłkarskiego, zatrzymał się i przy ludziach strzelił mnie w twarz. Siłą wepchnął mnie do samochodu i zawiózł do domu. A wszystko tylko dlatego, że za nami szło tych dwóch młodych mężczyzn. Bardzo się wtedy zawzięłam. Miałam szesnaście lat i myślałam tylko, jak się stąd wydostać.
Читать дальше