Niesamowicie się ucieszyłam, kiedy film się skończył. Natychmiast urwałam się od Kathiego i poszłam do Kessi. Wszystko jej opowiedziałam i oświadczyłam, że nie chcę o nim więcej słyszeć. Kessi na pewno mu wszystko potem powtórzyła, bo okazało się później, że ona się w Kathim niesamowicie buja. W klubie zaczęła beczeć, bo Kathi nie zwracał na nią większej uwagi niż na inne dziewczyny. Kiedyś potem opowiadała mi, jak bardzo się w nim kocha i, że zawsze chce jej się ryczeć, kiedy Kathi jest gdzieś blisko. Mimo tej sprawy z Kathim dalej należałam do paczki. Wprawdzie byłam dla nich ta mała, ale jednak byłam z nimi. Żaden z chłopaków nie próbował się już do mnie dobierać. Wszyscy przyjęli do wiadomości i pogodzili się z tym, że czuję się trochę za młoda, żeby już coś kombinować w tych sprawach. Z tym było u nas inaczej niż powiedzmy u takich żłopów. Żłopami nazywaliśmy tych, co hajcowali się piwem i wódą. U nich strasznie brutalnie traktowało się dziewczyny, które nie chciały. Były wyśmiewane, wyzywane, po prostu nie miały życia. U nas w ogóle nie było brutalności. Akceptowaliśmy się nawzajem takimi, jakimi jesteśmy. Właściwie to wszyscy byliśmy do siebie w pewnym sensie podobni albo przynajmniej szliśmy tą samą drogą. Rozumieliśmy się bez zbędnego trzepania dziobem. Nikt z nas się nie wydzierał ani nie rozrabiał. Nic nas nie obchodziło, o czym gadają inni. Czuliśmy się lepsi.
Oprócz Pieta, Kessi i mnie wszyscy już pracowali. Ze wszystkimi było podobnie. Nie mogli się znaleźć ani w domu, ani w pracy. Inaczej niż żłopy, którzy przychodzili ze swoimi stresami do klubu i byli agresywni, ci z naszej paczki potrafili się kompletnie wyłączyć. Po robocie łapali się po prostu za to, co lubią, palili hasz, słuchali fantastycznej muzyki i wszystko było okay. Zapominało się o tym całym bagnie, w którym się człowiek musiał babrać przez cały dzień.
Nie czułam się jeszcze tak samo jak reszta. Chyba byłam jeszcze na to za mała. Ale oni byli moim wzorem. Chciałam w miarę możliwości być taka jak oni, albo stać się taka. Chciałam się od nich uczyć, bo mi się zdawało, że oni wiedzą, co zrobić, żeby się fajnie żyło, i, żeby mieć totalny zwis na całą resztę i ten denny świat. Tym, co truli rodzice i nauczyciele, przestałam się w ogóle przejmować. Teraz moja paczka była dla mnie jedyną ważną w życiu sprawą – oprócz moich zwierząt.
To, że tak kompletnie wsiąkłam w to towarzystwo, miało też przyczyny w domu. Powoli robiło się tam nie do wytrzymania. Najbardziej nieznośne było to, że Klaus, facet mojej mamy, nie cierpiał zwierząt. Tak mi się wtedy przynajmniej zdawało. Wszystko zaczęło się od tego, że Klaus bez przerwy mendził, że kto to widział trzymać tyle zwierząt w takim małym mieszkaniu. Potem zabronił, żeby mój nowy dog, którego dostałam od ojca, kładł się w dużym pokoju.
Tu już mnie trząchnęło. Nasze psy zawsze należały do rodziny. Traktowało się je zawsze jak kogoś bliskiego. A tu przyłazi ten facet i mówi, że nie wpuści doga do dużego pokoju. Potem było jeszcze weselej. Chciał mi zabronić, żeby pies spał przy moim łóżku. Zupełnie na serio kazał mi zrobić w tym miniaturowym pokoiku specjalną przegrodę dla psa. Oczywiście ani mi się śniło.
Wreszcie Klaus postawił sprawę jasno. Oświadczył, że w tym mieszkaniu nie będzie żadnego zwierzaka. Mama jeszcze go poparła i stwierdziła, że przestałam się zajmować swoimi zwierzętami. No, to już był koniec. Niby rzeczywiście ostatnio często nie było mnie wieczorami w domu, i czasem któreś z nich musiało wyprowadzić psa. Ale poza tym, powiedziałam, to każdą wolną chwilę poświęcam psu i reszcie zwierząt.
Nie pomogły jednak żadne groźby, krzyki i płacze. Pies został oddany. Poszedł do jednej pani, która nie była jeszcze najgorsza, naprawdę go lubiła. Ale niedługo potem dostała raka i musiała psa oddać. Słyszałam, że podobno do jakiejś knajpy. To był niesamowicie wrażliwy pies, przy byle awanturze dostawał prawie świra. Wiedziałam, że w knajpie prędko się wykończy. Obwiniałam o to Klausa i mamę. Nie chciałam mieć nic wspólnego z ludźmi, którzy tak nie cierpią zwierząt.
Wszystko to działo się w okresie, kiedy zaczęłam chodzić do ośrodka „Haus der Mitte” i po raz pierwszy zapaliłam haszysz. Zostały mi dwa koty. Ale one nie potrzebowały mnie przez cały dzień. W nocy spały ze mną w łóżku. Kiedy nie było już psa, nie widziałam sensu w siedzeniu w domu. Nie miałam tam już czego szukać. Przestałam też lubić samotne spacery. Czekałam tylko, żeby już była piąta i, żeby otworzyli klub. Czasami spędzałam z Kessi i innymi ludźmi z paczki również wczesne popołudnia.
Paliłam co wieczór. Ci z nas, którzy byli przy forsie, dawali trochę innym. Przestałam mieć jakiekolwiek opory. Paliliśmy przecież w ośrodku zupełnie jawnie. Pracownicy socjalni z kościoła, którzy czuwali w klubie, przyczepiali się do nas czasami, kiedy paliliśmy. Różni byli. Ale większość z nich zaraz przyzna wała, że sami też już palili. Ci byli z uniwerku, z organizacji studenckich, a tam palenie haszyszu było chyba czymś zupełnie normalnym. Mówili nam potem tylko, żeby nie przesadzać, nie traktować tego jako środka ucieczki i takie tam gadki-szmatki. Przede wszystkim ostrzegali, żeby się nie przerzucać na „twarde” narkotyki.
Jednym uchem się słuchało, a drugim wypuszczało. Zresztą, co oni mieli do gadania, skoro przyznawali, że sami palą. Jeden chłopak od nas powiedział raz takiemu: – Wam się wydaje, że jak studenci palą hasz, to wszystko jest okay. Oni wiedzą, co robią. Ale jak pali ktoś z zawodówki albo robotnik, to wtedy jest groźnie. Z takimi argumentami to nie do nas. – Tamten nie wiedział, co na to odpowiedzieć Musiał naprawdę czuć się wobec nas nie w porządku.
Nie tylko paliłam, jak nie było haszu, piłam wino i piwo. Brało mnie zaraz po szkole albo już przed południem, jak urywałam się z lekcji. Ciągle musiałam się czymś hajcować. Bez przerwy byłam kompletnie odurzona. Tego właśnie chciałam, żeby nie musieć patrzeć na to całe bagno w szkole i w domu. Szkoła i tak dokumentnie mi wisiała. Bardzo szybko zjechałam w średniej z czwórek na tróje i lufy.
Zewnętrznie też kompletnie się zmieniłam. Niesamowicie schudłam, bo mało co jadłam. Wszystkie moje spodnie były na mnie za szerokie. Policzki mi się zapadły. Dużo stałam przed lustrem. Podobało mi się, że się tak zmieniam. Robiłam się coraz bardziej podobna do ludzi z mojej paczki. Nareszcie pozbyłam się tej dziecinnej twarzyczki.
Byłam kompletnie zwariowana na punkcie swojego wyglądu. Mama musiała mi kupić buty na wysokim obcasie i obcisłe spodnie. Zrobiłam sobie przedziałek na środku głowy i sczesywałam włosy na oczy. Chciałam wyglądać tajemniczo. Nikt nie mógł mnie przejrzeć. Nikt nie mógł zauważyć, że wcale nie jestem taka cwaniara, jaką chciałam być.
Któregoś wieczora Piet zapytał mnie w klubie, czy brałam już kiedyś kwas Odpowiedziałam: – Jasne, że tak, stary. – Dużo już słyszałam o LSD, na które mówili pastylka albo kwas. Często przysłuchiwałam się, jak ktoś opowiadał, jak mu było ostatnim razem na tripie. Kiedy zobaczyłam, że Piet uśmiecha się pobłażliwie i wcale mi nie wierzy, że już brałam LSD, zaczęłam wciskać mu ciemnotę. Zebrałam do kupy wszystko, co udało mi się zapamiętać z opowiadań innych, i zrobiłam z tego moją własną wersję tripu. Wiedziałam, że Piet dalej mi jednak nie wierzy. Jego trudno było wykołować. Poza tym źle się do tego zabrałam i normalnie było mi teraz wstyd.
Piet powiedział: – Jak chcesz, możesz spróbować. W sobotę będę miał świetne pastyle. Możesz się podłączyć.
Читать дальше