Na łóżku składam jej koszulę nocną na trzy i znowu na trzy. Mama jest w łazience, zbiera kremy, odżywki i pudry, składające się na zapach, który zawsze będzie mi się z nią kojarzył. To przypomina mi noc, którą z Ianem spędziliśmy w jej domu. Sądziłabym, że ten zapach, tak znajomy z dzieciństwa, powstrzyma mnie od myśli o kochaniu się z Ianem w domu mojej matki, ale się myliłam. To był zapach bezpieczeństwa, wygody, dziwnie urzekający dla nas obojga.
– Nie podziękowałam ci – mówię, kiedy mama wraca z łazienki z kosmetyczką.
– Za co? – Macha na mnie ręką. – Nie ma za co.
– Nie chodziło mi o to, że mieszkałaś z nami. Ale… że kazałaś mi pojechać.
Mama podnosi głowę.
– Aha. Zastanawiałam się, kiedy do tego dojdziemy.
Czuję, jak policzki mi płoną. Mimo swego wieku wciąż nie potrafię rozmawiać z mamą o chłopcach bez wrażenia, że znowu mam jedenaście lat.
– To był miły gest – mówię dyplomatycznie.
– Wielki Boże, Mariah, nazywaj rzeczy po imieniu, dobrze? To była randka. Schadzka. Miłosna…
– Daj spokój – uśmiecham się – przecież jesteś moją matką.
Kładzie dłoń na moim policzku. Czuję łaskotanie, jakby trzymała w dłoni całe moje dzieciństwo.
– Ale gdzieś po drodze stałam się też twoją przyjaciółką.
To niemądre, ale tak ujęte jest prawdą. Kobiety w moim życiu, moje dwie najlepsze przyjaciółki to mama i córka. Kilka tygodni temu o mało nie straciłam pierwszej. Za kilka dni mogę stracić drugą.
– Potrzebujesz mnie, to nie ulega kwestii. Ale jego też potrzebujesz. Pomyślałam, że ci w tym pomogę.
Matka starannie dopasowuje buty i chowa je do walizki. Jest piękna, miękka na krawędziach, ze stalowym kręgosłupem. Chcę na starość być taka jak ona.
– Najlepsza – mówię cicho. – Jesteś najlepsza.
2 grudnia 1999
Joan je z nami kolację w wieczór przed rozprawą. Kiedy mama i Faith sprzątają ze stołu, schodzimy do mojego warsztatu, żeby być tam same. Powtarzamy zeznania, aż Joan nabiera pewności, że w sądzie się nie zawaham. Opiera pięty o taboret i patrzy na mnie.
– Wiesz, to nie będzie piknik.
Wybucham śmiechem.
– Sama się tego domyśliłam. Jest tysiąc innych miejsc, w których wolałabym być.
– Nie o to mi chodziło, Mariah, ale o to, co ludzie będą mówić. Colin będzie bardzo nieprzyjemny. A Metz ma wielu innych świadków, których dobrze przygotuje, żeby zeznawali rzeczy ukazujące cię w bardzo niekorzystnym świetle.
Nie Ian, myślę i zastanawiam się, czy przekonuję samą siebie.
– A to jeszcze nic w porównaniu z tym, co zrobi z tobą. Będzie próbował zbić cię z tropu, zdezorientować, żebyś wyszła na taką wariatkę, jaką przedstawią cię świadkowie. – Pochyla się ku niej. – Nie pozwól mu na to. Wracając codziennie z sądu do domu, powtarzaj sobie, że Malcolm Metz nic o tobie nie wie. Dla niego nie jesteś człowiekiem, tylko środkiem do osiągnięcia celu.
Patrzę na Joan i z wysiłkiem szeroko się uśmiecham.
– Nie martw się o mnie. Ostatnio wyrobiłam sobie grubą skórę.
Ale równocześnie obejmuję się ramionami, jakby nagle zrobiło mi się zimno, jakbym nagle przestraszyła się załamania.
O wpół do jedenastej dźwięczy dzwonek do drzwi. Otwieram, przygotowana na błysk flesza, i widzę Colina, który wygląda na tak samo zszokowanego moim widokiem jak ja jego.
– Możemy porozmawiać? – pyta po chwili.
Choć pragnę zamknąć mu drzwi przed nosem albo powiedzieć, żeby skontaktował się z moim adwokatem, kiwam głową. Mamy wspólną przeszłość i myślę, że pod wieloma względami to jest ważniejsze od gniewu, bo łączy nas silniej niż więzy krwi.
– Dobrze. Ale zachowuj się cicho, Faith już śpi.
. Kiedy Colin idzie za mną przez hol, zastanawiam się, co myśli: „Co ona zrobiła z fotografią z And? Czy te płytki zawsze były takie ciemne?”. Jak to jest, kiedy się wraca do domu i nie całkiem go poznaje?
W kuchni Colin wysuwa krzesło i siada na nim okrakiem. Wyobrażam sobie Joan wrzeszczącą, ile sił w płucach, że nie powinnam rozmawiać z nim bez adwokata. Uśmiecham się smutno i pochylam głowę.
– No to mów.
Powietrze uchodzi z Colina z głośnym świstem, jak huragan.
– To mnie dobija.
Co? Krzesło? Fakt, że jest w naszym domu? Jessica? Ja?
– Wiesz, dlaczego się w tobie zakochałem, Rye?
Za plecami mam blat. Z całej siły wbijam w niego paznokcie.
– Czy twój adwokat kazał ci tu przyjść?
Wstrząs na jego twarzy jest szczery.
– Boże, nie. Tak właśnie myślisz?
Patrzę na niego.
– Nie wiem, co właściwie mam myśleć, Colin.
Wstaje i podchodzi do półki z przyprawami, przesuwając palcem po każdym słoiku. Anyż, bazylia, kolendra. Sól selerowa, kruszona papryka, koper.
– Siedziałaś na schodach biblioteki – mówi. – A ja przechodziłem z kumplami z drużyny. Był cudowny wiosenny dzień, ale ty się uczyłaś. Ciągle się uczyłaś. Powiedziałem, że idziemy na lunch, i zapytałem, czy chcesz z nami iść. – Spuszcza wzrok na podłogę i kręci głową. – A ty poszłaś. Zostawiłaś stos książek, jakby guzik cię obchodziło, co się z nimi stanie, i poszłaś ze mną.
Uśmiecham się. Nigdy nie odzyskałam skryptów z ekonomii, ale zdobyłam Colina, a wtedy uważałam, że to uczciwa wymiana. Biorę słoiczek z liśćmi laurowymi, które Colin zostawił na blacie, i odkładam na miejsce.
– Powinnam była się uczyć.
Colin dotyka mojego ramienia.
– Naprawdę tak uważasz?
Boję się na niego spojrzeć. Wpatruję się w jego dłoń, dopóki jej nie cofa.
– Tobie nie zależało na dziewczynie, która za tobą szła. Chciałeś taką, którą musiałeś ścigać.
– Kochałem cię – mówi gwałtownie.
Z nieruchomym wzrokiem pytam:
– Jak długo?
Robi krok do tyłu.
– Jesteś inna – mówi oskarżycielsko. – Nie taka jak dawniej.
– Chcesz powiedzieć, że nie kulę się w kącie i nie szlocham w ścierkę do naczyń. Przykro mi, że cię rozczarowałam.
Wiem, że posunęłam się za daleko.
– Jak długo to potrwa tym razem, Rye? – naciska Colin. – Ile minie czasu, nim zaczniesz szukać dróg ucieczki w szafce z lekarstwami? Wpatrywać się w brzytwę przez sześć godzin, kiedy Faith jest w szkole? Ile minie czasu, kiedy przestaniesz brać ją pod uwagę?
– A ty tego nie zrobiłeś?
– Ja tego nie zrobię – mówi Colin. – Posłuchaj, Rye, popełniłem błąd. Ale to sprawa między tobą a mną. Dla Faith zawsze byłem w stu procentach. I co z tego, że będziesz teraz co rano klepała ją po głowie i powtarzała, jak bardzo ją kochasz? Aż do tamtej chwili w sierpniu nie można było ci ufać, a mnie tak. Myślisz, że Faith zapomniała, jak była mała, a mama całe popołudnia leżała, bo bolała ją głowa, odsypiała haldol albo rozmawiała z pieprzonym psychiatrą zamiast odprowadzić ją do przedszkola? – Wyciąga ku mnie drżący palec. – Wcale nie jesteś lepsza ode mnie.
– Różnica między nami polega na tym, że ja nigdy nie mówiłam, że jestem.
Colin patrzy na mnie z takim gniewem, że zastanawiam się, czy nie grozi mi niebezpieczeństwo.
– Nie odbierzesz mi jej.
Mam nadzieję, że Colin nie widzi, jak bardzo się trzęsę.
– To ty mi jej nie odbierzesz.
Oboje tak się nakręcamy, że żadne z nas nie zauważa stojącej obok Faith, dopóki głośno i niepewnie nie wciąga powietrza w płuca.
– Kochanie, obudziliśmy cię?
– Słoneczko. – Twarz Colina rozjaśnia się w uśmiechu. – Cześć.
Читать дальше