Jak na zamówienie dzwoni dzwonek do drzwi. Na ganku z większą hucpą, niż potrafiłabym sobie wyobrazić, stoi Petra Saganoff. Ma ze sobą operatora. Chcę zamknąć przed nią drzwi, ale udaje jej się wsunąć za próg stopę w czerwonym czółenku.
– Pani White – mówi przy włączonej kamerze – czy ma pani jakąś odpowiedź na twierdzenia pani byłego męża, jakoby Faith, mieszkając pod jednym dachem z panią, wystawiona była na niebezpieczeństwo?
Myślę o propozycji Iana, żeby tę sukę zaprosić do domu, o własnej niechętnej zgodzie, i niemal się dławię. To nie jest odpowiednia pora – muszę to zrobić na własnych warunkach, Joan nie pozostawiła w tej kwestii żadnych wątpliwości. Odwracam się do mamy, na którą zawsze mogę liczyć, jeśli chodzi o pokazanie ludziom, gdzie ich miejsce, ale ona zniknęła.
– Jest pani na prywatnym terenie.
– Pani White – powtarza Saganoff, ale nie kończy, bo wraca moja matka z zabytkową strzelbą z okresu wojny o niepodległość, która wisi nad kominkiem w salonie.
– Mariah – mówi, beztrosko wymachując lufą w kierunku Petry Saganoff – kto to jest?
Z satysfakcją patrzę, jak operator blednie, a Saganoff szybko się cofa.
– Och – mówi kwaśno matka. – To ona. Co mówiłaś pani Saganoff o przebywaniu na prywatnym terenie?
Zamykam drzwi na klucz.
– Boże, mamo – jęczę. – Na litość boską, po co to zrobiłaś? Ona na pewno zaniesie taśmę do sędziego i powie mu, że świrnięta matka Faith groziła jej strzelbą.
– Nie zrobiła tego świrnięta matka Faith, tylko jej świrnięta babka. A jeśli zaniesie taśmę do sędziego, to idę o zakład, że on ją zapyta, dlaczego złamała policyjny zakaz zbliżania się do domu. – Mama klepie mnie po ramieniu. – Chciałam tylko trochę postraszyć tę pannicę z wielkiego miasta.
Krzywię się.
– To strzelba na czarny proch, której nikt nie używał od kilku wieków.
– Tak, ale ona o tym nie wie.
Znowu rozlega się dzwonek. Mama patrzy na mnie.
– Nie otwieraj.
Ktokolwiek jednak to jest, nie zamierza zrezygnować; dzwonek dzwoni raz po raz.
– Mamo! – krzyczy Faith, wbiegając do holu. – Ktoś robi z dzwonkiem to, czego mi zabraniasz…
– Chryste! – Mówię mamie, żeby zadzwoniła na komisariat i zażądała, żeby przysłano policjanta przed dom. Faith każę iść się pobawić do swojego pokoju, gdzie nikt nie będzie jej widział. Następnie otwieram drzwi z takim rozmachem, że odbijają się od ściany.
Kobieta ma na sobie tradycyjny kostium, w dłoniach trzyma notatnik i miniaturowy magnetofon. Nie mam pojęcia, z jakiej jest redakcji, ale widziałam dość podobnych do niej, by rozpoznać typ.
– Nie macie za grosz szacunku! Jak pani by się podobało, gdybym przyszła do pani bez zaproszenia, kiedy… kiedy bierze pani prysznic? Albo obchodzi urodziny dziecka? Albo… Boże, po co właściwie z panią rozmawiam? – Zamykam drzwi.
Dzwonek znowu dzwoni.
Liczę do dziesięciu. Biorę głęboki oddech, po czym uchylam lekko drzwi.
– Za sześćdziesiąt sekund – blefuję – będzie tu gliniarz, który odwiezie panią do więzienia za wtargnięcie na cudzy teren.
– Nie sądzę – odpowiada kobieta spokojnie, przekładając do lewej ręki notatnik i magnetofon, a prawą wyciągając do mnie. – Jestem Kenzie van der Hoven. Wyznaczona przez sąd kuratorka procesowa Faith.
Zamykam oczy w nadziei, że kiedy znowu je otworzę, przekonam się, że to wcale się nie wydarzyło, że Kenzie van der Hoven nie będzie stała przed progiem, gotując się z gniewu na obelgi, którymi ją obrzuciłam.
– Chciałabym z panią porozmawiać, pani White.
Uśmiecham się słabo.
– Proszę mówić do mnie Mariah – proponuję i z takim wdziękiem, na jaki mnie stać, wpuszczam ją do domu.
– Faith jest tutaj – mówię, prowadząc gościa do salonu, gdzie moja córka ogląda telewizję w nagrodę za policzenie słupków, które dla niej przygotowałam. Obok niej siedzi moja matka i z roztargnieniem gładzi ją po włosach.
– Faith – mówię wesoło – to pani van der Hoven. Spędzi z nami trochę czasu. – Mama spogląda mi w oczy. – Pani van der Hoven, to moja matka, Millie Epstein.
– Miło mi panią poznać. Proszę mówić mi po imieniu.
– A to – dodaję – jest Faith.
Kenzie van der Hoven rośnie w moich oczach niepomiernie, kiedy kuca obok Faith i patrzy na ekran.
– Uwielbiam „Arthura”. A najbardziej lubię D.W.
Faith ostrożnie chowa zabandażowane dłonie pod uda.
– Ja też lubię D.W.
– Widziałaś ten odcinek, kiedy idzie na plażę?
– Tak – potwierdza Faith z nagłym ożywieniem. – I myśli, że w wodzie jest rekin!
Obie się śmieją, potem Kenzie wstaje.
– Miło cię poznać, Faith. Może później porozmawiamy.
– Może – odpowiada Faith.
Prowadzę Kenzie do kuchni, gdzie proponuję jej filiżankę kawy, ale odmawia.
– Faith zwykle nie ogląda telewizji. Dwie godziny dziennie, nie więcej. Disney Channel albo PBS.
– Mariah, chcę pani coś wyjaśnić. Nie jestem pani wrogiem. Moim celem jest upewnienie się, że Faith trafi w miejsce najlepsze z możliwych.
– Wiem. A ja zwykle nie zachowuję się… tak jak wtedy, gdy otworzyłam drzwi. Ale policjant powinien pilnować, żeby ci ludzie zanadto się nie zbliżali, a…
– Była pani ostrożna. To akurat mogę zrozumieć. – Patrzy na mnie przez chwilę, podnosi magnetofon. – Pozwoli pani? Muszę napisać raport, a dzięki temu mogę odtwarzać rozmowy.
– Oczywiście. – Siadam naprzeciwko niej przy stole.
– Co, pani zdaniem, sędzia powinien wiedzieć?
Milczę, wspominając dawne czasy, gdy miałam tak wiele do powiedzenia, a nikt nie chciał mnie wysłuchać.
– Weźmie to pod uwagę?
To pytanie wprawia Kenzie w lekki niepokój.
– Chciałabym tak myśleć, Mariah. Znam sędziego Rothbottama od jakiegoś czasu i zawsze był bardzo sprawiedliwy.
Skubię sterczącą skórkę na dłoni.
– Wie pani, dotąd nie miałam szczęścia do sądów – mówię ostrożnie. – Trudno mi o tym z panią rozmawiać, bo pracuje pani dla sądu, i przypuszczalnie zabrzmi to jak nieuzasadniona pretensja. Ale mam wrażenie, że to znowu się powtarza: słowo Colina przeciwko mojemu słowu. Colin jest szybki, lepiej przewiduje ruchy. Siedem lat temu zdołał wszystkich przekonać, że wie, co dla mnie jest najlepsze. Teraz mówi, że wie, co jest najlepsze dla Faith.
– A pani uważa, że pani to wie?
– Nie – prostuję. – Faith.
Kenzie robi krótką notatkę.
– Pozwala pani Faith podejmować własne decyzje?
Momentalnie orientuję się, że powiedziałam coś niewłaściwego.
– No nie. Ona ma siedem lat. Nie dostaje orzechowych batoników na śniadanie, choćby nie wiem jak się upierała, i nie idzie do szkoły w stroju baletnicy, kiedy pada śnieg. Jest za mała, żeby wszystko wiedzieć, ale dostatecznie duża, by mieć intuicję. – Spuszczam wzrok na kolana. – Martwię się, że Colin jest przekonany, że zna Faith lepiej niż ona sama, i przekona ją o swojej racji, zanim ktokolwiek zdoła mu przeszkodzić.
– Dlatego ja tu jestem – mówi Kenzie szorstko.
– Och… nie miałam zamiaru pouczać pani, jak powinna pani wykonywać swoją pracę…
– Proszę się odprężyć. Nic, co teraz mi pani powie, nie zostanie wykorzystane w sądzie.
Kiwam głową. Ale jej też nie całkiem wierzę.
– Co pani chce, żeby się wydarzyło?
Wreszcie, po wszystkich tych latach, ktoś mnie o to pyta. I po wszystkich tych latach odpowiedź wciąż brzmi tak samo. Chcę drugiej szansy. Tylko że tym razem chcę jej z Faith.
Читать дальше