Mariah milknie. Po chwili mówi:
– Nie mogę tego zrobić, Ianie.
– Wręcz przeciwnie. Przygotuję cię do tej rozmowy, tak jak adwokat przygotował twojego byłego.
– Nie w tym rzecz. – Mariah mówi cicho, z rezerwą. – Nie mogę pozwolić, żeby jakiś dziennikarz o wszystko mnie wypytywał, bo są w moim życiu zdarzenia, które wolę zachować dla siebie. Nawet tobie o nich nie powiedziałam.
Ian już dawno nauczył się, że najlepszym wyjściem w takiej sytuacji jest milczenie. Siada na kanapie i czeka, aż Mariah powie mu o czymś, o czym wie od tygodni.
– Siedem lat temu próbowałam popełnić samobójstwo i Colin oddał mnie do zamkniętego ośrodka.
– Wiem. – Ian myśli o „The Boston Globe” i czuje, jak wnętrzności mu się skręcają.
– Ty… o tym wiesz?
– Naturalnie – odpowiada Ian, siląc się na lekki ton. – Zanim twój urok sprawił, że kompletnie straciłem dla ciebie głowę, przygotowywałem program o tobie i twojej córce.
– Ale… nic nie mówiłeś.
– Publicznie nie. Prywatnie też nie, ponieważ to dla mnie nie ma najmniejszego znaczenia. Mariah, jesteś najzdrowszą na umyśle osobą, jaką znam. A jeśli chodzi o poczucie, że nie masz po co dłużej żyć… ha, ostatnio dokładam wszelkich starań, żebyś tak nie myślała.
I wtedy to słyszy, słyszy, jak Mariah ogarnia radość.
– Dziękuję. Bardzo ci dziękuję.
– Moim celem jest sprawianie przyjemności.
– O ile pamiętam, to ci się udało – odpowiada Mariah i oboje się śmieją.
Następuje chwila przyjemnego milczenia, przerywanego odległym pohukiwaniem sów i szczekaniem psów.
– Ale powinnaś to zrobić – odzywa się po chwili Ian. – Zaproś Petrę Saganoff. To najlepszy sposób na pokazanie milionom ludzi, że twoja córka jest zwykłą małą dziewczynką. Powiedz Petrze, że może ją filmować i komentować zza kadru, ale wywiad jest wykluczony. – Uśmiecha się do telefonu. – Walcz, Mariah.
– Może tak zrobię.
– Grzeczna dziewczyna. – Ian widzi kształt w oknie sypialni. – Czy to ty?
– Tak. Gdzie jesteś?
Ian patrzy, jak Mariah w ciemności szuka twarzy, której nie potrafi zobaczyć. Zapala światła w karawanie.
– Tutaj. Widzisz? – Mariah przyciska dłonie do szyby, a Ian przypomina je sobie na swojej piersi, chłodne i ciekawe. – Chciałbym teraz z tobą być.
– Wiem.
– A wiesz, co bym zrobił, gdybym z tobą był?
– Co? – pyta Mariah bez tchu. Ian uśmiecha się.
– Poszedłbym spać.
– Och, nie to miałam na myśli.
– To też, potem. Ale, Boże, od lat nie wyspałem się tak jak wtedy przy tobie.
– Myślę… myślę, że chciałabym się przy tobie obudzić – mówi Mariah nieśmiało.
– To też byłoby miłe – zgadza się Ian. – A teraz odejdź od tego okna. Nie chcę, żeby cała ta banda gapiła się na ciebie. – Czeka na szelest pościeli, świadczący, że Mariah wsunęła się pod kołdrę. – Dobranoc.
– Ianie? – Tak?
– Chodzi o to, co mówiłeś wcześniej… nie wyjedziesz, prawda?
– Zostanę tak długo, jak będziesz chciała – odpowiada Ian i obserwuje, jak okienka jej sypialni ciemnieją.
Mariah dopiero wtedy odkłada słuchawkę na widełki, gdy uświadamia sobie, że jej matka stoi w uchylonych drzwiach. Nie wie, ile Millie usłyszała, od jak dawna tu jest.
– Kto tak późno dzwonił? – pyta Millie.
– Nikt, pomyłka. – Czując na sobie wzrok Millie niczym kolejną kołdrę, Mariah odwraca się na bok, w stronę okna, w stronę Iana.
Z przyczyn nie do końca zrozumiałych dla MacReady'ego ksiądz Rampini nie wyruszył w drogę do Bostonu, choć po południu wysłał swój raport biskupowi Andrewsowi. Spędził kilka godzin w pokoju gościnnym nie na pakowaniu, lecz na wysyłaniu faksów ze swojego laptopa, który podłączy! do telefonu. Tak więc MacReady jest zdziwiony, kiedy schodzi do kuchni po szklankę mleka przed snem i widzi swego gościa siedzącego przy stole z butelką wina.
– Chianti? – mówi Rampini, unosząc lekko kącik ust. – No, Josephie – żartuje, przerzucając się na irlandzki akcent – gdzie schowałeś dobrą słodową whisky?
– Czasem pożytecznie jest przełamywać bariery kulturowe – uśmiecha się MacReady.
– Chcesz trochę? – Rampini podaje gospodarzowi szklankę po brzeg napełnioną winem, po czym unosi swoją i opróżnia jednym szybkim ruchem.
Ha, wprawdzie to nie mleko, ale wino tak samo ukołysze go do snu. MacReady przechyla szklaneczkę i wypija do ostatniej kropli.
– Urządzimy sobie konkurs plucia? – śmieje się Rampini.
– Nie, dziękuję. Już mi niedobrze. Wiesz, uczono mnie, że objawem złych manier jest upijanie gościa tak, żeby spadł pod stół.
– Będę dobrym gościem – odpowiada rozbawiony Rampini. – Przyrzekam, że film urwie mi się na krześle.
MacReady bębni palcami po stole.
– A jak sądzisz, długo będziesz gościem?
– Jeśli potrzebujesz…
– Nie, nie – przerywa MacReady pojednawczo. – Zostań tak długo, jak będziesz chciał.
Rampini prycha.
– Próbujesz znaleźć grzeczny sposób na zapytanie, dlaczego wciąż tu jestem.
– Ta myśl istotnie przeszła mi przez głowę.
– Hmm. – Gość trze policzki obiema dłońmi. – Sam siebie też o to pytam. Wiesz, co robiłem przez całe popołudnie?
– Nabijałeś astronomiczny rachunek telefoniczny?
– Też, ale za to zapłaci diecezja. Poza tym czytałem psychiatryczną rozprawę o wyobrażeniach Boga u małych dzieci. Jest taka teoria, że najwcześniejsze obrazy Boga powstają, gdy noworodek patrzy na matkę z przekonaniem, że spokojnie może zamknąć oczy i wyobrażać ją sobie, bo kiedy je znowu otworzy, ona wciąż przy nim będzie.
MacReady wolno kiwa głową, niepewny, dokąd to wszystko prowadzi.
– Dziecko rośnie, ma sześć, siedem lat. Słyszy o Bogu w telewizji, widzi obrazy aniołów. Nie ma pojęcia, czym jest Bóg, ale z kontekstu wnioskuje, że to istota wielka, potężna, wszechwiedząca. Dziecko zna dwoje ludzi odpowiadających temu opisowi: mamę i tatę, więc wykorzystuje ich jako surowiec. Jeśli jest często przytulane i rozpieszczane, może stworzyć sobie wizerunek uczuciowego Boga. Jeśli wychowywane jest rygorystycznie, jego Bóg będzie bardziej surowy. – Rampini ponownie przechyla butelkę nad szklanką. – Albo wręcz przeciwnie, dziecko może Bogu przypisać cechy, które pragnęłoby widzieć u rodzica: bezwarunkową miłość, opiekę, cokolwiek. – Pociera palcem po kropli wody na blacie. – A tu mamy do czynienia z Faith White, której matka (co sama przyznała) nie zawsze należała do najbardziej oddanych rodziców. Co przydarza się dziecku, które stale pragnęło uwagi matki? A które nagle, cud nad cudami, zostaje tylko z nią? Jak takie dziecko przypuszczalnie będzie wyobrażało sobie Boga?
– Jako kochającą matkę – mruczy MacReady. Bierze wino i pije prosto z butelki, potem wyciera szyjkę wierzchem dłoni. – Myślałem, że wysłałeś już rekomendację biskupowi.
– Wysłałem. – Rampini się krzywi. – Ale… jest coś. – Odchyla się i wodzi wzrokiem po zniszczonych ścianach kuchni. – Gdybym mógł zrozumieć, dlaczego ona widzi kobietę. Dlaczego. To przechyliłoby szalę, rozumiesz? Bo te bzdury, o których ci mówiłem, to psychologia, nie teologia. Mogę je czytać, ale nie potrafię szczerze w nie uwierzyć.
– Może to nie jest to, co ona widzi – mówi MacReady wolno – ale sposób, w jaki to interpretuje.
– A czym to się różni od tego, co przed chwilą powiedziałem?
– Różni się zasadniczo. Znasz ten rysunek, na którym można zobaczyć butelkę albo dwoje całujących się ludzi?
Читать дальше