Kiedy Mariah wraca z córką, Iana po raz kolejny uderzają jej rysy, w których pociągają go sprzeczności: oszałamiające zielone oczy, zapuchnięte i znużone, miękkie usta, otoczone bruzdami, które wyrzeźbiło cierpienie.
– Więc ma pan tu dom? – pyta Mariah z wahaniem.
Ian o mało nie wybucha śmiechem. Nie zamieszkałby w tym stanie, nawet gdyby to było ostatnie miejsce na ziemi.
– Dajcie mi godzinę, a będę miał.
Prowadzi je do Avisa i wynajmuje samochód na kartę kredytową Pagan Productions. Mariah pozostaje na uboczu, przy telefonach, nie chce ryzykować, że zobaczy je ktoś, kto później mógłby zidentyfikować ją albo Faith. Podchodząc do nich z kluczykami w dłoni, Ian zerka na zegarek i krzywi się. Ma niecałą godzinę na dotarcie do Michaela.
– Dokąd jedziemy? – pyta Mariah, kiedy skręcają na drogę międzystanową.
– Na zachód. Pomyślałem, że lepiej będzie poza miastem. – I bliżej Lockwood.
– Jedzie pan, jakby znał pan drogę.
– Często tu bywam służbowo – kłamie Ian. – W Ozawkie nad jeziorem Perry jest ośrodek domków kempingowych. Nigdy tam nie byłem, ale mijałem drogowskaz chyba ze sto razy. Uznałem, że możemy od nich zacząć.
– Będziemy pływać?
Ian patrzy we wsteczne lusterko i uśmiecha się do Faith.
– Nie sądzę, żeby mama pozwoliła ci pływać w takie zimno. Ale chyba nie będzie zła, jak pójdziemy na ryby.
Po krótkim czasie znowu skręcają i sunąc między ciągnącymi się po horyzont polami Missouri, wjeżdżają do Kansas. Mariah spogląda na ścierniska po niedawno zebranej kukurydzy. Faith ma nos rozpłaszczony na szybie.
– Gdzie są góry?
– W domu – mruczy Mariah.
Wodząc wzrokiem po chylących się ku ruinie domkach ośrodka Camp Perry, Mariah mówi sobie, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Mogły z Faith znaleźć bardziej luksusowe lokum, ale jak powiedział Fletcher, łatwiej byłoby je tam wyśledzić. Patrzy, jak dziennikarz okrąża biuro kierownika i puka do drzwi, potem staje na palcach i zagląda w okno. Wzrusza ramionami i wraca do samochodu.
– Wygląda na to…
– Czym mogę państwu służyć?
Drobna staruszka, z wyglądu przypominająca strzyżyka, otwiera drzwi biura.
– Dzień dobry, szanowna pani – mówi Fletcher głosem ociekającym przymilnością. – Moja żona i ja liczyliśmy, że będziemy mogli wynająć jeden z tych uroczych domków.
Żona?
– Już po sezonie, ośrodek zamknięty – odpowiada kobieta. – Bardzo mi przykro.
Fletcher chwilę się w nią wpatruje.
– Taka dobra chrześcijanka jak pani na pewno zgodzi się zrobić wyjątek, jeśli przysłuży się to chwale naszego Pana.
Mariah o mało nie dławi się ze śmiechu.
– Mamusiu – szepcze Faith z tylnego siedzenia – czemu on tak dziwnie mówi?
Mariah odwraca się do córki.
– Cicho. On udaje, odgrywa sztukę.
– Jezus powiedział, żebym zamknęła ośrodek pierwszego października – mówi staruszka.
– Co za szkoda, szanowna pani. – Ian kręci głową. – Bo mnie powiedział, żebym pojechał słuchać Jego głosu do Camp Perry. – Podchodzi do kobiety z wyciągniętą ręką. – Przepraszam, że wcześniej się nie przedstawiłem. Jestem Harry Walters, kaznodzieja z Lou'ville. A to moja urocza żona Maybelle i córka Frances.
– Frances to ładne imię – odpowiada kobieta. – Moja ciotka tak miała na imię.
– My też tak uważamy.
Kobieta przekrzywia głowę.
– Powiada pan, że jest kaznodzieją?
– Tak. A w dodatku muzykalnym. Prowadzę chór Greater Kentucky Hymn Sing. W tym roku Bóg nakazał mi przygotować na Jego chwałę kilka nowych melodii.
– Też śpiewałam w chórze. Zawsze uważałam, że dobrze jest ofiarować Panu radosne dźwięki.
– Amen, szanowna pani – dopowiada Fletcher.
Kobieta wyrzuca ręce w górę.
– Ha, kimże jestem, by stawać na drodze naszemu Panu? Nie mogę obiecać regularnej obsługi, ale chyba uda mi się znaleźć czystą pościel. – Staruszka wraca do biura, przypuszczalnie po klucz.
Ian Fletcher odwraca się do Mariah i Faith, niemal niedostrzegalnie się kłaniając. Mariah wybucha nerwowym śmiechem. Ależ ten człowiek ma tupet! Ian z szerokim uśmiechem otwiera drzwi samochodu.
– Maybelle, kochanie, wygląda na to, że znalazłem dla nas tymczasowy dom.
– Maybelle? Nie mógł pan wybrać Melissy, Marion albo…
– Maybelle mi się podoba. Brzmi… tak poczciwie. Mariah patrzy na niego gniewnie, po czym mówi do córki:
– Wysiadamy, Faith.
– Frances – poprawia ją Ian.
– Nieważne. – Mariah pomaga Faith wyciągnąć plecak z samochodu.
– Domek numer siedem – mówi staruszka, podając im klucz. – Kładę się spać o dziewiątej i nie obchodzi mnie, że śpiewacie Jezusowi, macie dopilnować, żeby o tej porze było cicho. – Odwraca się i zostawia ich samych.
Po przekroczeniu progu Ian staje się kompletnie inną osobą.
– Chryste, czy latem ktoś tu umarł?
Mariah w pełni się z nim zgadza. Nazywanie domku wiejskim byłoby przesadnym pochlebstwem. Podłogę zdobi chodnik poznaczony licznymi plamami. Z głównego pokoju, umeblowanego stolikiem do kawy, wystrzępioną sofą i porysowanym kuchennym stołem, na którym leżą nie pasujące do siebie i zakurzone pojemniki Tupperware, drzwi prowadzą do łazienki wielkości szafy oraz jedynej sypialni.
– Tu jest obrzydliwie – krzywi się Faith. – Nie chcę tu mieszkać.
Mariah momentalnie zmusza się do uśmiechu.
– Traktuj to jak przygodę. Jak biwak, tylko że tutaj mamy łóżko. – Zagląda do sypialni. – No, jedno z nas ma łóżko.
Ian prycha.
– Pani i Faith będą tam spały. Ja zaryzykuję kontakt z chorobami zakaźnymi, których zarazki bez wątpienia roją się na kanapie. – Siada ciężko i pochyla głowę. Widząc jego drgające ramiona, wstrząśnięta Mariah przez chwilę myśli, że Ian płacze, zaraz jednak słyszy głośnie parsknięcie.
– Boże, gdyby mój producent mógł mnie teraz zobaczyć – mówi Ian, ocierając oczy. – W porównaniu z tym przyczepa to cholerny pałac.
Dopiero na wzmiankę o producencie Mariah uzmysławia sobie, co jest powodem niepokoju dręczącego ją na dnie świadomości. Boi się rozpoznania, chociaż ani ona, ani Faith nie są na razie sławne. W przeciwieństwie do Iana Fletchera, gwiazdy obecnej w każdym domu. A mimo to wynajął samochód, nie budząc poruszenia fanów, udawał, że jest kaznodzieją Harrym Waltersem i nikt nie zarzucił mu kłamstwa.
– Jak to możliwe? – pyta cicho. – Jak to możliwe, że ona pana nie rozpoznała?
Ian szczerzy zęby.
– Kochanie, to Pas Biblijny *, w którym pełno chórów śpiewających hymny i staruszek, które chcą zadowolić Jezusa, za to mało ateistów. Tutaj nie muszę się maskować, ponieważ dla miejscowego pobożnego ludku mój program nie plasuje się wysoko na liście tych, które koniecznie trzeba zobaczyć.
Mariah unosi brwi.
– Przecież nie mógł pan na pierwszy rzut oka stwierdzić, że ta staruszka nigdy nie oglądała pańskiego programu.
– Gotów byłem iść o zakład.
Zirytowana jego pewnością, zaplata ręce na piersi.
– Bo jest stara? Za głupia, żeby się zorientować, że mydli jej pan oczy?
– Nie, pani White. – Fletcher pochyla się i włącza poobijany telewizor. Na ekranie pojawia się śnieg. – Bo nie ma kablówki.
Do Lockwood Ian przyjeżdża godzinę i siedemnaście minut spóźniony. Zostawił Mariah i Faith w domku pod pretekstem zrobienia zakupów w supermarkecie. Teraz biegnie do świetlicy, gdzie zwykle znajduje Michaela. Przez otwarte drzwi widzi, że Michael jak zwykle siedzi w kącie i rzuca karty na stół.
Читать дальше