Marc Levy - A Gdyby To Była Prawda…

Здесь есть возможность читать онлайн «Marc Levy - A Gdyby To Była Prawda…» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

A Gdyby To Była Prawda…: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «A Gdyby To Była Prawda…»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Co można zrobić z siedzącą w waszej szafie nieznajomą kobietą? Poprosić, żeby sobie poszła? Ale to nie takie proste, zwłaszcza dla przystojnego architekta, Arthura. Bo, po pierwsze, ta kobieta jest młoda i czarująca, po drugie, twierdzi, że jej ciało znajduje się zupełnie gdzie indziej – leży pogrążone w głębokiej śpiączce w szpitalu. Lauren uważa, że tylko Arthur może jej pomóc, jako jedyna osoba, która ją słyszy i widzi w cielesnej postaci. Chociaż zaintrygowany mężczyzna ma mnóstwo podejrzeń i wątpliwości, ostatecznie poddaje się urokowi ślicznego "ducha" i przyjmuje wyzwanie. Tymczasem lekarze, zniechęceni długą, daremną walką o życie pacjentki, planują eutanazję. Przerażony Arthur wykrada ze szpitala ciało ukochanej. Następuje seria nieoczekiwanych zdarzeń…

A Gdyby To Była Prawda… — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «A Gdyby To Była Prawda…», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Byłem małym chłopcem, miałem dziesięć lat, kiedy odeszła. – Dziś wieczór pokażesz mi zachód słońca! – Jasne. Tutaj należy to do obowiązków – odpowiedział z uśmiechem.

Za nimi dom zaczął jaśnieć w świetle poranka. Farba na fasadzie od strony morza odpadała, ale poza tym budynek sprawiał wrażenie, że czas go oszczędził przez te wszystkie lata. Nikt z zewnątrz by się nie domyślił, że czekał tak długo, uśpiony. – Trzyma się całkiem nieźle.

– To zasługa Antoine'a, prawdziwego maniaka na punkcie utrzymania domu. Był ogrodnikiem, majsterkowiczem, rybakiem, niańką, strażnikiem domostwa, a tak naprawdę niespełnionym pisarzem. Mama go przygarnęła. Mieszkał w oficynie przylegającej do domu. Był przyjacielem rodziców, dopóki nie rozbił się samolot, którym leciał mój ojciec. Myślę, że zawsze kochał się w mojej mamie, nawet za życia ojca. Podejrzewam, że potem zostali kochankami, ale to stało się o wiele później. Ona nadała sens jego życiu, a on pozwolił jej zapomnieć o żałobie. Mało ze sobą rozmawiali, przynajmniej w mojej obecności, ale byli sobie nadzwyczaj bliscy. Rozumieli się jednym spojrzeniem. To ich wspólne milczenie pomagało im wyciszyć wszystkie tragedie i brutalność życia. Panujący między nimi spokój mógł zbić z tropu. Tak jakby każde z nich złożyło przysięgę, że nigdy już nie pozwoli sobie na gniew czy bunt.

– Co się z nim stało?

Antoine zamieszkał w gabinecie, tam gdzie teraz leżało ciało Lauren. Przeżył Lili o dziesięć lat. Spędził resztę życia, dbając o dom. Lili zostawiła mu pieniądze; to było w jej stylu – przewidzieć wszystko, nawet nieprzewidywalne. Pod tym względem Antoine był do niej podobny. Zmarł w szpitalu, na początku zimy. Pewnego chłodnego, ale słonecznego ranka obudził się bardzo zmęczony. Oliwił zawiasy bramy, gdy poczuł ostry ból w sercu. Poszedł pomiędzy drzewa, jakby tam szukał powietrza, którego nagłe mu zabrakło. Stara sosna, pod którą wiosną i latem lubił urządzać sobie sjestę, przyjęła go pod swe gałęzie, kiedy upadł na ziemię. Porażony bólem, zdołał dowlec się do domu i wezwać na pomoc sąsiadów. Karetka zawiozła go do szpitala w Monterey. Zmarł tam w następny poniedziałek. Można było odnieść wrażenie, że starannie przygotował swoje odejście. Po jego śmierci rodzinny notariusz skontaktował się z Arthurem. Chciał się dowiedzieć, co młody człowiek zamierzał zrobić z domem.

– Powiedział, że ciarki przeszły mu po plecach, kiedy wszedł do środka. Antoine wszystko wysprzątał, poukładał, zupełnie jakby wybierał się w podróż. – A może się wybierał?

– Antoine? W podróż? Nie, przecież nawet gdy miał jechać po zakupy do Carmelu, trzeba było z nim negocjować parę dni wcześniej. Nie, nie, sądzę raczej, że miał instynkt starego słonia, który czuje, że nadeszła jego godzina. Albo miał już dosyć i poddał się bez walki.

Arthur chciał wytłumaczyć Lauren swój punkt widzenia i powtórzył odpowiedź matki, kiedy zadał jej pytanie na temat śmierci. Spytał, czy dorośli bardzo się jej boją. Słowa matki wyryły mu się w pamięci, nawet dzisiaj mógł je powtórzyć, słowo po słowie.

„Kiedy spędziłeś udany dzień: wstałeś wczesnym rankiem, aby pójść ze mną na ryby, biegałeś, pracowałeś z Antoine'em w rozarium, a wieczorem czujesz się wyczerpany, to chociaż nie znosisz kłaść się do łóżka, chętnie otulasz się kołdrą i szybko zasypiasz. Takiego dnia nie boisz się zasnąć.

Życie jest trochę podobne do jednego z takich dni. Kiedy zaczęło się wcześnie, odczuwamy pewnego rodzaju spokój, wiedząc, że któregoś dnia odpoczniemy. Być może dlatego, że wraz z upływem czasu coraz gorzej radzimy sobie z obowiązkami. Wszystko staje się trudniejsze i bardziej męczące, tak więc myśl, że pewnego dnia zaśniemy już na zawsze, nie budzi w nas takiego lęku jak dawniej”.

– Mama była już wtedy chora. Myślę, że dobrze wiedziała, o czym mówi.

– A co ty jej odpowiedziałeś?

– Wziąłem ją za rękę i spytałem, czy jest zmęczona. Tylko się uśmiechnęła. Opowiadam ci to wszystko, bo nie wierzę, żeby Antoine był zmęczony życiem w depresyjnym znaczeniu tego słowa. Myślę, że doszedł do pewnego rodzaju mądrości.

– Jak słonie – powiedziała Lauren cichutko.

Szli w kierunku domu. Arthur nagle skręcił. Poczuł, że jest już gotów, aby wejść do rozarium.

– Idziemy do serca królestwa, do ogrodu różanego!

– Dlaczego do serca królestwa?

Bo to było uświęcone miejsce. Lili szalała na punkcie swoich róż. Tylko one stawały się przedmiotem sprzeczek między nią i Antoine'em. „Mama znała każdy kwiatek, nie można było ściąć nawet jednego, by tego natychmiast nie zauważyła”. W ogrodzie miała niewyobrażalną wprost liczbę gatunków. Zamawiała sadzonki z katalogu, była dumna, że hoduje okazy pochodzące ze wszystkich zakątków świata. Najbardziej szczyciła się tymi, które wymagały szczególnych warunków klimatycznych. Prowadziła swojego rodzaju grę z innymi ogrodnikami: to jej się wszystko udawało! – Było ich aż tyle?

Sam doliczył się kiedyś stu trzydziestu pięciu gatunków. Pewnej nocy rozpętała się nawałnica. Matka i Antoine zerwali się z łóżek. Pobiegli do garażu i złapali płachtę, która miała około dziesięciu metrów szerokości i jakieś trzydzieści długości. Antoine w pośpiechu przymocował trzy końce do wysokich palików. Czwarty trzymali oboje w wyciągniętych do góry ramionach. Jedno z nich stało na drabince, drugie na krzesełku sędziowskim z kortu tenisowego. Stali tak w deszczu i potrząsali tym gigantycznym parasolem, kiedy stawał się zbyt ciężki od nagromadzonej w nim wody. Burza trwała ponad trzy godziny. „Gdyby w domu wybuchł pożar, jestem pewny, że mniej by się tym przejęli. Gdybyś ich zobaczyła rano! Wyglądali jak dwa wraki. Ale rozarium było uratowane”.

– Spójrz! – zawołała Lauren, wchodząc do ogrodu. – Jeszcze tyle ich tu jest!

– Tak, ale to są dzikie róże. One nie boją się ani słońca, ani deszczu. Kiedy się je ścina, należy włożyć rękawiczki, mają pełno kolców.

Spędzili większość dnia na odkrywaniu i przypominaniu sobie ogromnego parku otaczającego dom. Arthur pokazywał jej drzewa i wyryte na nich w dzieciństwie znaki. Kiedy przechodzili obok rozłożystej sosny, wskazał miejsce, gdzie złamał sobie obojczyk.

– Jak to się stało?

– Byłem już dojrzały, więc spadłem z drzewa!

Dzień minął, zanim się spostrzegli. O właściwej godzinie wrócili nad ocean, usiedli na skałach i podziwiali ten wspaniały widok, który oglądają ludzie na całym świecie. Zachód słońca.

Lauren rozłożyła szeroko ramiona i zawołała: „Michał Anioł jest dziś wieczorem w doskonałej formie!” Arthur zerknął na nią i uśmiechnął się. Szybko zapadła noc. Wrócili do domu. Arthur zajął się ciałem Lauren. Potem rozpalił ogień w kominku w małym saloniku, gdzie się rozsiedli po lekkiej kolacji.

– I co z tą czarną walizką?

– Czy ty o niczym nie zapominasz?

– Po prostu uważnie słucham.

– Walizka należała do mamy, przechowywała w niej wszystkie listy, wszystkie pamiątki. Przypuszczam, że jest w niej esencja jej życia.

– Jak to: przypuszczasz?

Ta walizka stanowiła wielką tajemnicę. Mógł myszkować po całym domu, nie wolno mu było tylko otwierać szafy, w której się znajdowała. Obowiązywał tu ścisły zakaz wstępu.

„Zapewniam cię, że nigdy nie zaryzykowałem i nie złamałem tego zakazu”.

– Gdzie ona jest?

– W gabinecie obok.

– I nigdy tu nie wróciłeś, żeby ją otworzyć? Nie mogę w to uwierzyć!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «A Gdyby To Była Prawda…»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «A Gdyby To Była Prawda…» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «A Gdyby To Była Prawda…»

Обсуждение, отзывы о книге «A Gdyby To Była Prawda…» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x