– To już niemało.
– Gdybyś zdobył się na szczerość, spojrzałbyś na to trzeźwiej. Chcę, żebyś odszedł, Robercie. Spakowałam twoje rzeczy, zabierz je do siebie.
Robert patrzył na nią z miną zbitego psa.
– Czyli już po wszystkim. Zdecydowałaś, że to koniec?
– Nie, myślę, że podjęliśmy tę decyzję wspólnie, a ja tylko sformułowałam ją pierwsza.
– I nie chcesz dać nam drugiej szansy?
– To by była już trzecia. Od bardzo dawna ograniczamy się do bycia razem, ale ten komfort już mi nie wystarcza, potrzebuję prawdziwej miłości.
– Mogę zostać tu dziś na noc?
– No widzisz, mężczyzna mojego życia nie zadałby mi tego pytania.
Lauren wzięła torbę. Pocałowała Roberta w policzek i nie patrząc na niego, wyszła z mieszkania.
Silnik starego auta zaskoczył prawie natychmiast. Brama garażu podniosła się i triumph wyjechał na Green Street. Skręcił u wylotu ulicy. Na chodniku jack russell dreptał w kierunku skweru. Za platanem przechadzała się starsza pani z młodym mężczyzną.
Dochodziła czwarta, kiedy wyjechała na drogę numer jeden, tę, która biegła wzdłuż oceanu. W dali wyłaniały się z mgły falezy, niczym ciemna koronka z ognistym obrzeżem.
O zmroku dotarła do miasteczka, które wyglądało jak wymarłe. Zaparkowała na parkingu przy plaży i przysiadła na opustoszałym molo. Ciężkie chmury przesłaniały horyzont. Gdzieniegdzie różowe smugi dogasały na niemal już czarnym niebie.
Wczesnym wieczorem pojechała do Carmel Valley Inn. Recepcjonistka wręczyła jej klucze do bungalowu nad zatoką Carmel. Lauren wyjmowała rzeczy z torby, gdy pierwsze błyskawice rozdarły niebo. Wybiegła z domku, żeby przestawić wóz pod wiatę, wracała już w strugach deszczu. Otuliła się szlafrokiem z grubego frotte, zamówiła kolację i usiadła przed telewizorem. Na kanale ABC trafiła na swój ulubiony film, An Affair to Remember. Pozwoliła się ukołysać dzwoniącym o szyby kroplom deszczu. Kiedy Cary Grant złożył wreszcie pocałunek na ustach Deborah Kerr, mocno przytuliła poduszkę do piersi.
Deszcz ustał nad ranem. Krople wody spadały z drzew w rozległym parku, nie pozwalając Lauren zmrużyć oka. Ubrała się więc, zarzuciła na ramiona kurtkę i wyszła.
Samochód ścigał się z ostatnimi minutami tej długiej nocy, światła padały na biało – pomarańczowe słupki sygnalizujące każdy wiraż wykutej w skałach drogi. W dali Lauren dostrzegła posiadłość i zjechała na ziemną drogę. Zaparkowała na poboczu za zakrętem, ukrywając samochód za szpalerem cyprysów. Stanęła przed kutą w żelazie zieloną bramą. Obok kłódki spinającej łańcuch wisiała tabliczka z adresem i telefonem agencji nieruchomości w rejonie zatoki Monterrey. Lauren prześlizgnęła się przez szczelinę między skrzydłami bramy.
Rozejrzała się, podziwiając urok tego zakątka. Szerokie pasy jasnobrązowej ziemi, na której rosły pinie i sosny, sekwoje, granatowce i drzewa chleba świętojańskiego, zdawały się opadać aż do oceanu. Podążyła kamiennymi schodkami. Gdy znalazła się w połowie drogi, dostrzegła po prawej stronie zaniedbane rozarium. O park od dawna nikt się nie troszczył, ale różnorodność unoszących się w powietrzu woni przywoływała niezliczone wspomnienia. Wysokie drzewa kołysały się na lekkim wietrze wczesnego ranka.
Miała przed sobą dom o zamkniętych okiennicach. Podeszła bliżej, wbiegła po schodach na werandę i zatrzymała się. Można by pomyśleć, że ocean chciał skruszyć skały, na które fale ciskały splątane algi. Wiatr rozwiewał jej włosy, więc odruchowo odrzuciła je do tyłu.
Okrążyła dom, szukając sposobu dostania się do środka. Dotykając palcami fasady, natrafiła na deszczułkę pod jedną z okiennic. Wyciągnęła ją, a wtedy drewniane skrzydło odchyliło się, zgrzytając na zawiasach.
Lauren przywarła twarzą do szyby. Próbowała unieść okno, cierpliwie nim poruszając, aż zamek odskoczył i odblokował mechanizm. Teraz już nic nie stało jej na przeszkodzie.
Zamknęła okiennicę i okno od środka. Znalazłszy się w małym gabinecie, kątem oka spojrzała na łóżko i zaraz wyszła.
Wolno przemierzała przedpokój, za którego ścianami każde pomieszczenie skrywało jakieś tajemnice. Lauren zastanawiała się, czy to głębokie przeświadczenie zrodziło się w niej pod wpływem opowieści, której wysłuchała w szpitalnym pokoju, czy może wynikało z wcześniejszych przeżyć.
Weszła do kuchni i jej serce uderzyło jeszcze mocniej – rozejrzała się, ocierając oczy, w których wezbrały łzy. Stary włoski ekspres do kawy, stojący na dużym stole, wydał się jej dziwnie znajomy. Niepewnie wyciągnęła rękę, podniosła ekspres, pogładziła go i odstawiła na miejsce.
Kolejne drzwi otwarły się na salon. Fortepian drzemał w mrocznym pokoju. Nieśmiało zbliżyła się do niego, usiadła na taborecie, a jej palce same dotknęły klawiatury, by zagrać pierwsze takty Claire de Lunę z Werthera. Uklękła na dywanie i przeczesała palcami jego długie wełniane włosy.
Krążyła po całym domu, weszła na górę, obiegła wszystkie pokoje. I stopniowo wspomnienie domu zaczęło się przeradzać w teraźniejszość.
Nieco później zeszła na parter i wróciła do gabinetu. Spojrzała na łóżko, wolno zbliżyła się do szafy i wyciągnęła rękę. Ledwie ją dotknęła, gałka zaczęła się obracać. Oczom Lauren ukazały się dwa lśniące zamki małej czarnej walizki.
Usiadła po turecku i wcisnęła zamki. Odskoczyły, wieko się uniosło.
Walizka była pełna rozmaitych rzeczy – oprócz listów i fotografii był w niej samolot z masy solnej, naszyjnik z muszelek, srebrna łyżeczka, niemowlęce buciki i para dziecięcych okularów przeciwsłonecznych. Na jednej z kopert widniało jej imię. Wzięła ją drżącą ręką, wciągnęła woń papieru, otworzyła i zaczęła czytać.
Słowo po słowie snuł się łańcuch okruchów wspomnień, które zaczynały układać się w spójną całość…
Podeszła do łóżka i oparłszy głowę na poduszce, czytała wciąż na nowo ostatnią stronę:
…Tak kończy się historia o Twoich uśmiechach i czasie nieobecności. Wciąż słyszą, jak grasz na fortepianie mego dzieciństwa. Szukałem Cię wszędzie, nawet na krańcach świata. Znajdowałem wszędzie, gdzie byłem, i zawsze zasypiam, czując Twe spojrzenie. Twoje ciało jest moim ciałem. Z nas dwojga stworzyliśmy świat obietnic, razem żyliśmy przyszłością. Teraz już wiem, że najbardziej szalone z marzeń rodzą się z potęgi serca. Żyłem tam, gdzie wspomnienie tworzy się we dwoje z dala od wścibskich oczu, w skrytości wiary, której panią pozostałaś.
Dałaś mi to, o czym nawet nie śniłem, czas, w którym każda sekunda wypełniona Tobą liczyć się będzie dla mnie bardziej niż wszystkie inne. Żyłem wszędzie, a Ty stworzyłaś dla mnie świat. Czy kiedyś to sobie przypomnisz? Nie przypuszczałem, że można kochać tak mocno, jak kochałem Ciebie. Weszłaś w me życie jak pierwszy dzień cudownego lata.
Nie odczuwałem ani gniewu, ani żalu. Chwile, którymi mnie obdarowałaś, mają swe imię: zauroczenie. Nawet bez Ciebie nigdy już nie będę sam, bo wiem, że gdzieś jesteś.
Arthur
Lauren zamknęła oczy, tuląc do siebie list. O wiele później zmorzył ją sen, który nie chciał nadejść nocą.
Było południe, złociste światło przedostawało się przez szpary w okiennicach. Obudził ją zgrzyt opon toczących się po żwirze alejki. Samochód podjechał pod sam dom. Lauren poderwała się, szukając miejsca, w którym mogłaby się ukryć.
– Przyniosę klucze i zaraz ci otworzę – powiedział Arthur, wysiadając z saaba.
Читать дальше