Co sił w nogach pognaliśmy z powrotem do domu. Kiedy żegnałem się z przyjacielem pod drzwiami jego mieszkania, czający się w jego oczach strach sprawił, że ścisnęło mi się serce. Następnego dnia szukałem Angusa wszędzie, ale on jakby zapadł się pod ziemię. Zacząłem się już nawet obawiać, że postanowił wypełnić zbrodniczą misję powierzoną mu przez Kaina i z zapadnięciem zmierzchu postanowiłem stanąć na czatach przed magazynem Skolimowskiego. Angus się jednak nie pojawił i magazyn Polaka nie stanął w płomieniach. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, że zwątpiłem w przyjaciela. Pomyślałem, że muszę spróbować go pocieszyć. Przypuszczałem, że najpewniej zaszył się w domu i trzęsie się ze strachu w obawie przed szykanami złowrogiego czarnoksiężnika. Kiedy przyszedłem do mieszkania przyjaciela, świtało. Angusa nie było. Drzwi otworzyła mi jego matka i ze łzami w oczach oznajmiła, że nie wrócił na noc. Błagała mnie, bym go odnalazł i przyprowadził do domu.
Ze ściśniętym sercem przebiegłem całą dzielnicę wzdłuż i wszerz, nie omijając nawet najbardziej cuchnącego zaułka. Nikt nie widział mojego przyjaciela. Zapadał już wieczór, czułem się wyczerpany i zupełnie już nie wiedziałem, gdzie szukać, kiedy nagle mroczne przeczucie kazało mi wrócić na ową drogę biegnącą wzdłuż nieużywanych torów kolejowych. Nie musiałem iść długo obok połyskujących w ciemnościach szyn. Ujrzałem mojego przyjaciela leżącego na torach dokładnie w tym samym miejscu, gdzie poprzedniej nocy Kain wyłonił się z mgły. Chwyciłem dłoń Angusa, szukając pulsu. Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że nie dotykam ciała, lecz lodu. Mój przyjaciel zmienił się w żałosny posąg błękitnego lodu, który parował, roztapiając się powoli na opuszczonym torowisku. Na szyi zawieszony miał medalion z wygrawerowanym symbolem – tym samym, który widziałem poprzedniego dnia na płaszczu Kaina – sześciopromiennej gwiazdy wpisanej w okrąg. Siedziałem przy nim, patrząc, jak rysy jego twarzy powoli rozpływają się w kałuży lodowatych łez.
Tej samej nocy, kiedy ja z przerażeniem odkryłem, jaki los spotkał mojego przyjaciela, magazyn Skolimowskiego spłonął doszczętnie, strawiony przez okrutny ogień. Nigdy nikomu nie opowiedziałem o tym, czego świadkiem byłem wtedy, na torach.
Dwa miesiące później moja rodzina przeprowadziła się na południe. Mieszkając daleko, szybko uległem złudzeniu, że Książę Mgły jest tylko jeszcze jednym gorzkim wspomnieniem mrocznych lat przeżytych w nędznym, brudnym i pełnym przemocy mieście mojego dzieciństwa… I wtedy nasze drogi znów się spotkały i zrozumiałem, że to, co najważniejsze, ma się dopiero rozegrać.
Moje następne spotkanie z Księciem Mgły nastąpiło pewnego wieczoru, kiedy ojciec, po otrzymaniu awansu na szefa technicznego fabryki włókienniczej, wziął nas wszystkich do wesołego miasteczka wybudowanego na drewnianym molo, wchodzącym w głąb morza jak zawieszony pod niebem szklany pałac. O zmierzchu wszystkie instalacje rozbłyskiwały wielobarwnymi światełkami. Widok zapierał dech w piersiach; nigdy czegoś tak wspaniałego nie widziałem. Ojciec był w euforii: uniknął grożącej rodzinie na północy kraju niechybnej nędzy. Teraz miał odpowiednią pozycję, był człowiekiem szanowanym i posiadał środki, które pozwalały jego dzieciom korzystać z tych samych rozrywek co jakiemukolwiek chłopakowi ze stolicy. Wcześnie zjedliśmy kolację, a później ojciec dał nam po parę groszy, byśmy mogli je wydać, na co nam tylko przyjdzie ochota, podczas gdy on z matką przechadzali się pod rękę wśród wysztafirowanych tubylców i eleganckich turystów.
Fascynowało mnie ogromne, obracające się bezustannie na końcu mola diabelskie koło, którego światła widoczne były na całym wybrzeżu. Pobiegłem, by zająć miejsce w kolejce, a czekając, zacząłem się rozglądać. Moją uwagę zwrócił rozstawiony nieopodal namiot. Pomiędzy stoiskami z loteriami fantowymi i strzelnicami mocne purpurowe światło oświetlało tajemniczy namiot niejakiego doktora Kaina, wróżbity, jasnowidza i magika – jak głosił plakat – na którym jakiś pacykarz wymalował twarz Kaina spoglądającego groźnie na ciekawych nowej meliny Księcia Mgły. Plakat i purpurowe cienie rzucane przez latarnię przydawały namiotowi ponurego, a nawet makabrycznego wyglądu. Wstępu broniła zasłona z wyhaftowaną na czarno sześciopromienną gwiazdą.
Urzeczony tym widokiem, opuściłem kolejkę i podszedłem do namiotu. Usiłowałem zajrzeć do środka, kiedy nagle zasłona rozsunęła się gwałtownie i wyłoniła się zza niej ubrana na czarno kobieta o mlecznobiałej karnacji i ciemnych, przenikliwych oczach. Ruchem ręki zaprosiła mnie do środka. Tam, w nikłym świetle lampy naftowej, dostrzegłem siedzącego za biurkiem mężczyznę, którego poznałem w zupełnie innym mieście jako Kaina. Czarny kot o bursztynowych oczach mył się u jego stóp.
Nie zastanawiając się długo, wszedłem i zbliżyłem się do stołu, za którym czekał na mnie uśmiechnięty Książę Mgły. Do dziś dźwięczy mi w uszach jego niski i monotonny głos wymawiający moje imię, a w tle hipnotyzująca melodia z karuzeli, która zdawała się kręcić gdzieś daleko, bardzo daleko.
***
– Mój drogi przyjaciel, Victor – wyszeptał Kain. – Gdybym nie był jasnowidzem, rzekłbym, że oto przeznaczenie postanowiło skrzyżować ponownie nasze ścieżki.
– Kim pan jest? – zdołał wykrztusić z siebie młody Victor, katem oka spoglądając na podobną do zjawy kobietę, która wycofała się w cień pomieszczenia.
– Nazywam się doktor Kain. Nie widziałeś plakatu? – odparł Kain. – Dobrze się tu bawisz z rodziną?
Victor przełknął ślinę i przytaknął.
– Znakomicie – ciągnął magik. – Rozrywka jest jak laudanum; pozwala nam się oderwać od nędzy i bólu. Sęk w tym, że tylko przelotnie.
– Nie wiem, co to jest laudanum – przyznał Victor.
– Narkotyk – odparł Kain znużonym głosem, odwracając wzrok w kierunku zegara na półce po prawej stronie.
Victor mógłby przysiąc, że wskazówki zegara biegną wspak.
– Czas nie istnieje, dlatego nie należy go tracić. Zastanowiłeś się już, jakie jest twoje życzenie?
– Nie mam żadnych życzeń – odpowiedział Victor.
Kain zaśmiał się głośno.
– Dajże spokój. Każdy z nas ma jakieś życzenie, i to nie jedno, a tysiące. A życie nader rzadko daje nam sposobność ich urzeczywistnienia. – Kain spojrzał na tajemniczą kobietę, a w jego spojrzeniu malowało się coś na kształt współczucia. – Czyż nie mówię prawdy, moja droga?
Kobieta, jakby była jedynie kawałkiem nieożywionej materii, nie zareagowała w żaden sposób.
– Ale niektórym z nas, Victorze, szczęście sprzyja – rzekł Kain, pochylając się nad stołem. – Tobie na przykład. Bo ty możesz urzeczywistnić swoje marzenia. I bardzo dobrze wiesz, jak to zrobić.
– Tak jak to zrobił Angus? – wypalił bez namysłu Victor. W tej samej chwili zauważył coś dziwnego, od czego nie mógł oderwać wzroku: Kain nie mrugał powiekami.
– Wypadek, mój drogi przyjacielu. Nieszczęśliwy wypadek – powiedział Kain tonem współczucia i skrępowania. – Ale błędem, poważnym błędem jest wiara w to, że można ziścić swoje marzenia, nie dając nic w zamian. Nie wydaje ci się? Powiedzmy, że nie byłoby to sprawiedliwe. Angus chciał zapomnieć o pewnych zobowiązaniach, a tego nie można tolerować. Ale to już przeszłość. Pomówmy lepiej o przyszłości, o twojej przyszłości.
– I pan tego właśnie dokonał? – zapytał Victor. – Ziścił pan marzenie? Stał się tym, kim pan teraz jest? A co musiał dać pan w zamian?
Читать дальше