Wszedł do domu najciszej, jak potrafił, żeby nie zbudzić wnuka, ale ku swemu zdziwieniu zastał Rolanda czekającego nań w jednym ze starych foteli w jadalni.
– Nie mogę spać, dziadku – powiedział Roland, witając się z latarnikiem. – Parę godzin spałem jak kamień, ale nagle się obudziłem i już nie mogłem zasnąć.
– Wiem, co ci dolega – odparł Victor Kray – ale mam na to niezawodny środek.
– Jaki znów środek? – zdziwił się Roland.
Na ustach latarnika pojawił się figlarny uśmiech, który miał niebywałą moc odmładzania.
– Zabrać się do przygotowywania śniadania. Nie jesteś głodny?
Roland zastanowił się przez chwilę. Na myśl o smażonych jajkach, tostach posmarowanych masłem i marmoladą poczuł jednak miłe ssanie w żołądku. Niewiele myśląc, przytaknął.
– Świetnie – powiedział Victor Kray. – Będziesz kuchcikiem. Idziemy.
Roland ruszył za dziadkiem do kuchni, czekając na instrukcje.
– Jestem inżynierem – oświadczył Victor Kray – wobec tego usmażę jajka. A ty przygotuj tosty.
W kilka zaledwie minut dziadek z wnukiem zdołali napełnić kuchnię dymem, a dom nasycić owym narkotycznym zapachem świeżo przygotowanego śniadania. Następnie obaj usiedli naprzeciw siebie przy kuchennym stole i stuknęli się szklankami napełnionymi świeżym mlekiem.
– Oto śniadanie dla tych, co jeszcze rosną – zażartował Victor Kray, atakując z udawanym apetytem pierwszy tost.
– Wczoraj byłem we wraku – odezwał się Roland niemal szeptem, spuszczając głowę.
– Wiem – odparł dziadek, przegryzając tostem. – Znalazłeś coś nowego?
Roland chwilę milczał. Odstawił szklankę i spojrzał na starego latarnika, który usiłował zachować beztroski i pogodny wyraz twarzy.
– Wydaje mi się, że dzieje się coś dziwnego, dziadku – odezwał się w końcu. – Coś, co ma związek z jakimiś posągami.
Victor Kray poczuł, jakby w żołądku zastygła mu kuła z ołowiu. Przestał jeść i odłożył nadgryziony tost.
– Mój kolega, Max, widział te posągi – ciągnął Roland.
– A gdzie mieszka ten twój kolega? – spytał latarnik spokojnym głosem.
– W starym domu Fleischmannów, przy plaży.
Victor Rray wolno pokiwał głową.
– Opowiedz mi, proszę, o wszystkim, co widzieliście, ty i twoi przyjaciele.
Roland obojętnie wzruszył ramionami i zaczął relacjonować to, co się wydarzyło przez dwa dni – od poznania Maxa po ostatnią noc.
Kiedy skończył, spojrzał dziadkowi w oczy, usiłując odgadnąć jego myśli. Latarnik, nie dając niczego po sobie poznać, uśmiechnął się uspokajająco.
– Skończ śniadanie, Rolandzie – poprosił.
– Ale… – zaoponował chłopak.
– A jak skończysz, pójdź po swoich przyjaciół i przyprowadź ich tutaj. Mamy sporo do obgadania.
***
O 11. 34 zadzwonił ze szpitala Maximilian Carver, by przekazać dzieciom najnowsze wieści. Stan zdrowia małej Iriny powoli się poprawiał, choć lekarze jeszcze nie mogli zapewnić, że niebezpieczeństwo całkiem minęło. Alicja, uznawszy, że głos ojca brzmi całkiem spokojnie, doszła do wniosku, że najgorsze za nimi.
Pięć minut później znów rozległ się dzwonek telefonu. Tym razem był to Roland, który dzwonił z miasteczka. Umówili się w latarni o dwunastej. Kiedy odkładała słuchawkę, stanęło jej w pamięci zauroczenie Rolanda zeszłej nocy na plaży. Uśmiechnęła się do siebie i wyszła na ganek, by przekazać Maxowi nowiny. Zobaczyła brata siedzącego na piasku i zapatrzonego w morze. Na widnokręgu błysk nadchodzącej burzy roziskrzył niebo pierwszym fajerwerkiem. Alicja podeszła do brata i usiadła przy nim. Pożałowała, że nie wzięła grubego swetra, bo czuła, jak chłodny poranny wiatr szczypie ją w ramiona.
– Dzwonił Roland – powiedziała. – Jego dziadek chce się z nami spotkać.
Max, nie odrywając wzroku od morza, bez słowa kiwnął głową. Błyskawica, rozcinając niebo, ugodziła w ocean.
– Podoba ci się Roland, prawda? – spytał Max, przesypując piasek pomiędzy palcami.
Alicja przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Podoba mi się – odparła. – I chyba ja jemu też się podobam. Dlaczego pytasz?
Max wzruszył ramionami i rzucił garść piasku w wodę.
– Sam nie wiem – powiedział Max. – Myślałem o tym, co Roland mówił o wojnie. O tym, że pewnie na jesieni dostanie wezwanie do wojska… A zresztą. Nie moja sprawa.
Alicja odwróciła się w stronę młodszego brata, próbując spojrzeć mu w oczy. Max marszczył brwi w identyczny sposób jak Maximilian Carver, a w szarych oczach jak zwykle kryło się napięcie.
Objęła Maxa ramieniem, przygarnęła do siebie i pocałowała w policzek.
– Chodźmy do środka – powiedziała, otrzepując spódnicę z piasku. – Zimno się zrobiło.
Kiedy dotarli do drogi pnącej się stromo ku latarni morskiej, Max miał wrażenie, że zamiast mięśni nóg ma trzęsącą się galaretę. Przed wyjazdem Alicja zasugerowała, że pojedzie na drugim rowerze, który drzemał jeszcze w cieniu garażu, ale Max z pogardą odrzucił jej propozycję, zapewniając, że zawiezie ją tak jak Roland wczoraj. Już po pierwszym kilometrze pożałował swojej brawury.
Roland czekał na nich u wylotu drogi, jakby intuicja podpowiedziała mu, że przyjaciel zmęczy się długą drogą. Na jego widok Max zatrzymał się, żeby siostra mogła zejść z roweru. Usiłował wyrównać oddech, rozmasowując jednocześnie zdrętwiałe mięśnie.
– Wyglądasz, jakbyś się skurczył o jakieś pięć centymetrów – powiedział Roland.
Max uznał, że szkoda mu sił na odpowiadanie na zaczepki. Alicja tymczasem bez słowa wsiadła na rower Rolanda. Chłopak, nie ociągając się, ruszył przed siebie. Max odczekał chwilę, po czym nacisnął na pedały i pojechał pod górę za przyjacielem. Wiedział już, na co przeznaczy swoją pierwszą pensję – kupi sobie motocykl.
***
Niewielka jadalnia domku latarnika, ze ścianami i podłogą z ciemnego drewna, pachniała świeżo parzoną kawą i fajkowym tytoniem. Właściwie pozbawiona była ozdób – poza nielicznymi żeglarskimi przyrządami, których Max nie zdołał zidentyfikować. Znajdowały się tam potężna biblioteka, piecyk, w którym paliło się drewnem, i stół przykryty ciemnym aksamitem. Jedynym luksusem, na jaki pozwolił sobie Victor Kray, były stare fotele z wyblakłej skóry.
Roland wskazał przyjaciołom fotele, sam zaś usiadł między nimi na drewnianym krześle. Czekali tak może pięć minut, prawie nie rozmawiając. Z piętra dochodziły ich kroki dziadka Rolanda.
W końcu leciwy latarnik ukazał się w drzwiach. Max wyobrażał go sobie zupełnie inaczej. Victor Kray był mężczyzną średniego wzrostu, o jasnej cerze i gęstej srebrnej czuprynie; jego twarz nie zdradzała prawdziwego wieku.
Jego zielone przenikliwe oczy zlustrowały niespiesznie dwoje nowych przyjaciół wnuka, jakby tropiły ich myśli. Max, nie mogąc znieść tego drążącego spojrzenia, uśmiechnął się nerwowo. Victor Kray odwzajemnił uśmiech.
– Jesteście pierwszymi gośćmi, których przyjmuję od wielu lat – odezwał się latarnik, zasiadłszy w jednym z foteli. – Musicie mi wybaczyć brak towarzyskiego obycia. Zresztą, kiedy ja byłem mały, uważałem, że cała ta etykieta i kurtuazja to zawracanie głowy. I myślę tak nadal.
– Nie jesteśmy już mali, dziadku – zaprotestował Roland.
– Dla mnie mali są wszyscy młodsi ode mnie – odparł Victor Kray. – Więc ty jesteś Alicja. A ty Max. Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślić, co?
Читать дальше