Nie miałem ochoty na jakiekolwiek grzecznościowe ceregiele, więc zapytałem go wprost, co Kain zażądał w zamian za spełnienie jego marzenia. Fleischmann z twarzą ściętą strachem i wstydem padł przede mną na kolana i płacząc, zaczął błagać o ratunek. Obojętny na jego lamenty, ponowiłem pytanie. Co takiego przyrzekł doktorowi Kainowi w zamian za jego pomoc?
„Mojego pierworodnego – odparł. – Mojego pierworodnego syna…”.
***
Fleischmann wyznał mi, że przez lata w tajemnicy aplikował swojej żonie środek, który nie pozwalał jej zajść w ciążę. Z czasem doprowadziło to Evę Fleischmann do głębokiej depresji, a brak upragnionego przez nią potomstwa uczynił życie małżonków piekłem. Fleischmann obawiał się, że jeśli Eva nie będzie miała dziecka, to po prostu oszaleje albo popadnie w melancholię tak głęboką, iż zgaśnie z wolna niczym świeca pozbawiona tlenu. Wyznał, że nie ma nikogo, kogo mógłby prosić o pomoc, więc błaga mnie o przebaczenie i ratunek. W końcu odpowiedziałem, że mu pomogę, ale nie z jego powodu, ale ze względu na to, co wciąż łączyło mnie z Evą Gray, i na pamięć naszej młodzieńczej przyjaźni.
Tej nocy wyprosiłem Fleischmanna z domu, ale w zamiarze zupełnie innym niż ów człowiek, którego kiedyś uważałem za przyjaciela, mógł się spodziewać. W strugach deszczu poszedłem za nim. Idąc przez miasto, zastanawiałem się, dlaczego to robię. Na samą myśl, że ta, która odrzuciła mnie, kiedy byliśmy młodzi, miałaby oddać swego syna temu nędznemu szamanowi, wywracały mi się wnętrzności, a to wystarczało, bym się zdecydował ponownie stawić czoło doktorowi Kainowi, choć moja młodość już dawno minęła, a ja coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że z tej gry raczej nie wyjdę zwycięsko.
Idąc tropem Fleischmanna, dotarłem do nowej kryjówki mojego starego znajomego, Księcia Mgły. Teraz jego siedzibą był cyrk objazdowy. Ku mojemu zdziwieniu zrezygnował z tytułu jasnowidza i wróżbity, by wcielić się w skromniejszą, ale bardziej zgodną z jego poczuciem humoru postać. Był klownem i występował z twarzą pomalowaną na biało i czerwono, choć jego oczy o zmiennym kolorze zdradziłyby jego tożsamość, nawet gdyby skrył się pod dwunastoma warstwami szminki. Cyrk Kaina pozostał przy sześciopromiennej gwieździe przymocowanej na szczycie masztu, a mag otoczył się złowrogą kohortą kompanów, którzy pod płaszczykiem odpustowego handlu zdawali się ukrywać mętne interesy. Przez dwa tygodnie śledziłem cyrk Kaina i w miarę szybko odkryłem, że przetarty żółtawy namiot jest osłoną dla działań niebezpiecznej bandy oszustów, kryminalistów i złodziei, dopuszczających się rabunków i grabieży, gdziekolwiek gościli. Na podstawie swoich obserwacji doszedłem również do wniosku, że ponieważ doktor Kain miał tak niewielkie wymagania, jeśli chodzi o dobór swoich niewolników, znaczył za sobą ślad przeraźliwych zbrodni, porwań i kradzieży. Nie uchodziło to uwadze lokalnej policji, która już czuła fetor korupcji rozsiewany przez ten fantasmagoryczny cyrk.
Kain, świadom zagrożenia, uznał, że musi wraz ze swymi kompanami zniknąć z kraju, i to bezzwłocznie, po cichu, unikając kłopotliwych procedur granicznych. Wykorzystując karciany dług, jaki miał względem niego nierozważny holenderski kapitan, doktor Kain zdołał dostać się na pokład „Orfeusza”. A ja razem z nim.
Tego, co wydarzyło się owej nocy podczas sztormu, nawet ja nie potrafię do końca wyjaśnić. Potworna nawałnica zepchnęła „Orfeusza” z powrotem ku wybrzeżu i rzuciła na skały, które rozerwały kadłub. Woda wlewająca się przez powstałą wyrwę zatopiła statek w parę sekund. Ja leżałem ukryty w jednej z szalup ratunkowych. Szalupa oderwała się przy zderzeniu ze skałami i została przez fale wyrzucona na brzeg. Tylko dlatego się uratowałem. Kain i jego świta podróżowali w ładowni, schowani za skrzyniami, w obawie przed ewentualną kontrolą wojskową na wodach kanału. Przypuszczalnie kiedy lodowata woda wdarła się do środka, nawet nie zdążyli się zastanowić, co się dzieje…
***
– Ale – nie wytrzymał w końcu Max – ciał i tak nie odnaleziono.
Victor Kray pokręcił głową.
– Bardzo często podczas sztormów o takiej sile morze zabiera ze sobą ciała – wyjaśnił.
– Ale je zwraca, wcześniej czy później zwraca – nie ustępował Max. – Czytałem o tym.
– Nie musisz wierzyć we wszystko, co przeczytasz – skwitował stary latarnik – choć w tym przypadku rzeczywiście tak jest.
– To co takiego się stało? – spytała Alicja.
– Przez całe lata miałem na ten temat własną teorię, w którą zresztą sam nie bardzo wierzyłem. Ale teraz wszystko wydaje się ją potwierdzać…
– Byłem jedynym, który przeżył katastrofę „Orfeusza”. Niemniej kiedy w szpitalu odzyskałem przytomność, zrozumiałem, że wydarzyło się coś dziwnego. Postanowiłem wybudować tę latarnię i osiedlić się tutaj, ale tę część historii już znacie. Wiedziałem, że owa okropna noc nie oznaczała zniknięcia doktora Kaina, a jedynie jego czasowe odsunięcie. Dlatego nie ruszałem się stąd przez te wszystkie lata. Kiedy zginęli rodzice Rolanda, zaopiekowałem się nim, on zaś stał się jedyną osobą, która towarzyszyła mi na tym wygnaniu.
To jednak nie wszystko. Z czasem popełniłem jeszcze inny fatalny błąd. Chciałem skontaktować się z Evą Gray. Może po to, żeby się dowiedzieć, czy wszystko, przez co przeszła, miało jakikolwiek sens. Fleischmann mnie uprzedził i dowiedziawszy się, gdzie mieszkam, przyjechał do mnie. Opowiedziałem mu, co się wydarzyło, i to chyba uwolniło go od wszystkich męczących go przez te lata demonów. Postanowił wybudować dom przy plaży, a wkrótce urodził się Jacob. To były najlepsze lata w życiu Evy. Do śmierci chłopca.
W dniu, w którym Jacob Fleischmann utonął, uświadomiłem sobie, że Książę Mgły nigdy nie odszedł. Odsunął się w cień, czekając, cierpliwie, bez pośpiechu, aż jakaś siła ponownie sprowadzi go na świat żywych. A nie ma potężniejszej siły niż obietnica…
Kiedy stary latarnik skończył opowieść, zegarek Maxa wskazywał prawie piątą. Na dworze zaczął siąpić drobny deszczyk, a wiejący znad morza wiatr uparcie dudnił w okiennice domu przy latarni morskiej.
– Nadciąga burza – powiedział Roland, zapatrzony w ołowiany horyzont nad oceanem.
– Max, musimy wracać do domu. Niedługo zadzwoni tata – szepnęła Alicja.
Max pokiwał głową bez przekonania. Czuł, że musi gruntownie przemyśleć wszystko, co wyjawił im stary, i spróbować złożyć w całość części tej łamigłówki. Latarnik pogrążył się teraz w apatycznym milczeniu; widać było, że dzielenie się starymi wspomnieniami kosztowało go sporo wysiłku. Siedział bez ruchu w fotelu, zapatrzony w przestrzeń.
– Max… – powtórzyła Alicja.
Chłopiec wstał i bez słów pożegnał się z latarnikiem, który odpowiedział mu ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy. Roland przyglądał się przez chwilę dziadkowi, po czym wyszedł razem z przyjaciółmi.
– Co o tym sądzisz? – Max zwrócił się do Alicji.
– Nie wiem – przyznała, wzruszając ramionami.
– Nie uwierzyłaś w historię dziadka Rolanda? – dopytywał się Max.
– Niełatwo w nią uwierzyć – odparła Alicja. – Na pewno to wszystko dałoby się wyjaśnić jakoś inaczej…
Max spojrzał pytająco na Rolanda.
– Ty też nie wierzysz dziadkowi?
– Jeśli mam być szczery, sam już nie wiem – odpowiedział Roland. – Chodźcie. Odprowadzę was. Może uda nam się zdążyć przed burzą.
Читать дальше