Babcia weszła do salonu, powiedziała dzień dobry i usiadła na kanapie. Za nią cichutko wsunął się Artur. Ja weszłam ostatnia i przycupnęłam na poręczy fotela.
– Widzę, że jest pani w ciąży – zaczęła babcia.
– No! Chyba widać! – odparowała z naturalnym dla siebie wdziękiem Andżelika.
– Który to miesiąc?
– Dziewiąty. Lada moment się rozsypię – powiedziała Andzia radośnie.
– No tak! – Babcia zawahała się chwilę, ale zaraz spytała: -1 to jest dziecko Eryka?
– No, co też pani! Jak pani śmie! Nigdy mnie nie lubiliśta, to teraz macie! – wysyczała ze złością Andzia.
Przynajmniej na chwilę spadła ta maska słodyczy.
Babcia zignorowała jej wybuch i spytała, czemu się zgłasza tak późno. Odpowiedziała jej mniej więcej to samo, co mnie. Zapadło głuche milczenie. Temat się wyczerpał. Trzeba było czekać na tatę, drugiego bohatera zaistniałych wypadków. Artur nagrał tacie wiadomość na komórkę, by się z nami jak najszybciej skontaktował.
Honorka podała wszystkim herbatę i tak siedzieliśmy w przytłaczającej, głuchej ciszy. Pokój zasnuwał się zmierzchem, ale nikt się nie podniósł, by włączyć światło. Może woleliśmy nic nie widzieć i nie patrzeć na siebie nawzajem.
Mijały kolejne minuty. Herbata wystygła w kubkach, a tata nie wracał.
W końcu Artur przerwał milczenie i zadeklamował:
Tato nie wraca; ranki i wieczory
We łzach go czekam i trwodze;
Rozlały rzeki, pełne zwierza bory…
i tu się zawahał, a ja dodałam:
– I pełno zbójców na drodze.
I zaczęłam się głupio śmiać.
Andżelika prychnęła, a babcia wstała i zapaliła lampy. Zrobiło się jakoś weselej. Niespecjalnie wesoło, ale troszeczkę. Jakby odrobinę się podniosła ciężka i ciemna zasłona, która nas dusiła.
W końcu pojawił się tata. Bogu dzięki, sam, bez Marty.
Ataku serca na widok Andżeliki nie dostał, ale był go niewątpliwie bliski. Zrobił się blady jak ściana i wyjąkał:
– Co to jest?
– Dziecko! Nasze dziecko! Cieszysz się, Eryczku? – zaćwierkała radośnie Andzia.
Eryczek tak się ucieszył, że się zachwiał i prawie przewrócił na stojącą obok etażerkę. Tę z Fryderykami.
Podbiegłam do niego ze szklanką herbaty, którą wypił duszkiem.
– Mówisz: nasze? Dziecko? Karola, daj mi whisky, bez wody. Natychmiast.
Potem popatrzył na wielki brzuch Andżeliki i zaczął jej zadawać te same pytania, które wcześniej padły z ust moich i Fredzi. Tak zwany zestaw obowiązkowy. Andzia mówiła mu to, co nam, a tata wspomagał się alkoholem. Gdy skończyła, powiedział tylko jedno słowo:
– K…!
Andżelika podniosła się czerwona z oburzenia, lecz tata zakrzyknął:
– To nie o tobie! Siedź! -1 podał mi szklankę do ponownego napełnienia.
Andzia posłusznie klapnęła na fotel, który pod nią zatrzeszczał boleśnie.
Fredzia zaś wstała i powiedziała:
– Przepraszam, Eryku, że tak tu wtargnęliśmy, ale Karolina dostała histerii. Myślę, że nic tu po nas. Pojedziemy.
– Nie! Poczekajcie! Zostańcie! Pomóżcie mi. Co ja mam, do cholery, zrobić?! – zawołał tatko rozpaczliwie.
Fredzia rozłożyła bezradnie ręce.
– Sam chyba musisz coś wymyślić. Ja doprawdy nie wiem. W ogóle czuję się jak postać z Zapolskiej. Niespecjalnie mi to odpowiada.
– Tak. Zapolska. Masz jak zawsze rację, Fredziu. Dramat mieszczański, a ja jestem obsadzony w roli Zbyszka.
Na to włączył się Artur:
– Nie czuję się w żadnym razie Felicjanem Dulskim. Nie dajcie się w to wrobić. To nie ten wariant. Wydaje mi się, że powinniśmy się gdzieś na uboczu spokojnie naradzić.
Może w basemencie?
– Tak! Tak! Masz rację, chodźmy do basementu! – podchwycił myśl tatko. – Ty tu zaczekaj – zwrócił się do Andzi, która siedziała cicha, lecz triumfująca. No, miała powody, dała nam niewątpliwie popalić.
Poszłam za wszystkimi do basementu, ale zostałam odgoniona. Babcia kategorycznie zażądała, abym poszła do swojego pokoju i tam spokojnie czekała, aż do mnie przyjdzie. Rozumiałam powagę sytuacji i bez żadnych dyskusji poszłam na górę, gdzie zaczęłam obgryzać paznokcie. Pierwszy raz w życiu.
Minęło dobre pół godziny, gdy zjawiła się babcia.
– Co zdecydowaliście?! – wykrzyknęłam zdenerwowana.
– Jutro Eryk pojedzie z Andżeliką do ginekologa, przyjaciela Artura. Andzia chce ślubu, lecz Eryk powiedział, żeby nawet o tym nie marzyła. W grę wchodzą tylko alimenty.
– To okropne. Szkoda tego dziecka, przecież to będzie nasza siostra albo brat.
– Tak, szkoda. Może się to zresztą jakoś inaczej rozwiąże, zobaczymy.
– A co powiemy Tuni?
– Nic nie powiemy, przynajmniej na razie, póki się sytuacja nie wyjaśni. Nie chcę budzić w tobie niewczesnych nadziei, ale coś nie widzę Andżeliki czekającej dziewięć miesięcy z zawiadomieniem Eryka o ciąży.
– Przecież sama mówiłaś, że ten typ tak ma.
– No właśnie. Ciąża i szybko ślub. A nie ukrywać się przez całe miesiące. Tak ten typ nie ma. Zobaczymy, jak to się rozwinie. Ciekawa jestem. A ty nie wariuj. Eryk się z nią nie ożeni. Tego jestem pewna.
– A jak Marta się dowie i go rzuci?
– To już na to nic nie poradzimy. Będę ją miała na sumieniu. Zosia mnie zabije i dobrze zrobi. Swatów mi się za chciało na starość!
– Anie mówiłam?! – wykrzyknęłam z triumfem.
– Zgadłaś, ale siedź cicho i nie kop leżącej. Chciałam dobrze. Diabeł mnie podkusił. Zresztą może to się jeszcze jakoś ułoży. Trzeba mieć nadzieję.
– Nadzieja matką głupich.
– Nie bądź taka depresyjna.
– Mam tego dosyć. Chcę żyć normalnie. Babciu! Miałam złe przeczucie, i słusznie.
– Może Eryk teraz dorośnie. Czas wielki. Dostanie nauczkę i będzie dojrzalszy. Nie ma tego złego… itede.
– Jakoś to drętwo brzmi, ludowe mądrości mnie nie przekonują.
– Nie łam się. Co ci mogę więcej powiedzieć? Trzymaj się. Tylko to.
– Umrę. Z rozpaczy, naturalnie.
– Niekoniecznie. Ale jak masz umierać, to umieraj z godnością. Bez zbędnych histerii.
Następny ranek był koszmarem. Ja prawie nie spałam, tata miał czerwone oczy i cuchnął alkoholem na kilometr. Nie poszłam do szkoły, nie byłam w stanie. Koło południa zadzwoniła Tunia i słyszałam, jak tatko odwoływał ich spotkanie, twierdząc, że wyniknęły jakieś komplikacje. Biedna Tunieczka kupiła to, oczywiście. Gdy tatko odszedł od telefonu, wyglądał jak zbity pies. Pomyślałam, że dobrze mu tak. Na drugi raz będzie omijał kiepskie panienki szerokim łukiem. Jestem wredna, bo tatuś podszedł do mnie, pocałował w czubek głowy, przytulił i powiedział:
– Potrafisz mi to wszystko wybaczyć, Karolciu? Głupio postąpiłem, wplątując ciebie w takie brudy.
Kocham mojego tatkę, równy z niego gość i naprawdę niezły ojciec. Nie miałam innego wyboru, tylko przytuliłam go i pocieszyłam:
– Zawsze cię kocham i będę kochała. To się jakoś wyprostuje. Nie martw się tak strasznie.
Nie wierzyłam w to, co mówię, ale szkoda mi go było. Taki chodził strapiony, zmartwiony, przybity. Istna kupka nieszczęścia. Mój ukochany tatko.
Po południu pojechał na spotkanie z Andżeliką, którą poprzedniego wieczoru odwieźli do Warszawy dziadkowie. Miał ją zabrać na zamówioną przez Artura wizytę u ginekologa. Wrócił strapiony jeszcze bardziej niż przedtem. Przygarbiony, ze zwieszoną głową, minął mnie bez słowa i zniknął w swojej norze. Poszłam za nim do basementu.
– Jest w ciąży. To absurdalne, ale miałem nadzieję, irracjonalną, że ten brzuch jest sztuczny albo coś takiego.
Читать дальше