– No co ty? A chipsy? Bez chipsów się nie obejdzie. Ja nie przepadam, ale rzeczywiście… niektórzy lubią, i jakieś soki albo wodę mineralną dla niepijących.
– Będą tacy? To ile nam potrzeba forsy na te zakupy?
– Czekaj, policzę.
Sandra wzięła się do rachunków, a ja usiłowałam opalić nogi w niezłym jeszcze, wrześniowym słońcu. Nagle stanął przy nas Molas.
– Molasieńku, a ty skąd się tutaj wziąłeś?
– Pani Honorata mnie wpuściła. Co robicie?
– Poznaj, Sandro, to mój najlepszy kumpel, Mol.
Molasidło się zaczerwieniło i uścisnęło rękę Sandry.
– Chcemy zrobić ognisko dla naszej klasy. Liczymy, ile to by kosztowało.
– A gdzie chcecie zrobić tę imprezkę?
Popatrzyłyśmy na siebie. To nie było jeszcze uzgodnione.
– Może u mnie – poczułam się w obowiązku zaproponować.
– To chyba najlepsza lokalizacja – zgodziła się Sandra.
– A może u mnie? – wyskoczył znienacka Molas.
– U ciebie? – Lekko nas zatkało. – To przecież ma być klasowa impreza.
– Ale u mnie jest fajny las i ja jeszcze nigdy nie robiłem żadnej balangi. Tata wybył za granicę i mam wolną chatę – ekscytował się Mol.
– Może rzeczywiście to niegłupie – powiedziałam. – Niektórzy na pewno zlegną, a u Molasa nie będzie z tym żadnego problemu.
– Jasne! Mamy domek gościnny, masę materacy i w ogóle. Jest też basen. Gdyby było ciepło, to można się wykąpać – reklamował swoje włości Molas.
– Masz basen? – zdziwiłam się. – Nigdy mi o tym nie mówiłeś.
– Jakoś się nie zgadało. Stary zbudował w zeszłym roku.
– To może pojedziemy do ciebie na wizję lokalną – zaproponowałam.
– Teraz?! Od razu? – spanikował z lekka.
– A czemu nie? Chcesz się przejechać, Sandra?
– Jasne!
Prawdę mówiąc, byłam ciekawa domu Molasa. Nigdy o nim nie opowiadał, a ja nie pytałam. A tu, proszę, basen.
Chcąc nie chcąc, lekko spłoszony Mol zabrał nas do swojej bryczki, a potem na salony. No, nie powiem, niezła to była chata. Stała w wielkim ogrodzie, tak z hektar przynajmniej. Cały teren porośnięty był starymi, pięknymi grabami. Wyglądało to dość ponuro, ale miało imponujący majestat i klasę. Do domu oddalonego od ulicy o co najmniej pięćset metrów wiodła aleja grabowa, wzdłuż której leżały bardzo malownicze reszki starych posągów i płyt.
– Skąd masz te rzeźby?
– Tata od lat ściąga te kawałki. Mój dziadek po wojnie odbudowywał Warszawę, przywoził takie malownicze zgruchotane fragmenty rzeźb. Ja znalazłem to – wskazał nam kawałek skrzydła, chyba anielskiego.
– Czadowe! – wykrzyknęła zachwycona Sandra.
Też byłam pod wrażeniem. Nie wiedziałam, że w Zalesiu jest taki malowniczy ogród. Dom również był niesamowity, bardzo wysoki, wąski, robił wrażenie trochę gotyckie. Rodzinę Addamsów można by w nim kręcić bez większych korekt. Ciemne drzewa, ciemny dom. Przypomniała mi się dziecinna wyliczanka:
– Był czarny, czarny las, a w tym czarnym, czarnym lesie był czarny, czarny dom, a w tym czarnym, czarnym domu były czarne, czarne drzwi, a za tymi czarnymi, czarnymi drzwiami był czarny, czarny pokój, a w tym czarnym, czarnym pokoju stała czarna, czarna trumna, a w tej czarnej, czarnej trumnie leżał czarny, czarny trup. Znacie to?
– Daj spokój, już się boję.
– Nie ma czego. Nie wygłupiaj się, Karolina! – zaprotestował Mol.
– Mówiłyśmy sobie z Paulina tę wyliczankę w nocy, pod kołdrą. To taka zabawa. Nie znacie tego? Babcia nas nauczyła.
– Zimno mi się robi, jak tego słucham. Ale tu jest ponuro – stwierdziła Sandra, rozglądając się dookoła.
– Mnie się podoba. Bardzo. Są tu takie klimaty jak w powieściach Ann Radcliffe – powiedziałam kategorycznie, widząc zatroskaną minę Mola.
– Mnie też – przyłączyła się do pochwał Sandra. – Bardzo tu romantycznie.
Molasidło rozpromieniło się całe. Uśmiechnęło się wszystkimi swoimi trzydziestoma dwoma żarłocznymi zębami.
– Tak uważacie? Naprawdę?
– Jasne – potwierdziłyśmy z pełnym przekonaniem.
W środku było już mniej fajnie. Zniszczone meble swoją świetność przeżyły zapewne w epoce późnego Gomułki lub wczesnego Gierka. Wyraźnie dawał się odczuć brak kobiecej ręki. Było czysto, i tyle.
– To co, zrobicie tu ognisko?
– W salonie byś chciał?
Roześmiał się.
– No, aż tak daleko się nie posunę. Pokażę wam, gdzie jest dobre miejsce.
Zaprowadził nas w róg ogrodu i pokazał schowany za krzakami zakątek, wspaniale nadający się na miejsce do rozpalenia ogniska.
– Super! – zawyrokowałam. – Bierzemy.
Szybko się zakręciliśmy i ognisko odbyło się w najbliższą sobotę. Była to ze wszech miar udana impreza. Trochę browaru rozluźniło atmosferę i bawiliśmy się jak szaleni. Nawet zaczęliśmy urządzać jakieś dzikie tańce. Był to niesamowity eksces, bo w gimnazjum ta rozrywka nie cieszyła się nadmierną popularnością. Co znaczy jednak liceum…
Potem zaczęliśmy śpiewać szanty, bo okazało się, że jest wśród nas kilku zapalonych żeglarzy. Molas asystował Sandrze. Wyraźnie. Siedział koło niej, coś jej gadał do ucha, a ona się zaśmiewała. Muszę przyznać, że poczułam się trochę zdradzona. Mój wierny giermek spojrzał na inną dziewczynę! Tego się nie spodziewałam. Czyżby się miała powtórzyć historia z Jasiem i Dominika? No, ale ja przecież z Molem nie chodzę. Postanowiłam sobie odpuścić i wykonałam przyśpiewki żywieckie. Dostałam duże brawa. Molas przyniósł kolejną skrzynkę piwa i było już widać kilkoro wlanych osobników. Ja tankowałam umiarkowanie, nie dało się jednak tego powiedzieć o Sandrze i Molasie. Zdecydowanie powinni sobie już odpuścić. Zabawa była w całej pełni, gdy Molasanty padł jak podcięty dąb. Z dużym hukiem i równie nagle. Piotrek i Klaudiusz, którzy robili na imprezie za zwierzątka sanitarne, odholowali go na ubocze. Rozłożyliśmy tam przezornie koce dla co bardziej zmęczonych zawodników. A my, silna i wciąż żywa ekipa, zarządziliśmy skoki przez ognisko. Trochę poskakaliśmy, ale daliśmy wkrótce spokój i zaczęliśmy sobie opowiadać różne straszne historie.
Nagle rozległ się przeraźliwy głos:
– Do domu! Do domu!
To podcięty Molas dobywał głosu.
– Cicho! Śpij – uciszaliśmy go, a on nic, tylko wołał:
– Do domu! Do domu!
Podeszłam do niego, przykryłam go kocem i uspokajałam:
– Cicho, Mol. Śpij, jesteś w domu.
Na chwilę się uspokoił. Ale zaraz zaczął znowu:
– Do domu! Do domu!
W końcu Klaudiusz się wkurzył i huknął na niego ostro:
– Zamknij się, Mol, śpij! Jesteś w domu!
A na to Mol:
– Nie ja, wy! Wy do domu!
Rano, po tej oszałamiającej, zwalającej z nóg imprezie, martwą podniosłam powiekę.
– Co chcesz?! Honorciu?
– Tu tacy jedni chcą z kimś z gospodarzy rozmawiać. Obudź się, Karolinko!
Honorcia trzęsła mną jak szmacianą lalką.
– Honorciu, spokojnie, powiedz, że zaraz zejdę.
Wstałam, podeszłam do lustra i spojrzałam sobie w twarz. Mętny wzrok i cały jasieczek odbity na policzku. Odwróciłam się od siebie z niesmakiem. Szybko obmyłam twarz, pokremowałam, wypiłam trochę wody z kranu i wynurkowałam na powierzchnię.
A tam, przy furtce, czekała na mnie jakaś parka z gatunku fura, skóra i komora.
– Słucham, państwo chcieli ze mną rozmawiać – wydusiłam z gardzieli zapchanej mchami i porostami niewyraźne słowa.
A więc tak wygląda kac. Ciekawe doświadczenie.
Читать дальше