Tego wieczoru dotychczasowi towarzysze zobaczyli go przy ogniskach wędrowców ubranego w garnitur ze zgrzebnej wełny. Cienka szyja obracała się ostrożnie w kołnierzu za dużej koszuli. Natłuszczono mu włosy i zaczesano płasko na głowie, aż wyglądały jak namalowane. Dostał łakocie, więc siedział, śliniąc się i patrząc w ogień ku wielkiemu podziwowi kobiet. Rzeka płynęła w mroku, a nad pustynię od wschodu wytoczył
się księżyc rybiego koloru i w jałowym świetle wyrysował obok ich cienie. Ognie przygasały, szary dym stał zamknięty w okowach nocy. Zza rzeki dobiegało ujadanie małych szakali, psy obozowe wierciły się i powarkiwały. Sarah Borginnis zabrała półgłówka pod brezent zdjęty z wozu, rozebrała go do nowej bielizny, położyła na sienniku, otuliła i pocałowała na dobranoc, a w obozie zaległa cisza. Kiedy półgłówek znów zjawił się w tym granatowym zadymionym amfiteatrze, był nagi i dreptał obok ognisk jak wyłysiały mylodon. Zatrzymał się, posmakował powietrza i powlókł się dalej. Ominął z dala miejsce przeprawy i zaczął się przedzierać przez wierzby, stękając i napierając chudymi rękami na przeszkody w nocy. A potem stanął samotny na brzegu. Zahuczał cicho i odgłos ten popłynął w dal jako dar tak bardzo potrzebny, że nie wrócił żadnym echem. Wszedł do rzeki. Zanim jeszcze woda sięgnęła mu do pasa, stracił równowagę i zniknął z oczu.
Akurat w tym miejscu przechodził też zupełnie nagi sędzia, odbywający swój nocny obchód – spotkania takie zdarzają się częściej, niż można by sądzić, w przeciwnym razie kto wyszedłby cało z jakiejkolwiek nocnej przeprawy? – więc wmaszerował do rzeki i chwycił tonącego idiotę, jak potężna akuszerka wyciągnął go za pięty i dał mu klapsa w pośladek, żeby wypluł wodę. Scena narodzin, chrzest albo inny rytuał, niewprowadzony jeszcze do żadnego kanonu. Wyżął łkającemu nagiemu głupcowi wodę z włosów, zamknął go w objęciach, zaniósł do obozu i posadził z powrotem pomiędzy współtowarzyszy.
HAUBICA • ATAK JUMÓW • POTYCZKA
• GLANTON PRZEJMUJE PROM • POWIESZONY JUDASZ
• KUFER • WYSŁANI NA WYBRZEŻE • SAN DIEGO
• ZAPROWIANTOWANIE • BROWN U KOWALA • SPÓR
• UWOLNIENIE WEBSTERA I TOADVINE'A • OCEAN
• ZWADA • CZŁOWIEK SPALONY ŻYWCEM
• BROWN W KAJDANACH • OPOWIEŚĆ O SKARBIE
• UCIECZKA • MORD W GÓRACH
• GLANTON W SAN DIEGO • WIESZANIE ALCALDE
• ZAKŁADNICY • POWRÓT NAD KOLORADO
• DOKTOR I SĘDZIA, CZARNUCH I GŁUPIEC
• ŚWIT NAD RZEKĄ • WOZY BEZ KÓŁ
• ŚMIERĆ JACKSONA • MASAKRA
Doktor zmierzał do Kalifornii, kiedy trafił mu się prom, co w dużej mierze było dziełem przypadku. W następnych miesiącach zgromadził pokaźny majątek w złocie, srebrze i kosztownościach. Wraz z dwoma mężczyznami, którzy dla niego pracowali, zamieszkał na wzgórzu na zachodnim brzegu rzeki, z widokiem na przeprawę, pośród szańców niedokończonych fortyfikacji z kamienia i gliny. Oprócz dwóch wozów, które odziedziczył po oddziale majora Grahama, miał również górską haubicę – dwunastofuntówkę z brązu, o lufie średnicy spodka. Działo to stało bezczynnie, niezaładowane, na drewnianej lawecie. Doktor zasiadł w swej prymitywnej kwaterze do herbaty z Glantonem i sędzią oraz Brownem i Irvingiem, a Glanton opisał mu kilka swych przygód z Indianami i stanowczo radził, by wzmocnił swoją pozycję. Doktor zaoponował. Stwierdził, że
dobrze ułożył sobie stosunki z Jumami. Glanton odparł mu prosto w twarz, że każdy człowiek, który ufa Indianinowi, jest głupcem. Doktor spąsowiał, ale ugryzł się w język. Wtrącił się sędzia. Spytał doktora, czy uważa, że pielgrzymi stłoczeni po drugiej stronie pozostają pod jego ochroną. Doktor odparł, że w istocie tak uważa. Sędzia zaczął więc mówić rzeczowo i z troską, a kiedy Glanton zjechał ze swym pododdziałem na brzeg, żeby przekroczyć rzekę, miał już pozwolenie od doktora na umocnienie wzgórza i załadowanie haubicy i właśnie w tym celu ulali resztkę ołowiu, aż zebrali prawie cały kapelusz kul karabinowych.
Tego wieczoru załadowali haubicę mniej więcej funtem prochu i całą odlaną amunicją, po czym zaciągnęli działo na stanowisko ogniowe, skąd widać było rzekę i przeprawę.
Dwa dni później Jumowie zaatakowali. Prom znajdował się akurat na zachodnim brzegu i trwał wyładunek, jak było umówione, wędrowcy zaś stali obok w oczekiwaniu na odbiór bagaży. Dzicy bez uprzedzenia wypadli spomiędzy wierzb, konno i na piechotę, i rzucili się chmarą przez otwarty teren w kierunku promu. Na wzgórzu Brown i Długi Webster przesunęli haubicę, unieruchomili ją, a Brown wcisnął dymiące cygaro w zapłon.
Nawet na otwartej przestrzeni wstrząs był ogromny. Haubica skoczyła do góry na lawecie i kopcąc, szarpnęła się do tyłu po klepisku. Przez odsłonięty teren poniżej przetoczyła się straszliwa niszczycielska siła – kilkunastu Jumów leżało martwych lub wiło się z bólu na piasku. Wyli donośnie. Spośród
nadrzecznych drzew w górze rzeki wypadł Glanton ze swymi jeźdźcami. Natarli na dzikich, którzy wrzasnęli z wściekłości na widok zdrady, próbując okiełznać spłoszone konie. Strzelali z łuków do szarżujących kawalerzystów, lecz padali już od ognia z rewolwerów, a wysadzeni na brzeg podróżni wygrzebali pospiesznie broń z bagaży, uklękli i rozpoczęli ostrzał od strony rzeki, kobiety i dzieci leżały zaś plackiem pośród kufrów i skrzyń. Konie Jumów stawały dęba, miotały się i rzęziły, napinając chrapy, łypiąc zbielałymi ślepiami. Ocalali zbiegli między wierzby, skąd wcześniej zaatakowali, zostawiając na polu bitwy rannych, konających i poległych. Glanton i jego ludzie zrezygnowali z pogoni. Zsiedli i zaczęli krążyć między padłymi, strzałem w głowę dobijając jednakowo ludzi i zwierzęta, obserwowani przez podróżnych z promu. Potem wzięli skalpy.
Stojący na niskim szańcu doktor patrzył w milczeniu, jak najemnicy zaciągają trupy nad rzekę i wpychają je lub strącają kopniakiem do wody. Odwrócił się i spojrzał na Browna i Webstera. Przyciągnęli haubicę z powrotem na stanowisko, a Brown usiadł swobodnie na ciepłej jeszcze lufie i paląc cygaro, przyglądał się pracy w dole. Doktor obrócił się na pięcie i poszedł do swojej kwatery.
Nie pojawił się nazajutrz. Glanton przejął kierowanie promem. Ludzie, którzy od trzech dni czekali na przeprawę w cenie dolara od osoby, usłyszeli teraz, że opłata wynosi cztery dolary. Ale nawet ta taryfa obowiązywała zaledwie przez kilka dni. Niedługo potem na promie zapanowały bezlitosne warunki,
bo opłaty dostosowano do zasobności podróżnych. Wreszcie całkowicie porzucono pozory i jawnie obrabowywano imigrantów. Bito ich, odbierano im broń i mienie, po czym wypędzano ogołoconych, bez grosza przy duszy, na pustynię. Doktor zszedł nad rzekę, żeby zaprotestować, ale dali mu jego część łupów i odesłali go z powrotem. Zabierali konie, gwałcili kobiety, obok obozowiska Jumów w dole rzeki przepływały trupy. Gdy dalej mnożyły się potworności, doktor zabarykadował się w swojej kwaterze i więcej go nie widziano.
W następnym miesiącu nadciągnęła kompania z Kentucky pod dowództwem generała Pattersona i ze wstrętem odnosząc się do negocjacji z Glantonem, zbudowała własny prom w dole Kolorado, przepłynęła na drugi brzeg i ruszyła dalej. Prom ten przejęli Jumowie, a obsługiwał go dla nich niejaki Callaghan. Jednak w ciągu paru dni prom spłonął, a pozbawione głowy anonimowe ciało Callaghana spłynęło rzeką. Między łopatkami przykrytymi klerykalną czernią stał sęp, milczący wędrowiec w drodze do morza.
Читать дальше