– Dlaczego po prostu nie opuścisz pracy? Skąd będą wiedzieli, co się z tobą wczoraj stało? Mogłaś zostać raniona przy ratowaniu swoich rzeczy.
– Musiałabym tego dowieść. Mamy fabrycznych lekarzy i policję. Jeśli wykryją, że ktoś oszukuje, sypią się kary: praca dodatkowa, odebranie urlopu, a gdy i to nie pomaga – kurs dokształcający wychowania narodowego w obozie koncentracyjnym. A po powrocie stamtąd nikt już nigdy nie uchyla się od pracy.
Elżbieta zalała gorącą wodą namiastkę kawy w pokrywce od menażki.
– Nie zapominaj, że dopiero co miałam trzy dni urlopu. Nie należy zbyt wiele wymagać.
Graeber zdawał sobie sprawę, że nie chciała tego robić ze względu na ojca. Miała nadzieję, że w ten sposób zdoła mu pomóc. Była to pętla, która zaciskała się na szyi każdego.
– Ach, ci bandyci! – zawołał. – Co oni z nas wszystkich zrobili!
– Wypij swoją kawę i nie złość się. Nie mamy już na to czasu.
– O to właśnie chodzi, Elżbieto.
Skinęła głową.
– Ja wiem. Zostało nam niewiele czasu, a mimo to jesteśmy tak mało razem. Twój urlop się kończy, a większą jego część straciliśmy na czekanie. Powinnam być bardziej odważna i póki tu jesteś, nie chodzić do fabryki.
– Jesteś dostatecznie odważna. A zawsze lepiej czekać, niż nie mieć nic, na co by można było czekać.
Pocałowała go.
– Szybko się nauczyłeś znajdować właściwe słowa. Ale teraz muszę już uciekać. Gdzie spotkamy się wieczorem?
– Tak, gdzie? Teraz nie mamy już gdzie. Musimy znów zaczynać od początku. Przyjdę po ciebie do fabryki.
– A jeśli coś stanie na przeszkodzie? Nalot albo jeśli ulica będzie zamknięta?
Graeber namyślał się.
– Zapakuję potem wszystko i zaniosę do kościoła Św. Katarzyny. Tam wyznaczymy sobie drugie miejsce spotkania.
– Czy kościół otwarty jest w nocy?
– Bo co? Przecież nie wrócisz nocą?
– Nigdy nie wiadomo. Kiedyś musieliśmy sześć godzin siedzieć w piwnicy. Najlepiej byłoby mieć kogoś, gdzie w ostateczności można by zostawić wiadomość. Nie wystarczy już wyznaczanie sobie miejsc spotkania.
– Na wypadek gdyby jednemu z nas coś się przytrafiło?
– Tak.
Graeber skinął głową. Wiedział, jak łatwo można się zgubić.
– Na dzisiaj możemy wyznaczyć sobie Pohlmanna. Albo nie, to nie jest pewne miejsce. – Zastanowił się. – Binding – powiedział nagle z ulgą. – Ten jest pewny. Pokazałem ci jego dom. Wprawdzie on jeszcze nie wie, że już się pobraliśmy, ale to nic nie szkodzi. Wstąpię do niego i powiem mu.
– Pójdziesz, aby go znów ograbić?
Graeber zaśmiał się.
– Właściwie nie chciałem już tego robić. Ale musimy mieć coś do jedzenia. W ten sposób człowiek znów staje się przekupny.
– Czy na dzisiejszą noc także tutaj zostaniemy?
– Spodziewam się, że nie. Przez cały dzień będę miał dosyć czasu, aby coś znaleźć.
Twarz jej spochmurniała na chwilę.
– To prawda. No, trzeba już iść.
– Spakuję szybko rzeczy, odstawię je do Pohlmanna i odprowadzę cię.
– Nie mamy już na to czasu. Muszę pędzić. A więc do wieczora. Fabryka, kościół Św. Katarzyny albo Binding. Co za interesujące życie!
– Do diabła z takim interesującym życiem – powiedział Graeber. Patrzył za nią, gdy szła przez plac. Poranek był przejrzysty, a niebo czyste i bardzo błękitne. Rosa błyszczała na ruinach jak srebrna pajęczyna. Elżbieta odwróciła się i pomachała ręką. Potem pobiegła szybko dalej. Graeber lubił sposób, w jaki chodziła. Stawiała stopy jedną przed drugą, jakby szła koleiną. Taki chód miały tubylcze kobiety, które widział w Afryce. Raz jeszcze skinęła mu ręką i zniknęła między domami po drugiej stronie placu. “Zupełnie jak na froncie – pomyślał. – Człowiek się z kimś rozstaje i nigdy nie wie, czy go znów zobaczy. Do diabła z takim interesującym życiem!”
O ósmej wyszedł Pohlmann.
– Chciałem się dowiedzieć, czy macie coś do jedzenia. Kawałek chleba mógłbym odstąpić…
– Dziękuję. Mieliśmy dosyć. Czy mogę na razie zostawić u pana pościel i walizki? Pójdę do kościoła Św. Katarzyny.
– Oczywiście.
Graeber wniósł rzeczy. Józefa nie było.
– Możliwe, że nie będzie mnie w domu, gdy pan wróci – powiedział Pohlmann. – Niech pan zastuka dwa razy długo i dwa razy krótko. Józef usłyszy.
Graeber otworzył walizkę.
– To zupełnie cygańskie życie. Nie spodziewałem się tego.
Pohlmann uśmiechnął się znużony.
– Józef żyje tak od trzech lat. Przez kilka miesięcy nocował tylko w tramwajach. Jeździł ciągle w koło. W tym czasie mógł spać tylko na siedząco i zawsze tylko przez kwadrans. Tak było, nim zaczęły się u nas naloty. Teraz to już niemożliwe.
Graeber wyjął z walizki puszkę z mięsem i wręczył ją Pohlmannowi.
– Mogę się bez niej obejść. Niech pan ją da Józefowi.
– Mięso? Czy pan sam nie potrzebuje?
– Nie. Niech mu pan ją da. Tacy ludzie jak on muszą przeżyć. W przeciwnym razie co się stanie, gdy to wszystko kiedyś się wreszcie skończy? Jak to w ogóle wtedy będzie? Czy pozostanie dosyć uczciwych ludzi, aby zacząć wszystko od nowa?
Starzec milczał przez długą chwilę. Potem podszedł do stojącego w kącie globusa i obrócił go.
– Niech pan spojrzy. Ten mały kawałek świata – to Niemcy. Można go niemal przykryć kciukiem. Bardzo mała cząstka świata.
– To prawda. Ale z tej małej cząstki świata zawojowaliśmy bardzo duży szmat świata.
– Zgoda. Zawojowaliście, ale nie przekonaliście.
– Jeszcze nie. Ale co by się stało, gdybyśmy go mogli utrzymać? Przez dziesięć lat. Dwadzieścia. Pięćdziesiąt. Zwycięstwa i powodzenie stanowią straszliwie skuteczne argumenty. Przekonaliśmy się o tym we własnym kraju.
– Nie zwyciężyliśmy.
– To nie dowód.
– To jest dowód – powiedział Pohlmann. – I nawet bardzo ważki.
– Jego ręka o grubych, nabrzmiałych żyłach nadal obracała globus.
– Świat… Świat nie stoi w miejscu. Jeśli przez jakiś czas wątpi się w swój kraj, trzeba wierzyć w świat. Możliwe jest zaćmienie słońca, ale nie wieczna noc. Nie na naszej planecie. Tych spraw nie należy upraszczać i od razu rozpaczać… – Odsunął globus. – Pyta pan, czy dosyć pozostanie uczciwych ludzi, aby zacząć od nowa. Kościół rozpoczął z kilkoma rybakami, garstką wierzących w katakumbach i tymi, którzy przeżyli na arenach Rzymu.
– Tak. A hitlerowcy – z kilkoma bezrobotnymi fanatykami w pewnej monachijskiej knajpie.
Pohlmann uśmiechnął się.
– Ma pan słuszność. Ale nigdy jeszcze nie istniała tyrania, która utrzymałaby się przez dłuższy czas. Rozwój ludzkości nie przebiegał gładko, lecz wśród nieustannych wstrząsów, pchnięć, nawrotów i kurczów. Naszym błędem była zbytnia pycha; mniemaliśmy, że już przezwyciężyliśmy naszą krwawą przeszłość. A oto widzimy, że nie wolno się nam nawet za nią obejrzeć, bo znów nas doścignie. – Sięgnął po kapelusz. – Muszę już iść.
– Zwracam panu książkę o Szwajcarii – powiedział Graeber. – Przemokła trochę na deszczu. Zgubiłem ją, ale odszukałem i uratowałem.
– Niepotrzebnie ją pan ratował. Marzeń nie trzeba ratować.
– Przeciwnie – powiedział Graeber. – Cóż by innego?
– Wiarę. Marzenia powstaną nowe.
– Miejmy nadzieję. Inaczej można by się powiesić.
– Jaki pan jeszcze młody – powiedział Pohlmann. – Ale co ja mówię? Pan naprawdę jest jeszcze bardzo młody. – Włożył płaszcz. – Dziwne, zupełnie inaczej wyobrażałem sobie zawsze młodość.
Читать дальше